Windhelm – „Lugubre” (2019)

Facet o pseudonimie Aldric to kolejny Francuz, który w pojedynkę eksploruje black metal. Tworzy dwa projekty, a jednym z nich jest Windhelm, parający się atmosferycznym obliczem gatunku. Oczywiście w dużym uproszczeniu, bo trudno zawęzić obszar poszukiwań Aldrica do konkretnych terenów, po których rozsiane są czarne ścieżki.

Pierwsze zetknięcie z trzecim, pełnym albumem Windhelm wywołało znakomite wrażenie. Byłem bardzo zadowolony, że istnieje kolejny, świetny, jednoosobowy projekt z Francji, z drugiej strony musiałem się hamować, żeby nie wpaść w pułapkę fałszywego zachwytu i nie potraktować Lugubre jako odtrutki po kilku mocno przeciętnych płytach.

Mimo, że Windhelm to kolejny przykład na piwniczne rzeźbienie wyczerpujące definicję określenia lo-fi, to jednak o coś tu chodzi. Jest na tej płycie sporo starej Norwegii, jest kilka niezwykle brutalnych fragmentów stawiających sierść na karku i szczypta atmosferycznych dodatków w postaci klawiszowych wstawek, stanowiących tło dla szumiących, gitarowych motywów. I chociaż skojarzenia same płyną w stronę wczesnego Burzum, to jednak Wildhelm sprytnie wymyka się wszelkim schematom i dryfuje raczej w stronę Finlandii. Środkowe partie Les funérailles d’un chêne, brzmią trochę jak ucywilizowana wersja pierwszej płyty Beherit. Diabeł nie jest w piekle ani w kosmosie – jest chwycony za rogi i zawleczony na jałową, pokrytą śniegiem i skutą mrozem ziemię, ale tam też może siać grozę z całym przekonaniem. Wspaniale to kontrastuje z delikatniejszymi, pachnącymi morzem fragmentami opartymi na niemal akustycznym brzmieniu. Jeśli dołożyć do tego sugestywny, charczący, i całkiem czytelny wokal, to nie pozostaje nic innego jak czekać w napięciu, w którą stronę zaprowadzi nas muzyka. Motywy przechodzą z jednego w drugi płynnie, z rozmysłem i nie bez zaskoczenia, niczym kolejne rozdziały trzymającej w napięciu powieści z mnogością zwrotów akcji. Ciągle jesteśmy w Skandynawii, ale próżno będzie tu szukać ultraszybkich galopad rodem z drugiej fali. Płycie bliżej do wikińskiego oblicza Bathory i do nieoczywistego kombinowania Ved Buens Ende niż do typowo szatańskiej nawałnicy. Oczywiście znajdzie się kilka fragmentów podchwyconych w prostej linii od wczesnego Mayhem, ale Wildhelm wie co robi i sprytnie nadaje pozory oryginalności dość znanym patentom. A wystarczyło co nieco rozciągnąć skondensowane motywy i zatopić je w zimowej atmosferze krążka, żeby wywołać mętlik w głowie słuchacza. Mętlik tym większy, że są momenty, w których najważniejsza staje się cisza, a i tak nawet na sekundę nie zapominamy, że to black metal.

Black metal jakich wiele, zagrany nieco niechlujnie, ale kompozycyjne zwarcie i przemyślane prowadzenie muzyki każe pochylić się nad Lugubre z pełną uwagą i dać się porwać w ciekawą podróż. Podróż, którą zapewne odbyliśmy już dziesiątki razy, czasem główną trasą, czasem na skróty. Wycieczka z Wildhelm to raczej powolny spacer połączony z zaglądaniem w zakamarki, które często się omija. A warto, bo nigdy nie wiadomo, co gdzie się czai, i czym może zaskoczyć.

Ocena: 7/10

 

Rafał Chmura
Latest posts by Rafał Chmura (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .