Do Szwajcarów z When Icarus Falls przyczepiła się łatka post metalowa, ale jeśli ktoś będzie się za bardzo kierował tym tropem, to moim zdaniem nieźle się zdziwi. Oczywiście umowność muzycznych szufladek to nic nowego, zaś dyskusje nad gatunkową przynależnością zawsze uważałem za zajęcie dla ludzi, którzy mają za dużo wolnego czasu i za mało realnych problemów. Tym niemniej gdybym już naprawdę musiał, to Resilience wrzuciłbym raczej do post rockowego worka, bo bliżej tutaj do God is an Astronaut niż Cult Of Luna. Nawet te cięższe fragmenty płyty ucha raczej nie zmiażdżą, bo brzmienie jest czyste i dość łagodne.
Resilience należy do tych dziwnych albumów, które niby niczym mnie nie porywają, ale za każdym razem przesłuchiwanie ich sprawia przyjemność. To wydawnictwo bez momentów wbijających słuchacza w ziemię, ale jednocześnie będące czymś więcej, niż tylko porządnie wykonaną, muzyczną robotą. When Icarus Falls stawia bardziej na kreowanie klimatu, często dość prostymi środkami, a nie katowaniem czegoś, co brzmi jak jedno długie tremolo grane przez cały album. Bolączką wielu post rockowych nudziarzy jest taplanie się w tym samym bagienku relaksująco rozmytych gitar, co może i bawi przez jakieś dwa utwory, ale nie dwanaście. Tymczasem Resilience będąc jednocześnie spójne, jest smakowicie niejednoznaczne jeśli chodzi o atmosferę.
Into the Storm faktycznie przypomina zagłębienie się w burzę, ciekawie narastając i stopniując niepokój, aż do mocnego finału, który w naturalny sposób łączy się z następnym The Lighthouse – najcięższym akcentem płyty. Tutaj faktycznie można się dopatrzyć post metalowych wpływów, co dodatkowo akcentuje emocjonalnie wykrzyczany tekst. I aż się prosi żeby to wszystko brzmiało masywniej lub ostrzej. Z drugiej strony muzycy wpletli tu oszczędne i schowane w tle klawisze co brzmi nieźle i dodaje smaczku, więc – coś za coś.
Równie interesująco prezentują się dwa najdłuższe utwory – pierwszy i ostatni. Otwierający One Last Stand ze spokojną deklamacją, utrzymany w jednostajnym, transowym metrum zaskakuje w drugiej części utworu pięknymi, spokojnymi gitarami. Z kolei A Blue Light stanowi jakby jego zniekształcone lustrzane odbicie, rytmika jest zbliżona, a utwór stworzony według podobnego schematu, co sprawia, że stanowią one elegancką klamrę spinającą album. Jednak względny spokój One Last Stand ustępuje tu miejsca pełnej desperacji ekspresji i energii zbliżonej do tej z The Lighthouse. Co ciekawe, chociaż A Blue Light jest czymś w rodzaju punktu kulminacyjnego płyty, to nie kończy się efektownym uderzeniem, ale pełnym gracji wyciszeniem. Najbardziej mieszane uczucia zostawia po sobie utwór tytułowy, łączący zarówno to, co w post rockach lubię najbardziej, jak i to, co lubię najmniej. Do połowy będący dla mnie jałowym, pozbawionym charakteru brzdąkaniem, by później przemienić się w pełną emocji, ujmującą kompozycję.
Największą wadą Resilience jest brak czegoś, po czym zbierałoby się szczękę z podłogi. Największą zaletą – gęsty, głęboki klimat, który towarzyszy niemal cały czas. Dla post rockowców może dziać się tu nieco za mało, dla tych, którzy widzieliby zespół raczej bliżej metalowej sceny, może być za lekko. Ale odrzucając wszystkie te łatki, które bardziej przydają się dziennikarzom niż muzykom, można też po prostu cieszyć się solidnym kawałem poruszającej muzyki.
Ocena: 7/10
- TVINNA – „One in the Dark” (2021) - 1 marca 2021
- Ols – „Widma” (2020) - 29 kwietnia 2020
- Oranssi Pazuzu – „Mestarin kynsi” (2020) - 16 kwietnia 2020
Tagi: czar of bullets, Czar Of Crickets Productions, post-metal, post-rock, Resilience, When Icarus Falls.