Podobno black metalu nigdy dość. Tak więc macie tu kolejny świeży projekt. Selbst pochodzi z Wenezueli, składa się z dwóch członków i od sześciu lat zdążył wydać cztery wydawnictwa, z czego recenzowana tu EP-ka jest najświeższa. Poszła w świat dzięki Sun & Moon Records, zawiera trzy utwory i trwa dwadzieścia dwie minuty.
Jeżeli miałbym podsumować twórczość Selbst dwoma słowami, powiedziałbym: wenezuelska Mgła. Poczucie to nie opuszczało mnie przez cały czas odsłuchu. Nie, żebym był jakimś wielkim fanem twórczości M., po prostu skojarzenie to jest oczywiste. Dla wielu pewnie to będzie ogromna zaleta i rekomendacja, dla mnie to trochę suchy fakt, a trochę wniosek, że na razie brakuje im tożsamości. Cóż, może się rozwiną. Na razie grają nawet nieźle, choć wyjątkowo porywające to nie jest. Chłodne melodie, tu zwolnienie, tam blastowanie, melancholijna atmosfera, wszystko dobrze znane i bardzo standardowe. Kompozycje nie są najgorsze a pojedyncze części do siebie pasują, chociaż każdy z tych trzech kawałków jest w sumie taki sam. Zaczyna się ostro-blastująco, potem przechodzi się do zwolnienia i wyciszenia, następnie wraca na szybsze tory, by koniec końców zakończyć melodią. Fajnie, tylko jak słuchasz tego trzy razy pod rząd to zaczynasz się zastanawiać czy coś się przypadkiem nie zapętliło. Ja na przykład nie byłem w stanie z całą pewnością stwierdzić czy to powtórka czy następny utwór. Koniec końców słuchałem ich osobno, w kilkuminutowych przerwach. Wtedy najbardziej udanym trojaczkiem okazał się ostatni Aequat Omnes Cinis, choć to poczucie równie obiektywne co uzależnione od konkretnej chwili. Podobała mi się także melodia kończąca pierwszy An Ominous Landscape, choć chętnie usłyszałbym ją wyraźniejszą, a nie schowaną gdzieś w tle jak jakiś Waldo.
Muszę natomiast pochwalić produkcję. An Ominous Landscape jest nagrane pierwszorzędnie. Brzmienie jest zimne i mięsiste, każdy instrument brzmi wyraźnie i ślicznie komponuje się z resztą. Także praca muzyków jest na bardzo wysokim poziomie. Mimo wysokiego tempa blastowania perkusista nie traci rytmu, a gitarzysta kostkuje z częstotliwością, od której naśladowcy Onana oparzeń by dostali. O layoucie się nie wypowiem bo nie widziałem, a do samej okładki odczuć żadnych nie mam.
Co jeszcze mogę powiedzieć? Selbst na pewno ma dużo energii i chęci, rzemiosła także im nie brakuje. Jeżeli miałbym im czegoś życzyć to tożsamości i własnego pomysłu. Naprawdę nie uważam że świat potrzebuje kolejnej kopii Mgły, kolejnej zakapturzonej postaci bez twarzy. Jeśli Wenezuelczycy pójdą swoją drogą to może z tego wyjść coś ciekawego. Na razie szósteczka za bardzo sprawne powielanie.
Ocena: 6/10
- Ayyur – „The Lunatic Creature” (2018) - 13 lipca 2019
- Psychopathic – „Phases” (2018) - 6 lipca 2019
- Himura – „Exterminio” (2016) - 30 czerwca 2019
Tagi: 2015, An Ominous Landscape, black metal, kapitan bajeczny, recenzja, review, Selbst, Sun & Moon Records.