Wardruna – „Runaljod-Ragnarok” (2016)

Rok 2016 obfitował w przedziwne wydawnictwa muzyczne, bez specjalnego rozwodzenia się nad tymi ważnymi i ważniejszymi, w ramach wymyślonego cyklu „meloman płakał, że nie przesłuchał” dziś zabieram Was do mroźnej Norwegii wraz z trzecią odsłoną trylogii Wardruny „Runaljod – Ragnarok” (premiera 21.10.2016, nakładem By Norse Music), zapoczątkowanej przez „Runaljod – gap var Ginnunga” (2009), a kontynuowanej na „Runaljod – Yggdrasil” (2013). Kolejne dzieło Einara Selvika, to wypełniony emocjami neofolk (choć gatunkowo przypisany umownie), przepięknie dopracowane w każdym detalu i tak wciągające, że nawet takiemu folkowemu sceptykowi, jak ja, dusza przesiąknęła całkowicie mrozem i chłodem skandynawskich fiordów podczas słuchania tegoż.

Wardruna zdążyła już zaznaczyć miejsce na muzycznym polu, na którym chce działać. Byli członkowie, zupełnie poza moimi estetycznymi obszarami, black metalowej formacji GogorothEinar „Kvitrafn” Selvik i Kristian Eivind „Gaahl” Espedal (z niniejszym albumem Selvik pozostał filarem grupy wraz z wokalistką Lindy-Fay Hella, Gaahl opuścił skład) – postawili na ludowość, odwołania do kulturowego dziedzictwa swojego kraju, nordyckiego szamanizmu, w melodyjnych aranżacjach z chórami, wokalami pełnymi niepokoju i melancholii. Niby nic nowego, nic odkrywczego, a jednak Wardrunę tytułuje się już „mistrzami nordyckiego folku”. Sprawdziłam, całkowicie się z takim patetycznym określeniem zgadzam. Przed paru laty byłam pewna, że to miano zarezerwowane jest właściwie dla eksperymentów Ihsahna (znanym m.in. z działalności w black metalowym Emperor) i albumu Hardingrock „Grimen”, ze swoją norweską folkowizną. Jednak formacja Selvika bije na głowę inne, podobne konstrukcje, i to nie tyle brzmieniem, które wypełnia przestrzeń po brzegi, co dopracowaniem. Przede wszystkim uwagę zwraca cały przekrój zastosowanego folkowego instrumentarium, od fletów, lir, lur, bukkehorna, bębnów, drumli, grzechotek, po smyczkowe hardingfele, o których istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia, a co ciekawe Einar sam te instrumenty buduje. Autentyczność to zresztą druga, po brzmieniu, cecha tego albumu. Prawdziwość, szczerość bije tu z każdego utworu, słychać ten mistycyzm, tajemniczość i piękno run, mitów, pradawnych wierzeń. Na tło instrumentów i nadającego majestatycznego brzmienia tempa nakładane są wokale – męskie i żeńskie chóry, prowadzone długo, rozwijając każdy utwór do poruszających epilogów. 

Na płytę składa się 10 utworów i każdy niesie oddzielną opowieść. Już pierwszy Tyr, rozpoczynający się dźwiękami grzmotów i nadchodzącej burzy, przenosi słuchacza w krainę wikingów, na łódź, na wojnę. Najdłuższy, dziesięciominutowy UruR rozwija się powoli, bębnieniem budując niepokój, z pomrukami, warczeniem w tle, co daje wrażenie esencji surowości natury, wzrastającego napięcia przed wybuchem bitwy. Isa z kolei bardzo subtelnie wprowadza w nostalgiczny nastrój wypełniony czarami czy magią, z kobiecym wokalem prowadzącym, by następnie przyłożyć dość energiczną sekcją rytmiczną. Całkowicie urzekają mnie instrumentalny MannaR-Drivande i MannaR-Liv z przepełnionymi emocjami śpiewami. Singlowy Raido przyprawia o ciarki, choć byłam niezwykle zdumiona faktem, że utwór opowiada… o umiłowaniu konia. Pertho to jak wojenna przyśpiewka na cześć nordyckich bogów, nieco butne początkowe wyśpiewywanie kolejnych fraz nabiera dynamiczności wraz z włączaniem się kolejnych instrumentów. Odal pogłębia uczucie niepokoju, mrocznego klimatu dodaje stopniowanie i nakładanie się wokali – dziecięce melorecytacje, następnie męski chór i kobiecy docierają razem do refrenu, który jest chyba najmocniejszy wokalnie na całej płycie. Podobny wydźwięk ma Wunjo. Ostatni Runaljod niesie natomiast jakiś pozytyw, ale nadal w klimacie tajemniczości i napięcia.

„Runaljod – Ragnarok” jest doskonałym zwieńczeniem doskonale przemyślanej trylogii, budowanej wokół proto-nordyckich run. O koncepcie kontynuacji opowiedział sam Selvikrozmowie z red. Molochem: „(…) Tytuł „Ragnarok” nie oznacza wojny, wyjących wilków czy śmierci… Oczywiście jest to gdzieś obecne na płycie, ale de facto Ragnarok miał miejsce pod koniec poprzedniej płyty. Wtedy też słońce zostało pochłonięte i nastała ciemność i nadszedł czas śmierci. Reminiscencje tego słychać w pierwszym utworze (Tyr – dop. red.) na nowej płycie. Ale później cała płyta tak naprawdę opowiada o ponownych narodzinach, o tym co powstało z popiołów, o nowym początku”. Słuchając tego albumu, czułam się świadkiem tych wszystkich opowieści, mimo że nie rozumiem ani słowa liryk. Gdzieś przeczytałam, że Einar ubrał w dźwięki to, czego żyjący między telewizją a internetem ludzie nawet nie próbują dotknąć. I tak należałoby podsumować to dzieło. Tu nie ma niepotrzebnego efekciarstwa czy przesytu – tak wyważonego i całościowo złożonego tryptyku nie znalazłam w ostatnich latach. Polecam włączyć płytę Wardruny w nocy, usiąść ze słuchawkami na uszach i posłuchać. I odpłynąć.

Ocena: 10/10

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 6 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .