Veld – „Daemonic: The Art of Dantalian” (2015)

Bardzo, ale to bardzo lubię polskie granie…. Tja… Pewnie czytaliście takie wstępy miliony razy, ale co ja zrobię, że nasza scena iście rozkurwia, jeżeli chodzi o muzykę ekstremalną. Amerykańscy naukowcy wciąż spierają się, którą odnogę grania mamy najlepszą, czy grindy, czy deathy, czy blacki czy może jeszcze co innego. Pewnikiem jest jednak fakt, że to osławiony HehemBehemoth jest naszym najbardziej rozpoznawalnym zespołem. Lubisz twórczość Nergiego? Polubisz i Veld.

W sumie to nie dziwię się, że wcześniej tej nazwy nie znałem. Witebsko-poznański kwartet (dla niekumatych: Białoruś-Polska) chyba nigdy nie przebił się do szerszej świadomości, mimo dwudziestoletniego stażu i trzech wydanych pełniaków (dane za instytucją Metal Archivers). Najnowszy krążek, w przeciwieństwie do poprzednich, trafił już do dużego obiegu, a to za sprawą czeskiego Lacerated Enemy Records oraz białoruskiego Possession Productions. Na płycie znajdziecie dziesięć kawałków siarczystego i ostrego black/death metalu. Mój recenzencki superzmysł podpowiada mi, że lwia część materiału była pierwotnie przeznaczona na poprzednią płytkę, ale jako że Love.Anguish.Hate. to raczej lokalny noname niż prawdziwe wydawnictwo, to można to spokojnie wybaczyć.

Jak już rzekłem, Veld gra blackened death metal. Wspomniałem też Pierwsze Pandy Pomorza, i choć materiał ciut przypomina takie Zośki i Sataniki, to nie jest do końca to. Dla mnie osobiście bliżej tu do twórczości Hate (bez hejtów, proszę, lubiam) za czasów najlepszej chyba Morphosis, pomieszanej tu i ówdzie z death metalem a’la Sulphur Aeon. Czyli jest grubo i mocno, a jednocześnie też melodyjnie i mistycznie. Na Daemonic: The Art of Dantalian chłopaki naprawdę dali czadu i oba elementy wyszły naprawdę klawo, choć dominujący ilościowo jest wątek mistyczny. Kanonady blastów, szybkie jak Meksykanin, który dopiero co przeskoczył przez płot na granicy z jUeS, partie tremolo i jadowite voxy (notabene mocno przypominające brzmieniem ATF Sinnera) potrafią płynnie i bezproblemowo przejść w partie wolniejsze, melodyczniejsze, mniej wściekłe, niemniej tak samo chwytliwe. Sztandarowym przykładem jest tu zamykający krążek Annihilation of Divinity (Trust Upon Ignorance), w którym napierdol i fragmenty z kobiecym wokalem, tak bardzo doskonałym, idealnie się przekładają, tworząc go chyba moim ulubionym numerem na tym krążku. Veld potrafi też nabić guza średnimi, miażdżącymi tempami ( jak w Conquerors of All Icons, moi słodcy bogowie, przesłuchajcie koniecznie fragment od 0:55. Ja się od niego rozpływam), konceptami bardziej w stylu Evangeliona z wybrykami technicznymi (Merciless and the Innocents). Damn, nawet sample, chóry, mowy, wszelakie głosy dodatkowe robią tu klimat. Oh, i to jak bardzo robią. Samo intro potrafi świetnie nastroić do krążka. A najfajniejsze w nim jest to, że jak już zacznie być fajny to nie przestanie aż do wybrzmienia ostatniej nuty. Dodajcie do tego porządną, naprawdę porządną produkcję, w której wszystko brzmi jak powinno i siedzi na swoim miejscu (nawet bas słychać tak, jak trzeba!). No miodzio, palce lizać. Nic, ino zaopatrzyć się w kopię i słuchać.

Jeżeli czytujecie od czasu do czasu moje wysmarki wiecie, że hurraoptymistą nazwać mnie raczej się nie da. Ba, zdaje się, że ostatnio nawet przejmuję pałeczkę redakcyjnego marudy i grymasiarza. Cóż… tym lepiej dla Veld. Polaki/Białorusiaki wydali materiał z górnej półki, w zasadzie bez wad. Obiecuję im solennie, że teraz będę wyczekiwał kolejnego wydawnictwa. I koncertu w okolicy, na którym zjawię się obowiązkowo. Dla mnie bomba.

Ocena: 9/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .