Helliad Fest 2019 – Gdynia (23-24.08.2019)

Festiwale plenerowe w naszym pięknym kraju to wbrew pozorom temat ciągle szeroki i rozległy. Zdawać by się mogło, że mamy jedynie parę stałych w ofercie koncertowej punktów, a tymczasem w ostatnim czasie dzieje się znowu sporo, niektóre zapomniane eventy znów wpadają w rezonans i reaktywację (dzień dobry Mystic Festival), inne podnoszą poprzeczki (halo Prog In Park) lub spadają z podium, a są i nowi gracze, tak zwani debiutanci. I tym ostatnim najtrudniej w festiwalowym świecie zaistnieć. Raz, potrzebna jest dobra data, dobra formuła, i dobry PR; dwa, jak już zasieje się ziarno, to trzeba się mocno postarać, żeby coś z niego wyrosło. I tak, w Gdyni zakwitł po raz pierwszy Helliad Fest, reklamowany jako polsko-skandynawski festiwal muzyki metalowej, na którym miały zagościć gwiazdy black, death i doom metalu. Cieszy na pewno fakt, że właśnie na Pomorzu taką inicjatywę podjęli organizatorzy. Miejsce wybrali fantastyczne, bowiem park Kolibki sprawdził się idealnie, line-up opracowano raczej bezpieczny, ale jak się okazało nieprzypadkowo, koniec sierpnia przywitał piękną pogodą, pozostało jedynie puścić całość w obieg i odciąć na koniec kupony. Wszystko fantastycznie, jednak do momentu rozpoczęcia festiwalu organizatorom zdarzyło się parę niefortunnych potknięć i kilka medialnych zawirowań, które mogły zaważyć przede wszystkim na frekwencji. Koniec końców oczekiwania kontra rzeczywistość nie były wcale mocno rozbieżne, Helliad Fest 2019 ruszył, rozpostarł się i zaznaczył swoją obecność. Czy na stałe? Czas pokaże. 

Na zachętę organizatorzy przygotowali niespodziewanie aperitif przed głównym sobotnim daniem i w piątek 23 sierpnia w ramach festiwalu odbyły się koncerty sprawdzonych graczy polskiej sceny metalowej. Za miejsce wydarzenia posłużył świetnie znany lokalsom gdyński Klub Ucho. Skromne towarzystwo trójmiejskiej braci (i zapewne nie tylko) pojawiło się na pierwszym koncercie rodzimych Sunworm, których udało mi się zobaczyć jedynie kątem oka na ostatnie 3 sekundy występu, a potem stopniowo frekwencja nieco wzrastała i na zmianę mieliła się w ogródku piwnym. Bardzo dobry koncert dali jak zwykle poukładane ponuraki z Thaw, choć kosmicznie długie intra może nie były aż tak piorunujące, za to In Twilight’s Embrace poprzestawiali nieco nieśmiałe czy skostniałe przed chwilą towarzystwo w inny klimat, by potem na dokładkę odkurzacz Entropii wciągnął pozostałości reszty do cna. Następnie ruszył walec spod znaku Belzebong i znów zmiana atmosfery w totalnie inny kierunek naznaczony synthami Nigtrun87 z fantastycznymi wokalami Williama Malcolma. Piątkowy wieczór okazał się bardzo udany, w dobrym i wiele razy przetestowanym muzycznym towarzystwie. Tu zwyczajnie nic nie mogło się nie udać, przynajmniej pod względem jakości repertuaru, zaś organizacyjnie brawa dla Leave No One Behind Booking!

Za to sobotnia część główna Helliad Festu to już inna bajka w innym anturażu. Jak wspomniałam wyżej, park Kolibki w Gdyni Orłowo to celny strzał na ulokowanie letniego festiwalu muzycznego. Już od wejścia na teren uwagę zwracała bardzo dobra organizacja poszczególnych stref festiwalowych niezbędników z dobrze zróżnicowanymi food truckami i w ogóle niezróżnicowanymi punktami piwnymi. Bardzo dobrym posunięciem okazały się działające na przemian dwie sceny ustawione obok siebie, co sprawdza się zawsze na przykład podczas festu Brutal Assault, dzięki czemu nie było praktycznie żadnych obsuw ani dłużyzn między koncertami. Słońce przygrzewało, klimat na początku niemal kameralny i można zaczynać.

Na pierwszy strzał ruszył szwedzki Desolator z iście szwedzkim death metalem. W promieniach słońca nieco trudno było wpaść w klimat rozdzierających wrzasków i trzasków, ale czemu by nie spróbować. Drugą w kolejności grupą mieli być Slagmaur z Norwegii, jednak z nieznanych przyczyn odwołali swój występ, toteż w zamian dostaliśmy rodzimy, trójmiejski skład Hadal. Tu się chwilę zatrzymam, bo Panowie skutecznie zainteresowali mnie swoją w zamyśle black metalową koncepcją z elementami shoegaze, z energicznym liderem Szymonem Browarczykiem o aparycji Kurta Cobaina na czele – coś tu się może jeszcze rozwinąć, ach ta młodzieńcza odwaga! Z kolei krakowski skład Thy Disease postanowiłam podziwiać z daleka z racji innych zobowiązań podczas festiwalu, zwróciłam jednak uwagę na całkiem spory tłumek pod sceną. Coraz lepiej frekwencyjnie zadziało się za to podczas koncertu Blaze of Perdition z Lublina. Fantastyczny blackowo/deathowy klimat udało się Panom zbudować nie tylko dzięki stonowanemu repertuarowi, ale również scenicznie zaplanowali o atrakcje. Niestety koncert był krótszy niż planowano, jakby urwany, co nie spotkało się z aprobatą wielu fanów. Jak się okazało później BoP w serii niefortunnych zdarzeń mieli dodatkowo fatalny start z wypadkiem po drodze i cudem zdążyli zagrać w ogóle. Dalej czekały już zgoła odmienne repertuarowo formacje o ugruntowanej pozycji, na którą po kolei wszyscy ciężko pracowali. Najpierw warszawski Obscure SphinX z niezmiennie elektryzującą Zosią Fraś na wokalu. Wielebna jak zwykle czarowała publikę nie tylko swoim przeszywającym głosem, ale i teatralnymi, niewymuszonymi ruchami scenicznymi. Po obscurach przyszedł czas na Blindead i ich Niewiosnę, którą w całości odegrali z Nihilem, tak jak podczas swojej wiosennej trasy promującej album. Tu z kolei oprócz genialnej perkusji Konrada Ciesielskiego i świetnych popisów Nihila, wzrok przykuwali kolejno Bartosz Hervy i jego „opuszczanie” stanowiska za klawiszami na rzecz prowadzenia dialogu scenicznego z wokalistą, plus totalne szaleństwo Havoca obok. Udała się ta kolaboracja, jak mało która. Następnie z mocą stu ułanów ruszyła maszyna Decapitated. Czy ktoś by się w ogóle po nich spodziewał innego poziomu wykonania niż najwyższy? Oczywiście, że nie wzięli jeńców. Rozkręcili za to fantastyczną atmosferę pod sceną, zachęcając fanów do niewnoszącego sprzeciwu poddania się emocjom. I tak też było, jakżeby inaczej. Daniem głównym Helliad Festu 2019 byli natomiast Norwegowie z Satyricon. Zawsze miło zobaczyć Panów na scenie z ich charakterystycznymi wyznacznikami dosyć specyficznego black metalu. I tak, nie można było nie zakołysać się podczas słynnego Mother North czy popłynąć z K.I.N.G. Publika nie odpuszczała, odpowiednio wzniośle i dynamicznie odpowiadała na każde skinienie Satyra i widać było ta interakcja działała płynnie, a momentami na najwyższych obrotach. Na zakończenie całej imprezy pozostał jedynie cyrk obwoźny w postaci białostockiej Batushki, który dla niektórych był rodzajem zjawiska, może głównie za sprawą oprawy koncertu, dla innych karuzelą niekoniecznie pozytywnych emocji.

Helliad Fest 2019 przeszedł do historii. Po przemyśleniu niektórych kwestii i sposobie realizacji pomysłów właściwie można przyczepić się jedynie do formuły samego festiwalu. Chciałoby się następnym razem dostać w ofercie bardziej zróżnicowany line-up o skandynawskie historie, którymi przecież włodarze imprezy się chwalili. Tymczasem otrzymaliśmy bardzo dobre występy pewniaków, szczyptę lokalnego, ścisłego undergroundu i jedną tak zwaną legendę. Fajnie, ale zawsze może być lepiej. Niemniej pierwszy Helliad Fest można uznać za sukces. Udało się całkiem nieźle.

Do następnego!

Autorem zdjęć jest Krzysztof Ryży

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .