Witche’s Brew – „Against the Grain” (2015)

Nie mam zielonego pojęcia, po jaką cholerę stwierdziłem, że przygarnięcie Witche’s Brew będzie dobrym pomysłem. Nie wiem też, jak bardzo narozrabiałem, że Naczelny postanowił mnie tym ukarać. Jedno jest pewne: kara to okrutna, a Against the Grain (w bajecznym tłumaczeniu Naprzeciw Naturze) należy brać bardzo dosłownie.

Nic o tym zespole nie wiem i niczego dowiedzieć się nie chce. Wystarczy mi wiedzieć, że Witche’s Brew pochodzą z Włoch, grają coś w stylu hard rocka, a ich dziewięć kawałków trwa prawie godzinę (za długo). Wydało to Black Widow Records, o którym nigdy nie słyszałem i mam nadzieję, że już więcej nie usłyszę.

Wielki Latający Potworze Spaghetti, nawet nie wiem od czego zacząć. Witche’s Brew to te apogeum szajsu, przez które Natanek wydaje się mieć rację. W zamierzeniu zespół przebojowy, energetyczny, nowe AC/DC i takie tam, w praktyce okazuje się być muzycznym odpowiednikiem denaturatu. Cholera, miałem nawet problemy ze znalezieniem okładki, coby tu wrzucić. Skończmy więc to jak najszybciej. Poczynając od pierwszego Lord Depression (zaiste, tak właśnie się czułem podczas odsłuchów) do ostatniego Can You Dig It, biednego słuchacza zalewa strumień nieciekawego świństwa. Kawałki są nudne jak obserwacja wzrostu przydomowej flory w czasie bieżącym, podobne do siebie jak Kaczyńscy i, przede wszystkim, za długie. Nie wiem, co za geniusz stwierdził, że katowanie żałośnie słabych motywów przez dziewięć minut w kółko jest dobrym pomysłem, ale dla niego to tylko Norymberga. Każdy, każdy jeden fragment pojawia się zbyt wiele razy, wszystko jest przeciągane, zbędne, marne i za długie. Solówki to żenada powtarzania 3/4 dźwięków, wokale lepsze by były, jakby ich nie było i chyba tylko bas ma ten plus, że jest słyszalny. Do tego wszystko podane jest w jakości gorszej i bardziej „zanieczyszczonej” niż grindcore’owe DIY. Specjalnie porównałem.

Jakby tego było mało, Against the Grain żenuje nie tylko muzą, ale i tematyką. Rzadko wspominam o warstwie tekstowej, standardowo uznając, że należy do wglądu i interpretacji własnej. No, ale jak słucham kawałków o robieniu gały w klopie (Tattoo) albo popierdalaniu traktorem po polach i nastolatkach (The Farmer) to… kurwa, serio? Żal mi słów po prostu.

Płyta ma tylko jeden plus: kończy się. Ale i to zjebano, bo pełny, prawie godzinny set wytrzyma tylko głuchy, nawet masochiści odpadną po drodze. Niespodzianki paskudne tak, jak ten krążek, można znaleźć chyba tylko w tajskim burdelu. Omijać jak ognia, plagi i podatków.

Ocena: 1/10

Kapitan Bajeczny
Latest posts by Kapitan Bajeczny (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .