Venom – „Storm the Gates” (2018)

Venom. Marka sama w sobie. Brytyjska legenda, która zdaniem wielu stworzyła podwaliny pod rozwój black metalu. W rzeczywistości thrashowa potęga, która na początku lat osiemdziesiątych wyznaczała nowe ścieżki w szybkim gitarowym graniu. Niedawno ukazała się nowa płyta sygnowana nazwą Venom. Przyjrzyjmy się bliżej, co Storm the Gates ma do zaoferowania.

Tym, którzy nie są na bieżąco z perypetiami brytyjskich dinozaurów metalu przypomnę, że dziś na scenie mamy dwie kapele o podobnej nazwie. Venom, na którym skupiamy się w tej recenzji, to grupa dowodzona przez charyzmatycznego wokalistę i basistę Cronosa. Funkcjonuje też Venom Inc., za sterami którego stoi Mantas, dawny gitarzysta zespołu, który do niedawna współpracował jeszcze z oryginalnym perkusistą starego składu Venom, czyli Abaddonem. Cała ta kuriozalna sytuacja przypomina trochę rodzime dysputy pomiędzy członkami grup KAT oraz KAT & Roman Kostrzewski, albo Kombi i Kombii (sic!). Groteska i żądza pieniądza zawsze wygrywają z dobrym wizerunkiem, ale cóż zrobić.

Storm the Gates to następca wydanego w 2015 roku albumu From the Very Depths, którego raczej do bardzo udanych tworów zaliczyć nie można. W przypadku najnowszego dzieła, pod którym podpisuje się Cronos, otrzymujemy trzynaście na pozór banalnych utworów, jak to zwykle w przypadku twórczości Venom jest. Proste (momentami nawet prostackie) riffy, głośne i agresywne wokalizy, mocna sekcja rytmiczna, a produkcja jakby nie z tego wieku. To wszystko już znamy, ten brudny i ziarnisty dźwięk towarzyszy nam od czasów Welcome to Hell. Pytanie jednak brzmi, czy za każdym razem zespół musi ewoluować w nową stronę, odkrywać nieznane wcześniej terytoria, eksperymentować i cudować? W przypadku Venom okazuje się, że ta sama formuła w jakiś nie do końca chciany sposób działa. Wjeżdża bowiem kawałek Bring Out Your Dead i czuję się ukontentowany, choć nieco znudzony, ale w tym znużeniu właśnie znajduję swoiste ukojenie. Ani to dobre, ani do końca złe. Słuchając kolejnych utworów, odnoszę to samo wrażenie i tylko utwierdzam się w moim ambiwalentnym stosunku do muzyki Cronosa. Bluźniercze teksty okraszone szybkim i prostym thrashem robią swoje. Głos starzejącego się Brytyjczyka nie daje tyle satysfakcji słuchaczowi, co kiedyś, ale wciąż jest głęboki i mocny, o mroczniejszej barwie niż trzy dekady temu. Całkiem udanym numerem jest The Mighty Have Fallen ze swoistym punkowym zacięciem, nieco innym spojrzeniem na styl Venom, niż w poprzedzających go utworach. Dobrze buja też Over My Dead Body, z kolei Immortal o dziwo opiera się na dość fajnych riffach.

Nowy Venom to płyta, której nie można przegapić, bo jeśli na rynku muzycznym ukazuje się krążek, który uzupełnia dyskografię legendarnej kapeli, to z samego szacunku do dokonań grupy warto po niego sięgnąć. Jednocześnie trzeba podchodzić do zespołu Cronosa z pewnym dystansem, a nawet przymrużeniem oka, bo patrząc na dokonania tego Pana, łatwo można dojść do wniosku, że tylko we współpracy z Matasem i Abaddonem ten projekt miał jakikolwiek sens. Współczesny Venom to ledwie namiastka tego, co w latach osiemdziesiątych udało się trójce muzyków osiągnąć. Czas leci nieubłaganie i nie działa na korzyść Cronosa, a z drugiej strony kurczowe trzymanie się brzmienia, które udało się mu wypracować prawie czterdzieści lat temu, też nie jest najlepszym pomysłem.

Swoją drogą, wiecie, jakie słowo zostało wybrane przez Collins Dictionary jako „słowo roku”? Single-use, czyli jednorazowego użytku. Koniec końców, Storm the Gates jest właśnie artykułem jednorazowego użytku – po jednym przesłuchaniu album nie nadaje się do ponownego użytku.

Ocena: 5/10

Vladymir
(Visited 5 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , .