Christ Agony, Stillborn – Wrocław (21.03.2016)

Wielki Post powoli się kończy, nadszedł tak zwany Wielki Tydzień. Na wspólną refleksję dotyczącą tego szczególnego czasu zaprosił swych fanów zespół Christ Agony. Refleksję oczywiście połączoną z pląsami pod sceną. Do wspólnych śpiewów dali się jeszcze namówić młodzieńcy ze Stillborn i tym sposobem Black Blood Tour przetacza się przez Polskę. Ja przykładnie stawiłem się na wrocławskim przystanku trasy.

Niestety się spóźniłem, więc nie mogę napisać nawet słowa na temat supportu, czyli Antiflesh. Dla mnie ten wieczór zaczął się dopiero od koncertu Killera i spółki. Zaskoczyła mnie nienajlepsza frekwencja tego wieczora. Swoją drogą to trochę zabawne, że wynajęto na ten koncert klub Firlej (nie taki mały przecież), a na wizytę hajpowanego Oranssi Pazuzu zabukowano ciasny Liverpool, dzięki czemu wszyscy byli ściśnięci jak śledzie w beczce. Nie narzekam jednak, Firlej to według mnie najlepszy klub na koncerty we Wrocławiu i zawsze jest dobrze, kiedy zespoły mogą grać w takich warunkach, na jakie zasługują. Wróćmy jednak do gigu Stillborn

Na koncert wybrałem się przeziębiony i czułem, że o zabawie w pogo nie może być  mowy. Chciałem sobie po prostu stanąć z boku i cieszyć ucho dźwiękami. Ja nie wiem, czy wszyscy tego wieczora zjawili się chorzy, czy jak, ale reakcja ludzi na występ Stillborn była właściwie żadna. Zespół na scenie robił wiele żeby niszczyć, ale towarzyszył temu grzeczny bezruch_listening. Sprawiało to wrażenie stypy, a nie koncertu metalowego. Zespół starał się tym faktem nie przejmować, tylko robił swoje i wyszedł moim zdaniem z tego pojedynku z tarczą.

Osobiście na koncertach najbardziej lubię te piosenki, których jeszcze na żywo nie słyszałem, dlatego najbardziej czekałem na utwory ze znakomitego Testimonio de Bautismo. Co zaskakujące, nie wszystkie zabiły na śmierć. Najsłabiej wypadły mocne strzały w pysk, jak Odezwa, czy Modlitwa Poganina, ale być może to wina nagłośnienia, które tego dnia pozostawiało wiele do życzenia. Tam gdzie było mniej uderzenia, a więcej grania, było już lepiej. Przy Ancykryście czy Martwo Urodzonym, żarło jak diabli.

Występ Agonii Chrystusa zgromadził już więcej fanów pod sceną. Na dodatek Cezar wszedł w gig na pełnej, czym sprowokował  ludzi  do żwawszej reakcji. Ok, to nie było nadal rewelacyjne przyjęcie, ale o wstydzie nie mogło być mowy.

To był bez wątpienia dobry koncert, mam jednakże dwa „ale”.

– Czas trwania: 60 minut grania, będąc gwiazdą wieczoru, to stanowczo za krótko, abym nie wyszedł z klubu z poczuciem niedosytu. Tym bardziej, że Chrystusy mają przecież sporo dłuższych utworów i fajnie byłoby je usłyszeć w całości, a nie we fragmentach. Na cholerę się tak spieszyć z zejściem ze sceny?

– Setlista: niby jest na rynku nowa EPka, ukazały się wznowienia demówek, a zespół nadal przede wszystkim ogrywa Moonlight. Ja wiem, że to Kvlt absolutny, kocham ten album nawet bardziej, niż blisko dwie dekady temu, ale przecież w ich całej dyskografii  jest tyyyyle dobra. Tymczasem poza 2/3 trzeciego albumu poleciały same oczywiste oczywistości, jak Propethical (p. III całość, trochę p. II), Condemnation p. I, Sadness of Immortality, czy Coronation.

Muszę jednak zaznaczyć, że moje narzekania biorą się tylko i wyłącznie stąd, że Christ Agony zawsze mam niedosyt i nawet gdyby dorzuciliby do setlisty jeszcze kilka numerów, to i tak bym się czepiał „a dlaczego nie zagrali jeszcze…?”. Pomijając więc moje malkontenctwo, to był udany wieczór.

Antiflesh

Stillborn

Christ Agony

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , .