Blindead, Zaum, ROSK – Warszawa (28.04.2019)

„Często jest tak, że nie. Niepowodzenie za niepowodzeniem”. Nie działa, eksperyment wywołuje mieszane uczucia, w konsekwencji po sprawdzeniu rezultatów po prostu się do niego nie wraca. W przypadku trójmiejskiej formacji Blindead zwykle jest tak, że z każdym nowym pomysłem muzyków zainteresowanie światka undergroundu jest jak tornado – najpierw widać zjawisko z daleka, a potem albo wpada się w wir, który zmiata wszystko z powierzchni ziemi, albo obserwuje się dzieło z bezpiecznej odległości. Blindead powrócili ponownie. Tym razem Panowie w okrojonym składzie wyruszyli w mini-trasę promującą najnowsze wydawnictwo pt. Niewiosna (na którym gościnnie udziela się Nihil), urozmaicając swoje widowiska niemniej interesującymi współtowarzyszami przedsięwzięcia. 28 kwietnia br. ostatnim przystankiem tejże trasy był klub Mała Warszawa (stosunkowo nowe miejsce, rewelacyjnie odrestaurowane po wiekowej Fabryce Trzciny), który zapełnił się całkiem bujnie już podczas supportów w postaci formacji ROSK i Zaum. Każdy koncert tego wieczoru wyróżniał się nie tylko specyficznym klimatem, repertuarowo bardzo od siebie różnym, ale co ciekawe, każdy zespół również zaprezentował swoją sztukę z niemal teatralnym podejściem. Tornado zatem czy lekki podmuch?

Na początek doskonale znani stołecznej publiczności Panowie ze składu ROSK. I pierwsze zaskoczenie. ROSK na chwilę obecną mają na koncie jedno, bardzo dobrze ocenione przez krytyków wydawnictwo w post-blackowej aurze pt. Miasma, które prezentowali wzdłuż i wszerz z przytupem i przykopem w całej Polsce i poza granicami naszego kraju. Obecnie przygotowują się do wydania nowej płyty w pół-akustycznej wersji i taki oto premierowy repertuar postanowili przedstawić podczas niedzielnego koncertu. O tyle to ciekawe, że przyzwyczajona do potężnej dawki energii i wysokich krzykackich tonów wokalistów ROSK, nie byłam psychicznie przygotowana na spokojną, ponurą, delikatną i mocno emocjonalną odsłonę zespołu. Panowie weszli na scenę odstawieni w eleganckie koszule, uczesani, spokojni, zasiedli na krzesłach w ustawieniu w prostej linii, w półmroku, i zaczęli set od delikatnych dźwięków wzbogaconych skrzypcami Mateusza Sworakowskiego. Pięknie wypadły wokale Krzysztofa Traczyka i Grzegorza Niedzieli, które ciekawie się uzupełniały, bardzo inaczej od sposobu ekspresji, do którego przyzwyczaili fanów na debiutanckim albumie. Całość, inspirowana na przykład akustyczną stroną uwielbianego przez ROSKi ansamblu Amenra, była przemyślana i dopracowana pod względem scenicznego występu. Na pewno doszlifowany materiał będzie zjawiskiem wyjątkowym, a po premierowym koncercie już można wysnuć wnioski, że to nie ostatnie słowo w tej materii od warszawiaków. Szykuje się wyciskacz łez i depresyjna nicość. Czekam na efekty studyjne z niecierpliwością!

Po sprawnej reorganizacji sceny przyszedł czas na kanadyjski skład Zaum. Pojawiły się ekrany z wizualami, po lewej stronie zasiadł energiczny perkusista Chris Lewis, a po prawej słusznych rozmiarów basista i magik syntezatorów Kyle McDonald. Co tu się, drodzy państwo, zadziało. Raz, że z miejsca zwalał z nóg anturaż tego koncertu – dwóch facetów o mocy kombajnu na polu bawełny, plus gościnny udział tancerki na środku sceny, odzianej w bliżej nieokreślone szaty (zdejmowane stopniowo do efektu „wow” podczas tańca brzucha), ciekawie łączyły się w doom metalowej aurze z elementami orientalnymi w pewną całość. Dwa, niby utwory długie, rozciągnięte, nie do końca zrozumiałe wokale, a jednak transowość i ta wspomniana teatralność skutecznie przyciągnęły uwagę publiki do uczestniczenia w koncercie. Co ciekawe ponownie mieliśmy do czynienia z premierowym materiałem, bowiem Zaum wykonał utwory z najnowszej, nadchodzącej płyty, która będzie zatytułowana Divination. Przedziwna formacja, z pewnością ciekawsza w odsłonie na żywo aniżeli w studyjnych wersjach.

Zaś najnowsze wydawnictwo Blindead w wersji koncertowej porwało. Jak tornado. Krótko i na temat. Nie od dziś wiadomo, że Nihil jest tak zwanym scenicznym zwierzem, nie ma zmiłuj, od razu bierze się za swoją robotę bez marudzenia. I tak też potraktował swoją rolę w formacji Blindead. Ale hola, hola, nie tylko „gość” headlinera przykuwał uwagę. Blindead przyzwyczaili swoją publikę i fanów do konceptów nie tylko na albumach, ale i szczegółowych opracowań swoich odsłon scenicznych. I odkąd zawsze kojarzyć można było ten zespół z pewną onirycznością, skupieniem przed rozpoczęciem setu, elegancją, ale też samym umownym ustawieniem na scenie, tak w tej wersji siebie Blindead zerwali wszelkie łańcuchy. Niezmiennie elementem stałym pozostało władanie szkieletem całości, co należy do fantastycznego Konrada Ciesielskiego na perkusji, ustawionego na podeście ze swoim pokaźnym zestawem, zaś po bokach Mateusz Havoc Śmierzchalski i Bartosz Hervy dokazywali tak emocjonalnie i energicznie jak nigdy wcześniej. Magii i czarów dodawały ekrany z tyłu sceny i efektownie dobrane wizualizacje, które istotnie potęgowały klimat Niewiosny.

Cudownie wypadły 2 pierwsze numery – tytułowy oraz koncertowy killer najnowszej płyty Niepowodzenie. Była współpraca, świetna interakcja Panów z Nihilem (szczególnie uwagę zwracał Hervy i jego wychodzenie „na przeciw” wokaliście), dynamika i ciężkość, momentami nawet swego rodzaju chaos, ciągle jeszcze okiełznany dzięki perkusji. Zaskoczeniem w pewnym stopniu mogły się okazać wydłużenia utworów, jak na przykład partie elektroniczne w utworze Potwór się rodzi, natomiast w przypadku znajomości odskoczni i wariacji w twórczości Bartka Hervy wielkiego zdziwienia być nie powinno (przynajmniej ja się spodziewałam również takich atrakcji muzycznych). Na koniec ściany dźwięków, przedłużone outro, wyciszenie, zejście ze sceny. 

Piękny wieczór, piękne miejsce, nadzwyczaj ciekawe koncerty – tak należy podsumować niniejszy event i nie przyjmuję do wiadomości innej wersji wydarzeń. Wiele wskazuje na to, że materiał Blindead zagrany na żywo przekonał spore grono osób do zmierzenia się z nim ponownie w domowym zaciszu. Podkreślam raz jeszcze, że w niedzielnym line-upie otrzymaliśmy same premierowe wykonania. Czy to nie jest wspaniałe? Jeśli pojawiły się w pewnych momentach mieszane uczucia co do wykonania poszczególnych grup, żadnej z nich nie można odmówić profesjonalnego podejścia do zrobienia show godnego zapamiętania. Bez pardonu gratulacje należą się również organizatorowi I did it: one man booking agency – wydarzenie w Warszawie zostało opracowane i dopięte na ostatnią pętelkę, nie było spóźnień, dłużyzn w zmianach „inscenizacji” ani technicznych zgrzytów. Na koniec pozdrawiam szanowne grono kolegów i koleżanek ze stołecznej sceny – przyszli wszyscy. O czymś to zdaje się świadczy. 

Do następnego!

Autorką zdjęć jest Wiktoria Wójcik

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .