Throneum – „Oh Death… Oh Death… Determinate, Preach And Lead Us Astray… (2020)

Throneum to już niemal instytucja na polskiej scenie oldschoolowego death/black metalu. Przez dwie dekady dopracował się imponującego dorobku twórczego i niósł sztandar chwały obranej stylistyki. Dziesiąta, pełna odsłona zespołu przynosi zmiany. Duże, choć nie do końca zdefiniowane.

Już poprzedni album pokazywał, że grupie zaczyna być trochę ciasno w piwnicy, do której sama przed laty wlazła. Oldchoolowość muzyki przestała być celem samym w sobie, zaczęły się nieśmiałe zmagania z dłuższymi formami i przemycanie gitarowych jazgotów i dysonansów. Zespół ostrożnie uchylał drzwi, za którymi czaiły się nie do końca zbadane obszary i stawiał nieśmiały krok, by zerknąć, co tam się ciekawego dzieje. Było to dla niego na tyle intrygujące doświadczenie, że teraz postanowił te drzwi wykopać, wejść na pewniaka i dokładnie się rozejrzeć.

O tym, że coś mocno drgnęło, możemy się przekonać jeszcze przed odsłuchem. Po raz pierwszy w historii grupy pojawia się kolorowa okładka. Rażąca czerwień, zalatująca Danzigiem czcionka tytułu, odrobina zieleni… Kolejny szok pojawia się, gdy spojrzymy na listę utworów – Throneum i kilkunastominutowe kolosy? A jednak. I wcale nie jest to forma, która go przerasta. Duszne mielenie na gitarach i puchnąca od stęchlizny perkusja, które rozpoczynają album, zwiastują, że będzie tu sporo transu. Alpha: Soulside-Space-Stream to podany na mocnej dawce kwasu hołd dla prapoczątków death i black metalu. Dość standardowy początek zamienia się w hipnotyzujący strumień dźwięku uszytego z prostych form. Kilka riffów, tu i ówdzie przetkniętych krótkimi solówkami, bębny z wyraźnym, szamańskich sznytem, grobowy wokal. Niby nic, ale wystarczyło wszystko zapętlić, pomieszać, najprostsze formy rozciągnąć i dodać trochę rozedrgania w gitarowym szumie, by wywołać efekt obcowania z czymś niemal kosmicznym. Nie znaczy to, że zespół wysyła słuchacza w nieznane – to ciągle jest piwnica, być może bardziej śmierdząca, duszna i brudna niż kiedykolwiek wcześniej. Zespół czuje się w niej doskonale, ale dla lepszych wrażeń zapewnił sobie szeroki dopływ powietrza. Niekoniecznie świeżego, nawet niekoniecznie atmosferycznego. Grunt, że mieszanina gazów jest gęsta, zawiesista i działająca na percepcję. Zespół z lubością bierze potężnego bucha i chwilę trzyma w płucach. Dwa krótkie, zupełnie różne interludia świadczą o tym, że efekty mogą być zatrważające – atak następuje już na wydechu. Delta: Self-Appointed-Grandeur to black metalowy szał, dodatkowo pobudzony death’owymi elementami, ale prawdziwy odjazd następuje w okolicach trzeciej minuty, kiedy to na mroczne wyciszenie wjadą żeńskie zawodzenia. Robi się na tyle ciekawie, że już do końca numeru trzeba siedzieć jak na szpilkach, bo nie wiadomo, co nas może spotkać. Przeplatają się tu grobowe, czysto death metalowe pochody, doom metalowe naleciałości, trochę czarnych galopad i piekielne inkantacje na tle dysharmonicznych gitar. W międzyczasie kilka razy sprawdzałem, czy to na pewno nadal płyta Throneum, a tu jeszcze jedno interludium i kolejny dłuższy numer, który skupia w sobie wszystko to, co działo się wcześniej. Zeta: Archangel-Lucifer-God to już wiwisekcja death metalu przeprowadzona przez upalonego diabla.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Throneum poczuł się w nowym miejscu jak w domu. Oczywiście nie jest to teren całkowicie obcy i z gruntu nieznany. Zespół porusza się w nim bez skrępowania, odważnie spogląda w każdy zakątek i dostarcza słuchaczowi kapitalnych wrażeń. Chciałbym, żeby został w tym obszarze dłużej i zajrzał nie tylko w każdy kąt, ale pod każdy kamień. Jestem dziwnie spokojny, że znalazłby rzeczy, z których zbudowałby numery, jakich nie spodziewalibyśmy się w najśmielszych przypuszczeniach.

Ocena: 9/10

 

Rafał Chmura
Latest posts by Rafał Chmura (see all)
(Visited 9 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .