Skindred – „Big Tings” (2018)

Człowiek w swoich muzycznych podróżach ma niekiedy tak, że poczynania pewnych kapel zwyczajnie przestaje śledzić, jednakże przychodzi taki moment, kiedy w głowie zakiełkuje myśl o tym, by na nowo się daną trupą muzyczną zainteresować. Tak właśnie miałem w przypadku Skindred. Pamiętam, że lata temu trochę ich słuchałem, ale nie była to przyjaźń na całe życie. Na horyzoncie zamajaczyło Big Tings, czyli najnowszy album z premierą z końcem kwietnia, a mnie w jakiś sposób fakt ten połaskotał w żołądek. Przeczucie podpowiadało, że to będzie kawał niezłej rozrywki.

W odpowiedni nastrój wprowadziła mnie już sama okładka i pierwsze dźwięki utworu tytułowego, które rozbrzmiewały podczas łypania na wspomnianą grafikę. Prosty beat, prosty riff, wpadający w ucho śpiew, solidne, tłuste brzmienie, jednym słowem -„zaskoczyło” już na starcie. A dalej to pozytywne nastawienie się tylko utrzymywało. Nowa płyta Skindred to zbiór prostych, fajnych, czysto rozrywkowych piosenek do potupania i nie widzę w tym absolutnie nic złego, bo nie samym blastem człowiek żyje. Nie chcę też oceniać tej płyty pod kątem tego, jak wpisuje się ona w resztę dyskografii. Nie interesuje mnie to. Każda płyta, niezależnie czyja, powinna mieć swoją szansę, bez oglądania się na dorobek zespołu. Tak bym to widział. I tak też do tego krążka podszedłem.

Jako dawka rockowej rozrywki, sprawdza się ten materiał naprawdę wyśmienicie. Kawałki porywają, mają w sobie ten przebojowy magnetyzm, i w to mi graj! Dla ździebka smaczku Panowie poutykali tu i ówdzie drobne ozdobniki, raz będzie to jakaś elektroniczna „przeszkadzajka”, innym razem chórek czy mała solówka, a to wszystko również nie daje mi powodów do narzekań.

Jedyne, co mi osobiście na tej płycie nie do końca zagrało, to kołysanka na koniec. To była szansa, by zakończyć ten album z przytupem, jeszcze bardziej nakręcić słuchacza i pozostawić go z uczuciem obcowania z solidną petardą. Tak się jednak nie dzieje. I owszem, gdzieś tam w połowie również przewija się spokojniejszy kawałek, ale w tym przypadku wiem, że zaraz po nim wskoczy kolejny mocny hicior. Natomiast jeśli chodzi o zamykający stawkę „Saying It Now”, to czeka po nim tylko smutna cisza i zawód, że kończy się to wszystko w tak niekulminacyjny sposób. Żadnej detonacji, ostała nam się jeno dobranocka pod kołderką, ale wiadomo – to kwestia gustu. Mój jest właśnie taki.

Pisać proste i dobre piosenki też trzeba umieć, a Skindred według mnie potrafi i pokazał to na swojej najnowszej, siódmej już płycie. Warto również podkreślić, że w tej dawce rozrywki nie otarli się o przesadę. Po pół godziny słuchania spojrzałem na tracklistę i byłem już w trakcie przedostatniego utworu. Nie zdążyłem poczuć choćby odrobiny znużenia, a materiał zmierzał już ku końcowi, zatem proporcje wyważono idealnie, nawet jeśli przypadkiem. Biorąc pod uwagę tę, nazwijmy to, lekko naciąganą wadę przedstawioną powyżej, nie jestem w stanie ocenić Big Tings niżej niż „bliskie ideału”.

Ocena:9/10


Autorem jest Andrzej Wojd.

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .