Spitfish – „Penny Dreadful” (2019)

Debiut Spitfish z pewnością spodoba się tym, którzy lubią w gitarowym graniu naturalne, garażowe zacięcie i rockową, niepozbawioną pazura melodykę. Tak to się robiło u zarania lat 90., zwłaszcza jeśli nadstawiało się ucha w kierunku Seattle, ale też i ku pustynnym bezdroży Arizony. Gdańszczanie jednak nie brzmią wcale jak zwietrzały relikt poprzedniej epoki – być może pewne patenty wciąż pozostaną aktualne, być może szczerość wypowiedzi pozwala zachować świeżość. Grunt, że kawałków z Penny Dreadful słucha się ze sporym zadowoleniem. Szczęśliwie nasze przesterowane power trio w składzie: David Zwolan (wokal i bas), Paweł Kwacz (gitara) i Jędrzej Antkiewicz (bębny) postawiło na klasyczne rockowe rozwiązania, pozbawione niepotrzebnych udziwnień.

Zarówno wzornictwo okładki, sceniczny wygląd muzyków, jak i szczypta mrocznych dźwięków prowadzą nas do świata klasycznych horrorów (zwłaszcza w instrumentalnej miniaturce Into the Void) wziętych wprost z „groszowych opowieści” grozy, popularnych w XIX wieku, do których nawiązuje zresztą tytuł albumu. Nie jest to jednak zasłona dymna i teatralna przykrywka dla miałkości dźwięków, jak to czasem się zdarza. Bo Spitfish stawia na rockową dobrą robotę . Tam gdzie najciężej i najwolniej, blisko im do klimatów stonerowo / doomowych (mroczny początek Grim Suspiria i Smoke & Mirrors), z kolei w szybszych i brudniejszych fragmentach wybrzmiewa punkowa zadziorność, a może raczej po prostu pierwotna, rockandrollowa nuta. Jak już pisałem, nietrudno doszukać się tu pewnego powinowactwa z grunge’owymi klasykami (Swallow the Dust i Lost), co też wstydu nie przynosi, a wręcz przeciwnie, bo dobre wzorce są po to, by do nich nawiązywać.

Wszystko to jednak podane zostało z wyczuciem, ze szlachetną prostotą, feelingiem i nerwem. Może Spitfish nie oszałamia i nie zniewala morzem odkrywczych dźwięków, może nie serwuje pomysłów i rozwiązań, które miałyby przynieść nową jakość, ale w konfrontacji z rockową materią wychodzi bez zdrady (co w zalewie plastikowych i doraźnych rozwiązań zdarza się ostatnio rzadko). Bo przecież łatwo by było się wyłożyć, chociażby przerabiając klasyk Neila Younga, Hey Hey, My My, a Panowie zachowali charakter pierwowzoru, nie wydziwiając za bardzo, i jednocześnie wywierając na tym numerze swoje piętno. Dlatego też niewątpliwie warto sprawdzić ich debiut. Krótko, ale ciekawie i na temat. Po prostu dobra rockowa płyta. Kiedyś takich wydawano wiele, dzisiaj to już rzadkość.

ocena: 8/10

Oficjalna strona zespołu na Facebooku

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .