The Universe By Ear – „The Universe By Ear” (2017)

Z całego serca nie trawię pewnej polskiej stacji radiowej z cyferką w nazwie. Stacja ta od lat nieustannie hołduje rockowi progresywnemu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, jak gdyby gatunek ten był wielkim objawieniem. Zbyt rzadko w audycjach rzeczonej stacji, prowadzonych od setek lat przez tych samych dziadów borowych, pojawiają się nowe dźwięki, oparte na klasykach prog rocka. Ba, nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć tam nawet King Crimson, a właśnie do tych tytanów gatunku odnoszą się w swojej twórczości Szwajcarzy z The Universe By Ear. Debiutanci w bardzo ciekawy sposób hołdują swoim idolom, co przekłada się na ich album o tej samej nazwie.

Ale przecież rock progresywny jest progresywny tylko z nazwy, prawda? Wszak to wszystko już było. Ten wyniesiony na wyżyny złego smaku artyzm, przesadne melodie, długie i nudne suity, połamane schematy rytmiczne, jakieś niemrawe, zahaczające o literaturę postmodernistyczną teksty. Kto tego jeszcze słucha? Pokolenie muzycznych ignorantów wychowanych na nagrywaniu audycji na magnetofony kasetowe? Jak obrazowo widać, prog rock ma tyle samo wrogów, co zwolenników. Moje podejście do tego gatunku jest raczej ambiwalentne. Z jednej strony zawsze szanowałem takich muzyków jak wspomniany King Crimson, do tego ELP, Mike Oldfield, a nawet Supertramp. Na przeciwległym biegunie stawiałem Jehtro Tull, Yes i – tak, tak – Pink Floyd. Królestwo za wytłumaczenie mi fenomenu takich grup jak Marillion (o zgrozo). Skrajny przerost formy nad treścią. Do jednego, bezdennego wora można wrzucić równie dużo kapel, co do śmietnika z napisem indie rock. Łatwo można się domyślić, że nie śledzę aktualnych dokonań w obrębie ani jednego, ani drugiego gatunku.

Aż tu nagle w moje ręce trafia The Universe By Ear, płyta, o której wiedziałem mniej niż na temat teorii mechaniki kwantowej. Podchodzisz do takiego krążka wyzuty z wszelkich emocji, wrzucasz ją od niechcenia do odtwarzacza, mimowolnie wciskasz play, a potem dzieje się magia i w duchu mówisz do siebie o kur… Dźwięki, które światło lasera optycznego odczytało z poliwęglanowego krążka, wytłoczonego gdzieś w Szwajcarii, spowodowały, że moja opadająca szczęka przebiła się do sąsiadów piętro niżej. Ten album ma wszystko. Robert Fripp może spać spokojnie, albowiem ma godnych następców w postaci trio Beni Bürgin, Pascal Grünenfelder, Stef Strittmatter. Grupa dokonała rzeczy wyjątkowej, łącząc ze sobą elementy rocka progresywnego i psychodelicznego, dodając szczypty art rocka, space i ambientu.

Zachwycam się. Tego zwyczajnie trzeba doświadczyć na własnych uszach i skórze. Zmiany tempa, odjazdy w różne strony muzycznych inspiracji, krzyżowanie się form, to tylko niektóre elementy, jakie znaleźć można już w otwierającym krążek Seven Pounds. Zakręt w stronę psychodelicznego rocka, jak choćby w kompozycji Slam Your Head Against The Wall (Carefully), a do tego zabawny tytuł utworu, zapewnia pełen przegląd umiejętności muzyków szwajcarskiej grupy. Z kolei taki Make It Look Like An Accident spokojnie mógłby wpisać się na radiowe listy przebojów rocka alternatywnego. Pięćdziesięciominutowego albumu The Universe By Ear słucha się jednym tchem. Nazwijcie mnie heretykiem, ale tych dziewięć utworów, które wypuścili Szwajcarzy, to jeden z najlepszych materiałów progresywnych, jakich przyszło mi w życiu słuchać. Z przyjemnością będę wracał do tego krążka, traktując go przede wszystkim jako odskocznię od cięższych dźwięków. Nie samym metalem przecież człowiek żyje.

Ocena: 10/10

Vladymir
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .