Amorphis, Varmia – Poznań (21.08.2017)

Poznań był drugim (po Gdyni) przystankiem na koncertowej mapie grupy Amorphis, która postanowiła w tym roku ponownie odwiedzić nasz kraj w ramach trasy promującej ostatni album studyjny, zatytułowany Under The Red Cloud.

W stolicy Wielkopolski Finów wspomagać mieli załoganci z Obsidian Mantra oraz olsztyńska Varmia, jednak z powodu problemów zdrowotnych muzyka pierwszego składu, wieczór ograniczył się wyłącznie do jednego „rozgrzewacza”.

Muzycy z Olsztyna nie wydawali się jednak zdeprymowani wspomnianym faktem i dzielnie rozpoczęli swój koncert, odgrywając materiał z debiutanckiej płyty Z mar twych. Wściekły i szybki black metal przemieszany z folkowymi elementami zagranymi przy akompaniamencie sporej ilości osobliwych instrumentów (rogów, piszczałek, tamburynów, tagelharpy, trombit czy nawet (sic!) drewnianego kostura) zabrzmiał na scenie poznańskiego klubu bardzo żywiołowo i autentycznie. Choć można by pokręcić nosem na dość oczywistą, nieco jasełkową stronę wizualną (zespół wyglądał, jakby kwadrans przed imprezą urwał się z postrzyżyn piastowego Siemowita ; ) ) – dużo ważniejszy aspekt muzyczny ocenić należy bardzo dobrze. Zasłużone pochwały wędrują przede wszystkim do perkusisty składu (rewelacyjnie brzmiące gary nadawały występowi mięsistości) i wokalisty/gitarzysty (Lasoty – przyp.red.) za świetne warunki głosowe (szczególnie czyste partie). Po reakcjach dość licznie zgromadzonej publiki można wnioskować, że się podobało.

Kilka chwil po zmianie aranżacji, podpięciu instrumentów i próbie świateł, z niemal zegarmistrzowską punktualnością bazylową sceną zawładnęli muzycy Amorphis. Choć klub (wypełniony praktycznie po brzegi) pozwalał sądzić, że będzie to energiczny i kondycyjnie wymagający gig, pierwsze utwory Finów spotkały się z dość stonowanymi reakcjami publiczności. Nie było to bynajmniej spowodowane sceniczną formą gwiazdy wieczoru, ponieważ helsiński sekstet zaczął koncert z wysokiego C, już na starcie serwując przeboje ze swojej ostatniej płyty (Under The Red Cloud, Sacrifice) – które na żywca sprawdziły się znakomicie. Jak się szczęśliwie okazało, poznańska publiczność potrzebowała po prostu kilku chwil na rozgrzewkę – z kawałka na kawałek, coraz bardziej ośmielona, zaczęła reagować na występ Finów z właściwym entuzjazmem. Numery ze Skyforger (Sampo, Silver Bride), Circle (Hopeless Days), czy Eclipse (The Smoke) na dobre uwolniły skumulowaną w klubie energię, która przy songach z muzycznej prehistorii grupy (Into Hiding, Drowned Maid i My Kantele) pozwoliła rozkręcić U Bazyla taki balet, że Tomi Joutsen i spółka momentami przecierali oczy ze zdumienia.

Szczere uśmiechy na twarzach muzyków dowodziły właściwej synergii między zespołem i publicznością, co z całą pewnością było także zasługą dość kameralnych warunków, jakie oferuje poznański klub (kilkusetosobowa publika wystarczyła, by – jak już wspomniałem – dość szczelnie zagęścić miejsce przed sceną). Zaprezentowany na finał House of Sleep nie mógł z oczywistych względów zakończyć tego wieczoru, dlatego gorliwie wywoływani przez fanów muzycy zagrali jeszcze – składający się z dwóch numerów – bis (na który złożyły się Death of a King i Black Winter Day).

Poznańskiego koncertu Amorphis nie można rozpatrywać inaczej niż w kategoriach świetnej imprezy, podczas której ostatecznie udało się zespołowi wydobyć i właściwe zagospodarować potencjał towarzyszącej występowi publiczności. Bezbłędna forma muzyczna bandu (szczególnie Tomiego Joutsena, który jest prawdziwym scenicznym wulkanem, dysponującym wokalem potrafiącym kruszyć hartowane szkło), dobre nagłośnienie oraz żywiołowy tłum to elementy, dzięki którym show Finów po prostu nie mogło się nie udać.

Poniedziałkowa impreza z pewnością długo jeszcze będzie gościć w mojej pamięci. Liczę na to, że kapela niebawem znów zawita do naszego kraju, bo ich koncerty niezmiennie są dla mnie synonimem doskonale zainwestowanego czasu. 

Synu
(Visited 3 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , .