Deep Purple – Kraków (03.12.2019)

Deep Purple to nazwa, nad którą nie ma się co rozwodzić i nawet jeżeli spora część osób traktuje ich jako sztandarowy przykład „trójkowego daddy rocka z wąsem”, którego czasy świetności już dawno minęły, to właściwie mam to gdzieś. Z nieukrywanym sentymentem wracam do In Rock, Fireball czy House of the Blue Light, które za bajtla w za dużej koszulce i szkolnym buntem stanowiły dla mnie przysłowiowe pierwsze koty za płoty do późniejszych cięższych klimatów. Choć Panowie od długiego czasu nie mają możliwości występować w klasycznym składzie, a sam zatrzymałem się ze sprawdzaniem ich dorobku na Bananas (który uważam i tak za dobry album w swojej kategorii jak na tamte czasy), to z nieukrywaną chęcią pojawiłem się w krakowskiej Tauron Arenie, zwłaszcza że mieszkam niecały kwadrans spacerem, a dotychczasowe okazje posłuchania Głębokiej Purpury przechodziły mi obok nosa i uszu.

Kwestia supportów na takich stadionowych koncertach to sprawa niezwykle przewrotna i trudna do przewidzenia niczym układ szkiełek w kalejdoskopie. Bo jednym razem można trafić na miłe zaskoczenie (np. Rival Sons przed Black Sabbath w 2016 roku), innym razem są to kapele do zapchania dziury (totalnie nijaki Reignwolf również przed Black Sabbath tylko w roku 2014), a koniec końców dostajemy totalną pomyłkę i pokaz kreatywności organizatorów (Dżem przed AC/DC w 2010 roku). W przypadku Monster Truck szala przechylała się bardziej na plus aniżeli minus. Mieszanka energetycznego hard rocka z bluesowymi elementami  i ukłonem w stronę klasycznego heavy metalu brzmiała solidnie przy szybszych i bardziej dynamicznych numerach, ale w przypadku krótkiego (zapowiedzianego jako typowo bluesowy) numeru było po prostu nudno. Na szczęście był to jedynie fragment z całego występu, który w mojej ocenie podręcznikowo przygotował scenę na dalsze show. Nie zmęczył, a rozpalił ochotę na więcej. Jeżeli podobnie jak ja nie znaliście/znacie tej nazwy, polecam nadrobić. 

Nadchodzący rok 2020 to przede wszystkim 50. rocznica wydania pomnikowego In Rock. Pół wieku minęło od klasycznego już krążka Purpury, który rozpoczął ich złotą erę wraz z Gloverem i Gillianem w składzie. Dziś wszyscy muzycy mimo sędziwego wieku wciąż czują wzajemny feeling w muzyce, a swoją grą i zawodowym podejściem niejednokrotnie udowodnili, że wciąż nie powiedzieli ostatniego słowa w kwestii występów na żywo. Część niesamowitych wizualizacji (niekiedy wręcz w klimacie Pink Floyd!) idealnie korespondowały z muzyką, która mimo parokrotnego prze-aranżowania do dzisiejszych możliwości głosowych Iana (ten nie ukrywajmy ma już czasy swojej świetności za sobą, ale i tak wciąż potrafi chwycić za serce), to nadal powalała swoją lekkością i zadziornością. Otwierający Highway Star oczarował swoimi partiami solowymi, Bloodsucker Demon’s Eye chwyciły mnie za serce jak trzeba, a nawet i nowe numery fajnie sprawdziły się wśród klasyków. Zwłaszcza Time for Bedlam, który stanowił idealne preludium do popisowego klawiszowego solo Dona Ayera (gdyby ktoś miał wątpliwości, czy godnie zastępuje legendarnego Johna Lorda, to chyba pozbył się ich po tym krótkim i jakże intensywnym pokazie umiejętności – momentalnie zahaczający o klimaty rodem Tangerine Dream!) oraz sztandarowego Perfect Strangers. Regularna część setu została zamknięta klasykami Space Truckin Smoke on the Water. Nie trzeba też było długo czekać na bisy i zespół ponownie wyszedł na scenę, aby uraczyć polską publiczność jeszcze niewielką porcją brytyjskiego hard rocka. Na zakończenie dostaliśmy Hush, (równie dobre) basowe solo Rogera Glovera i przebojowe Black Night, które stanowiło już ostateczne pożegnanie z widownią w Tauron Arenie.

Zespół już  zapowiedział przyszłoroczny występ w Łodzi. Jak widać zainteresowanie nie słabnie, co bardzo mnie cieszy. Nie ma co oczekiwać wielkich fajerwerków, a raczej sentymentalnego koncertu z cyklu „przeżyjmy to jeszcze raz”. Ot, jak dobra biesiada w gronie znajomych, przy numerach, które nucimy od lat i zawsze gdzieś tam są z nami w tle. Nie oni pierwsi i zapewne nie ostatni będą jeszcze się żegnać z fanami na całym świecie. Bo umówmy się – czy po tak długim czasie i rozpalaniu ludzkich serca własną muzyką można to wszystko zostawić tak sobie? Wątpię! Przecież sami nie potrafimy zostawić tego hałasu na dobre! Dlatego dziękuję organizatorom i Deep Purple za dobry wieczór, a także życzę muzykom niesłabnącego zdrowia do nieśmiertelnego hard rocka!

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , .