Rotting Christ – „Rituals” (2016)

Nie od dziś wiadomo, że „dwie” to lepiej niż „jedna”, dlatego na łamach Kvlt Magazine publikujemy podwójną recenzję płyty „Rituals” – nowego albumu weteranów z Rotting ChristDwa punkty widzenia, dwa zbiory odmiennych spostrzeżeń, finalnie dwie różne oceny.

Pierwszeństwo w wyrażeniu swojej opinii otrzymała Emilka:

Jestem pozytywnie zaskoczona nowym albumem Rotting Christ! Jak zwykle utrzymany jest na wysokim poziomie. Dodatkowo pojawiają się ciekawe elementy, których nie słyszeliśmy na wcześniejszych wydawnictwach.

Muzycy przyzwyczaili nas do udanych pierwszych utworów. Tak jest i teraz. In Nomine Dei Nostri to energiczny w zwrotkach, a dość patetyczny w refrenach wstęp. Podoba mi się szybkie tempo, jak i wolniejsze, przy którym moja głowa mimowolnie porusza się w rytm. Dodatkowo całość rozpoczyna ciekawe powitanie postaci z mitologii greckiej w folkowym klimacie. Następna kompozycja Ze Nigmar pozytywnie zaskakuje. Prędkość drastycznie spada i utrzymuje się cały czas na podobnym poziomie. Dla jednych może być to nudny, monotematyczny kawałek. Dla mnie – miłośniczki wszystkiego co powolne i doomowe – hipnotyczny walec. Chyba pierwszy raz Rotting Christ odważył się na taki klimat!

W zachwyt nie wprawił mnie na pewno kolejny – Elthe Kyrie. Za dużo tu krzyku kobiety w zwrotkach, co dla płci brzydkiej może być atutem. Jako iż ja lubuję się w mężczyznach, a na pewno w wokalu Sakis Tolis, to wyróżniam tu refren – typowy dla muzyki Greków oraz solówkę pod koniec. Po cichu przyznam, że kobiecy głos i forma, w jakim występuje tutaj, przemówiły do mnie lepiej niż na Aealo. Kolejną kompozycję Apage Satana nazwałabym trafionym przerywnikiem z folkowym charakterem. Usłyszymy tu szepty, wielogłosowe męskie śpiewy, jak i krzyk przypominający wycie niedojrzałego piętnastolatka podczas odklejania przyschniętego plastra do rany. Różnorodność wokalną wzbogaca rytmiczna gra perkusji. Nie słyszałam wcześniej takiej muzyki w wykonaniu Rotting Christ. To ponowne miłe zaskoczenie.

W Les Litanies De Satan gościnnie użyczył głosu Vorph z Samaela. Na pewno nie zrewolucjonizował tego utworu, świeżości także nie wniósł. To po prostu kolejne dobre granie, do jakiego przyzwyczaili nas muzycy z Rotting Christ. Drugą połowę Rituals otwiera For A Voice Like Thunder z deklamacją poezji Wiliama Blake przez Nicka Holmesa z Paradise Lost. Ten utwór upodobałam sobie ze względu na urzekający klimat, tajemniczość i patos. Nie ukrywam, że winowajcom moich zachwytów jest także wspomniany wyżej wokalista, którego zespół kocham i każdą płytę cenię. Podniosłość wymieszana z doomową powolnością towarzyszy jeszcze na początku kolejnej pozycji na RitualsKomx Om Pax. Zwolennicy energii, nie martwcie się, przed drugą minutą następuje kopnięcie utrzymujące się już do końca utworu. Dodatkowo pomiędzy refrenami straszy nas głos jakby uwięzionego ducha kobiety w starej kamienicy, nie mogącego się z niej wydostać.

Devadevam wita nas kościelnym śpiewem, szeptami i… powolnym (znów!) rytmem. I tak jest przez całą kompozycję. Nuda dla zwolenników szybkiego grania. Przedostatnia kompozycja Tou Thanatou ocieka folkowym klimatem w refrenach, seksownym szeptem w zwrotkach, zawrotną prędkością oraz solówką. Uwiodła moje uszy… po uszy. Koniec płyty zatytułowany The Four Horsemen tempem przypomina wcześniejsze kompozycje. O zgrozo, nazwałabym go balladą. Mało tu gitar (zwrotki), dużo tajemniczych szeptów i melodii maniakalnie się powtarzającej.

Rotting Christ na nowo zyskali w moich oczach. Stworzyli album świeży, różniący się od poprzednich. Jeśli uwielbiacie jak ja hipnotyczną powolność, to Rituals zagości w Waszych odtwarzaczach na długo. Z kolei, jeśli preferujecie ostre kopnięcie, bez zbędnych pieszczących ucho szeptów i zwolnień, to powróćcie do wcześniejszych wydawnictw zespołu.

Ocena: 8,5/10 


Synu podszedł do tej płyty z nieco innej perspektywy:

Rotting Christ to moi absolutni ulubieńcy. Jestem zwolennikiem ich twórczości w ujęciu całościowym – począwszy od black metalowych longów z wczesnych lat 90-tych (celowo nie wspominam o grindcore’owych demówkach, traktując je jedynie jako sympatyczną ciekawostkę) poprzez romanse z gothic metalem na „Dead Poem”, po teraźniejsze uduchowione, melodyjne granie z Theogonii/AEALO/Κατά τον δαίμονα εαυτού (by przypomnieć chociażby recenzję poprzedniego albumu). Zasiadając do „Rituals” przygotowany byłem więc raczej na opisanie swoich pozytywnych wrażeń związanych z nowym materiałem, traktując kolejną płytę Greków w kategoriach występu faworyta w formalnej jedynie obronie zasłużonego tytułu.

Tym większe jest moje zaskoczenie po kilkukrotnym przesłuchaniu 12 płyty ekipy Sakisa Tolisa – tym razem bowiem mistrz nie schodzi z ringu niepoobijany, zniknęła gdzieś świeżość cechująca poprzednie występy championa, w styl wkradła się niepokojąca schematyczność, a całość nie pozostawia wrażenia pewnego zwycięstwa. Ale od początku.

„Rituals” przynosi nam 10 nowych utworów utrzymanych w klimacie poprzedniej płyty Greków. Kontynuacja „Κατά τον δαίμονα εαυτού” nie odznacza się już jednak tak szeroką rozpiętością tematyczną jak poprzedniczka – nowy LP został konsekwentnie zamknięty w stylistyce ukierunkowanej tytułem albumu – Rotting Christ serwuje nam zestaw rytualnych kompozycji, inkantacji, bitewnych hymnów, utrzymanych raczej w średnich tempach, przepełnionych chóralnymi partiami hipnotyzujących kreacji, z filmowym wręcz nacechowaniem budujących klimat bitewnych pobojowisk czy zadymionych kaplic, w których opętani eremici odprawiają zakazane obrzędy.

Koncept bardzo ciekawy, jednak po 3- 4 kompozycjach człowiek zaczyna wyczuwać pewną konwencjonalność. Dominacja jednorodnej stylistyki, przeniesienie ciężaru na teatralne aranżacje i dodatki, bez których utwory okazują się być podparte prostymi szkieletami, deficyt soczystego gitarowego grania i różnorodności sprawiają, że ciężko jest utrzymać pełne zaangażowanie przez blisko 50 minut trwania albumu.

Praktycznie żaden kawałek nie wyróżnia się diametralnie na tle reszty, brakuje powalających melodii prowadzących poszczególne tracki, zespół zrezygnował również z akcentowania kawałków świetnymi partiami solowymi, stanowiącymi swoistą wisienkę na torcie poprzednich płyt (na szczęście nie odnotowano zupełnego ich braku vide „Elthe Kyrie”). LP pozbawiony jest również wyraźnych, greckich, folkowych konotacji, poza „In Nomine Dei Nostri”, „Elthe Kyrie”, „A Voice Like Thunder” i „Tou Thanatou” brakuje nieco ducha Hellady, który był od zawsze znakiem rozpoznawczym Rotting Christ.

Alarmująca jest również powtarzalność motywów z poprzedniej płyty. Pomijając już „Elthe Kyrie”, opartą na gościnnym udziale wokalistki (w „Cine Iubeste Si Lasa” z Κατά τον δαίμονα εαυτού zaśpiewała Diamanda Galas), czy podobieństwach zamykającego „The Four Horsemen” z „Χ ξ ς’” – słuchając takiego „Devadevam”, ciężko nie odnieść wrażenia, że to po prostu zmodyfikowana, alternatywna wersja „In Yumen-Xibalba” z 2013 roku, „In Nomine Dei Nostri” koresponduje natomiast bezpośrednio z „P’unchaw Kachun- Tuta Kachun”. Trudno wyzbyć się myśli, że część materiału z poprzedniej płyty została po prostu przearanżowana na potrzeby nowego krążka.

By dodać jednak łyżkę miodu do tej beczki dziegciu, sprostuję, że płyta nie jest całkowicie pozbawiona ciekawych momentów (uwagę zwraca chociażby doom metalowy riff z „Komx Om Pax”, rewelacyjne opętańcze wokalizy Danai Katsameni z „Elthe Kyrie”, melorecytacja Vorpha w „Les Litanies De Satan” czy cudownie budowane napięcie w „For A Voice Like Thunder”), żadnego z utworów nie można też nazwać jednoznacznie nieudanym. Przy takich „ In Nomine Dei Nostri”, „Elthe Kyrie”, „For A Voice Like Thunder” czy „Tou Thanatou” słychać, że „Rituals” to finalnie wciąż dobrze znany i lubiany Rotting Christ. Produkcyjnie nie sposób doszukać się na tej płycie mankamentów. Czuć, że twórcy poświęcili sporo czasu na aranżacje poszczególnych utworów, intra, chóry, zaśpiewy, szeptane partie, wrzaski, sample (szczęk oręża i bitewne odgłosy), orientalne instrumentarium, czy udział znamienitych gości (by wspomnieć chociażby Vorpha czy Nicka Holmesa) – wszystko to wymagało z pewnością ogromu trudu i zaangażowania. Znając z resztą Sakisa nie wyobrażam sobie, by jego praca nad tym krążkiem prowadzona była na pół gwizdka.

Niestety w całej tej klęsce urodzaju brakuje mi nieco bardziej bezpośredniego, brawurowego, czy zwyczajnie metalowego grania. Wyobrażam sobie, że krążek ten sprawdziłby się doskonale raczej w roli filmowego soundtracku czy udźwiękowienia monumentalnej sztuki teatralnej, nie widzę jednak na tę chwilę koncertu Rotting Christ zdominowanego przez materiał z tej płyty.

Mam bardzo mieszane uczucia w stosunku do tego tytułu. Z jednej strony rozpływam się przy takim „Tou Thanatou” z drugiej mam ochotę przewinąć chociażby „Apage Satana”. Nie wykluczam, że moje podejście zdeterminowane zostało olbrzymimi oczekiwaniami poprzedzającymi tę premierę, może też zwyczajnie tym razem minąłem się nieco z zamysłem twórczym sympatycznych Greków. Nie zmienia to faktu, że wyceniam aktualne starania ekipy Sakisa Tolisa na 3+ (w skali akademickiej). Biorę poprawkę na to, że pewnie gros zespołów chciałoby nagrywać płyty na takim poziomie, od faworytów wymagam jednak nieco więcej.

Ocena: 7/10

Synu
(Visited 9 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .