Saxon – „Thunderbolt” (2018)

Heavy metalowi seniorzy trwają na scenie już od ponad 40 lat, i choć ciężko w to uwierzyć, ich popularność wcale nie słabnie. Ja sam, ile razy słyszę, że Saxon rusza w kolejną trasę, to zacieram rączki przed nadchodzącym koncertem. Kiedy przeczytałem, że Panowie wydają nowy album, przez myśl przeszło mi jedno pytanie „po co?”. Dla fanów? Żeby sobie coś udowodnić? Może żeby nie grać w kółko tych samych numerów na żywo? A może po prostu, dla pieniędzy?
Postanowiłem dać szansę ich najnowszemu dzieciątku i z miejsca stwierdzam, że Saxon to nadal Saxon. Nie jest to ani najlepszy, ani też najgorszy krążek w ich obszernej dyskografii. Nie wprowadza absolutnie nic nowego do gatunku, jak i do samej twórczości zespołu. Czuć za to w tym wszystkim dużo pasji i zaangażowania, za co na pewno należą się pochwały, bo Panowie mają już swoje lata. Słychać ,że bardzo chcą i nadal będą atakować swoich fanów ciężkim, szybkim łupaniem, ale nie o same chęci chodzi…

„Thunderbolt”, bo tak nazywa się owa produkcja, jest dwudziestym drugim albumem w dyskografii zespołu. Tak, dwudziestym drugim. Panowie przygotowali dla nas dwanaście nowych numerów (w tym jeden „Nosferatu” występuje w dwóch wersjach), ale tylko kilka z nich zasługuje na więcej uwagi. Mamy potężny tytułowy otwieracz, w którym od samego początku czuć ducha Saxonów i może on spowodować lekki uśmieszek na twarzy słuchacza. Jest to Saxon, jakie pamiętam, i jakie bardzo lubię. Kolejny numer „The Secret of Flight” idzie za ciosem, idealnie kontynuuje to, co zaczął poprzedni. Mamy tutaj fajną lekkość  i skojarzenia z Judas Priest. Następny w kolejce czeka, wspomniany wcześniej, „Nosferatu (The Vampire’s Waltz)”. Gdzieś przeczytałem ,że jest to najsilniejszy punkt albumu, z czym ciężko mi się zgodzić, bo oprócz fajnego klimatu i nijakiej solówki w połowie, nie dzieje się tam absolutnie nic. Piąty „They Played Rock and Roll”, który jest swego rodzaju ukłonem w stronę Lemmiego, to mój faworyt z całego zestawienia. Szybko, mocno i motorheadowo, wszystko się zgadza. Tutaj dochodzimy do drugiej części albumu, która – co by dużo nie pisać – jest słabsza. Mamy dziwaczny „Predator”, w którym za cholerę nie wiem, co autor miał na myśl. Wolniejsze „Sons of Odin”, który jest niczym syn Manowarów i Dio spłodzony przy muzyce Black Sabbath, czy najcięższy utwór na płycie „Sniper”. Ogólnie nie jest źle, ale te kolejne numery niczym specjalnym nie wyróżniają się na tle pozostałych. Jest szybko, jest mocno, jest to samo.

Warto wspomnieć oczywiście o produkcji, za którą odpowiada Andy Sneap, który pracował m.in. z Accept czy Megadeth. Musze przyznać ,że coraz bardziej zaczynam lubić tego gościa, po raz kolejny wykonał swoją robotę niemal perfekcyjnie. Ten album brzmi właśnie jak Saxon. Jest mieszanką mocy, przejrzystego brzmienia, jak i dobrze wyważonej szorstkości. Wszystko doskonale ze sobą współgra, a głos Biffa, który jest niczym wino, idealnie dopełnienia całość.

Podsumowując, „Thunderbolt” nie jest absolutnie niczym świeżym. To przeciętny, bardzo bezpieczny heavy metalowy album, pełen tych samych, odgrzewanych patentów, które gdzieś już kiedyś słyszeliśmy. Im dłużej katowałem album, tym pojawiało się coraz więcej skojarzeń, przez co materiał stawał się dla mnie po prostu męczący. Szanuję bardzo zaangażowanie zespołu, jak i to, że od tylu lat są na scenie i grają heavy metal, ale kompletnie nie rozumiem sensu wydawania kolejnego albumu. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła płyta, ale po Saxon spodziewałem się czegoś więcej.

Ocena: 7/10

Maciek Mazur
(Visited 3 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .