Castle Party – Bolków (12 – 15.07.2018)

Tegoroczna edycja Castle Party była w pewnym sensie szczególną z uwagi na jubileusz. 25 lat to już srebrne gody, a takie wydarzenie trzeba jakoś uczcić. Mimo to organizatorzy jakoś specjalnie nie chwalili się swoim stażem na rynku festiwali muzycznych, i nie podjęli decyzji o jakichś hucznych obchodach ćwierćwiecza istnienia Castle Party.

Nawet lineup wzbudzał spore dyskusje i kontrowersje, a co więksi maruderzy bąkali nawet o końcu Castle Party. Ja się może nie znam, ale takie pozycje jak Samael, Mortiis, Faun, Shining, Popiół, Rosk, In the Woods czy Vulture Industries byłyby sztosami nawet w pojedynkę, a co dopiero – że tak powiem – w kupie. Dlatego decyzja o wyjeździe była w moim przypadku czymś zupełnie naturalnym.

Jedyną rzeczą, jakiej obawiałem się w tym roku bardzo, było przeniesienie małej sceny z niesamowicie klimatycznego kościoła do lokalnego domu kultury. No cóż, i jeden, i drugi budynek lata świetności ma już za sobą, z tą jednak różnicą, że były kościół miał klimat, a występy takich kapel jak Mortiis czy Rosk byłyby tam z pewnością oszałamiające. Niestety w postkomunistycznym kwadraciaku, dusznym i bezdusznym zarazem, atmosfera na koncertach z większą publiką były po prostu ciężkie do zniesienia. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Niestety z powodów obiektywnych w Bolkowie mogłem pojawić się dopiero w piątek, ale już pierwszy koncert Rosków rozwiał wszelakie wątpliwości. Na tę edycję Castle Party przygotowali się nie tylko organizatorzy. Co prawda stołeczni postblackowcy z uwagi na swoją niezbyt jeszcze rozbudowaną dyskografię nie mieli wielkiego wyboru przy układaniu seta, ale ludzie wychodzili z koncertu zachwyceni.

Kolejną ciekawostką festiwalu był występ wrocławskiego Popiołu, czyli Thy Worshipera w pierwotnym składzie. Odkąd Marcin Gąsiorowski wrócił z irlandzkiego zesłania, Panowie ruszyli do pracy w piątkowe popołudnie i przedstawili set składający się z utworów, które dwie dekady temu miały być kontynuacją legendarnego Popiołu. Oczywiście żelaznym punktem programu był znany już z internetu promujący ten przearanżowany materiał Wybiło. Nie zabrakło i hymnu tamtych czasów, czyli genialnego Wśród Cieni i Mgieł, przy którym to kawałku prawie się zapadłem w siebie. Mimo tego nieszczęsnego budynku domu kultury.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”1022″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”0″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”75″ thumbnail_crop=”1″ images_per_page=”20″ number_of_columns=”0″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”1″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

W tym miejscu chciałem zrobić małą dygresję. Kawałek Wśród Cieni i Mgieł słyszałem pięć lat temu w kościele w wykonaniu wracającego wtedy do życia Thy Worshipera. I dźwiękowo była to jakaś masakra. Nie dlatego, że organizatorzy czegoś nie dopatrzyli. Po prostu kościół był bardzo trudnym miejscem do nagłośnienia, zwłaszcza w przypadku kapel z dużą ilością muzyków lub muzyką z dużym nasyceniem dźwiękami (taki na przykład black metal). W tym roku kawałek ten wybrzmiał o niebo lepiej i od razu sobie pomyślałem, że może i klimat kościoła przepadł bezpowrotnie, ale jakość muzyki zyskała w sposób znaczny.

Niestety tuż przed festiwalem z niewiadomych przyczyn swój występ odwołał In the Woods, czym narobił trochę zamieszania wśród zwolenników szeroko pojętego metalu. Ja jednak nie płakałem zbytnio, gdyż widziałem ich ostatnio na Brutal Assault i tym samym nasyciłem się muzyką Norwegów.

Ostatnim żelaznym punktem programu był występ zamykającego piątkowy wieczór szwedzkiego Shining. Panowie zagrali siedem utworów, z czego tylko dwa z ostatniej płyty Varg Utan Flock. Pozostałe utwory dziarsko prezentowały najjaśniejsze strony zespołu z lat wcześniejszych i nawet pesymiści i maruderzy musieli zamknąć swoje mało szlachetne mordy.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”1023″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”0″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”75″ thumbnail_crop=”1″ images_per_page=”20″ number_of_columns=”0″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”1″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

Sobota była dla mnie świętem szczególnym, gdyż na żywo po raz pierwszy miałem zobaczyć norweski Mortiis. Projekt, którego pierwszą kasetę (demo The Song of a Long Forgotten Ghost) zdobyłem jakimś cudem równo 25 lat temu, czyli wtedy, kiedy swoje pierwsze kroki stawiał „dark independent” festiwal.

Wcześniej, w domu kultury mogli pocieszyć się zwolennicy folkowo rytualnych pląsów, ale ani Gnoza, ani Nytt Land, ani ARRM nie były w stanie utrzymać mnie długo przy scenie. Natomiast występ Mortiis zmiótł mnie totalnie. Przez prawie godzinę muzyk zagrał w całości swój drugi album Anden Som Gjorde Oppor, tyle że w totalnie zmienionej wersji. I nie dość, że była to muzyka z mojego ulubionego okresu twórczości Mortiisa, to jeszcze koncertowa interpretacja była o niebo… pardon – piekło lepsza od znanego mi na pamięć oryginału. Genialny był ten występ i tylko odór i duchota panujące na sali uprzykrzyły mi nieco odbiór muzyki.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”1024″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”0″ thumbnail_width=”100″ thumbnail_height=”75″ thumbnail_crop=”1″ images_per_page=”20″ number_of_columns=”0″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”1″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

Na zamku żelaznym punktem programu był występ folkowego projektu Faun. Ciemno już było, a klimat panujący w średniowiecznych murach jak zwykle był niesamowity. I choć zwolennikiem folkowych pląsów nie jestem, to co działo się pomiędzy zamkowymi blankami było po prostu niesamowite.  Muszę przyznać, że tego typu dźwięki odtwarzane w takich okolicznościach przyrody powalają zawsze. Zawsze.

Niedziela w moim przypadku także była dniem jednego wydarzenia, czyli zamykającego tegoroczny festiwal występu Samaela. Vorph i spółka to także muzyczna potęga, której słucham od ćwierć wieku i zobaczenie ich w takiej scenografii mogłoby być przeżyciem dekady. Tym razem również nie zawiódł nikt i nic z tej wielopoziomowej układanki. Dźwięk był świetny, pogoda dopisała a muzycy zagrali set na 100 procent. Poleciało więc między innymi Hegemony, Samael, Slavocracy, Of War, Luxferre, Solar Soul, Infra Galaxia oraz Black Supremacy. A na bis na srebrnej tacy zaserwowano jeszcze Ceremony of Opposites, Shining Kingdom, Baphomet’s Throne i My Saviour. I w tej kwestii nie trzeba już chyba niczego dodawać. O tym, że koncert był genialny powiedzą chyba nawet ci, którzy na nim nie byli.

Podsumowanie tegorocznego festiwalu może być tylko jedno. Nie, Castle Party się nie kończy. Jeśli nie pasował komuś lineup, to powinien sobie przypomnieć te sprzed roku albo dwóch, kiedy to biegał jak z pęcherzem pomiędzy kościołem i zamkiem, podczas gdy inni snuli się znudzeni po rynku. Teraz to była ich kolej na gonitwę po Bolkowie w tę i z powrotem. Jeśli raziły opóźnienia, to śpieszę przypomnieć, że niestety nie pierwszy już raz i chyba trzeba się do tego przyzwyczaić. Jeśli komuś brakowało klimatu kościoła to trudno, te czasy Castle Party minęły i warto sobie przypomnieć wcześniejsze lata festiwalu, kiedy to kościół nie był jeszcze wykorzystywany przez organizatorów. A inne potknięcia? Jakieś zdarzają się zawsze. Natomiast tego klimatu, tych pasjonatów i takiej różnorodności muzyki nie znajdziecie nigdzie indziej na świecie.

Przybywajcie więc za rok do Bolkowa (od 11 do 14 lipca) i niech Castle Party trwa wiecznie! Amen!

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .