Incantation i Morgoth – Poznań (13. 04. 2016)

Kwiecień w tym roku to jakiś cholerny wór z koncertami, który ktoś rozwiązał na pohybel moim dobrym relacjom ze Ślubną… Koncert za koncertem, był trybut band dla Death, był Incantation i Morgoth, będzie teraz Krisiun i Cannibal Corpse, pomniejszych jak Dezerter nie wspomnę. Człowiek ma wrażenie, że jest w jakimś raju koncertowym… O Death innym razem, Kannibale jutro obejrzę, zatem wpierw o małym spełnieniu marzeń czyli występie Morgoth.

Jak usłyszałem, że niemiecka legenda zagra 13 kwietnia jedyny koncert w Poznaniu uznałem, że to żart, jak doczytałem, że tym miejscem będzie klub U Bazyla to zastawiałem się, czy to nie 1 kwietnia… Bo, że w tym lokalu miała wystąpić niemiecka legenda, twórcy genialnego Odium, zakrawało na jakiś ponury dowcip. Ale nie, to nie był żart… Nie żebym miał coś do miejsca – czyli U Bazyla, knajpa to zacna i litry piwa za mną tam wypite. Acz z dobrym brzmieniem i komfortem tego miejsca bym nie kojarzył…

Legendom towarzyszyły 3 nieznane mi wcześniej kapelki: Omophagia, Methedras i DarkRise. Z racji, że nie lubię iść w ciemno, posłuchałem ich z mp3, yt itp. Dupy nie urwało, ale uznałem, że żywiołowością itp. pierdołami nadgonią. Ostatecznie wyszło to nijako. I szkoda, że np. lokalna kapela np. In Twilight Embrace nie dostała propozycji zagrania przed Incantation i Morgoth, bo byłby to idealny początek występów.

Co można rzec: Omophagia na pewno zwróciła uwagę imagem: wszyscy w garniakach. Współczułem perkusiście… Ale chłop dzielnie cały set odegrał. Co jeszcze? Niezłe dwa wokale, zapamiętałem tyle, że solówki były naprawdę niezłe. Darkrise, żywiołowo, acz bez polotu, wszystko isę jaoś tak nie zgrywało dla mnie, ot kupa hałasu. Methedras – ujmę to tak, taki Decapitated zabija takie miernoty, nawet w swej obecnej, nowocześniejszej formie. Mam o tyle żłe skojarzenie z ich występem, bo dla nich przyśpieszyłem wypicie rewelacyjnego browara z Bojana: Maorysa. Wielki błąd. Nie byli tego warci.

DSC02052

Podsumowując, to tylko dlatego, że z zasady zawsze łażę na suporty, zostałem zmuszony do średniawego doznania, jakim jest ogłuszenie się porcją schematycznie odegranej muzy. Kużwa, skąd oni te zespoły wytrzasnęli!!! Ja nie jestem sceptykiem, ja po prostu zostałem wynudzony. Nie brakiem techniki- bo było ok., nie zaangażowania, bo tu też nie mogę nic zarzucić, ba nawet zabrzmieli nieźle, co swoją drogą było dobrym prognostykiem na występ „gwiazd”. Ale nudy poszczególnych występów nikt mi nie zaoszczędził. Wiara się bawiła, nawet udatnie, ale czuć było, że… no właśnie… Czekało się…

DSC02087

Incantation. Trasa świętująca ich 25-lecie… Kuźwa, Amerykanie z Incantation mają chyba jednych z najbardziej żywiołowych fanów, od razy było widać pod „sceną” konkretną reprezentację maniaków amerykańskich przedstawicieli sztuki śmierci. Ja już miałem ten honor ujrzeć ich w akcji, zatem wiedziałem, że to będzie Koncert. Nie inaczej było i tym razem.

Nie pomne wszystkich poszczególnych utworów, tytuły uleciały mi z głowy, ale z tego, co zapamiętałem, to poleciały m. in: Carrion prophecy, Ibex Moon, Unholy Massacre, a na finał klasyk Diabolical Conquest. Nie wiem, czy to będzie osąd popularny, ale wg mnie to właśnie utwory z ostatniej płyty Incantation zabrzmiały najlepiej na żywo. Zresztą to nie ma znaczenia, co zagrali, ale JAK to uczynili. Nie spotkałem się z żadnym zarzutem pod adresem Amerykanów. To chyba o czymś świadczy, nieprawdaż?

Mała dygresja: chyba oprócz Incantation, tylko Immolation potrafi wytworzyć taki klimat, taki nastrój oczekiwania na każdy dźwięk, na każdy gest. Lider, który absolutnie nie ma nic z tanich póz, każdym gestem, każdą frazą trafiał dokładnie w oczekiwania – i to nie tylko moje, bo pod sceną, jak i na sali, było masakrycznie.

Kolejny raz Amerykanie udowodnili, że Incantation jest rewelacyjną kapelą koncertową. Ich występ był bez żadnej zbędnej nuty, akordu. Niepowtarzalny klimat deathmetalowego misterium. Sam koncert był kurewsko krótki, raptem te 35 minut… Za krótko!!!

I tyle jednak starczyło, by koszmarne warunki w mikroskopijnej sali mnie wykończyły. Kurwa, tam nie ma nawet nawiewu! Incantation to istny modelowy przykład podziemnego stylu życia: koncert a potem cały czas wśród fanów z piwem w dłoni…

DSC02164

Na nich de facto pojechałem. Morgoth!!! Cholernie wielkie oczekiwania… Od lat wyczekiwałem ich reaktywacji, zaś album Ungod tylko potwierdził udany powrót zespołu. Aczkolwiek niepokojące info o zmianie na etacie wokalisty mocno mnie załamało, bo czy może ktoś zastąpić Marka? Wkrótce miałem się o tym przekonać.

Ale po kolei… Sam koncert, set lista był naznaczony wielkim de bestem z całej ich kariery z naciskiem oczywiście na promocję wspomnianego powyżej Ungod. A że album ten jest udany, to i nie było dla mnie problemu. Pomijając ciosy jak Traitor, Gods is Evil, Suffer Life, House of Blood, Sold of Baptism czy Isolated (zagrali na finał) to oczywiście czekałem najbardziej na moje uwielbiane Odium i choćby skromną reprezentację tergo albumu, bez których nie mogło być tego koncertu: Under the surface czy Resistance.

Były! Kurwa były! Amok, totalne szaleństwo. Morgoth z miejsca awansował do moich ulubionych kapel na żywo. Nowy wokal or razu mnie kupił, pełne zaangażowanie i profesjonalizm, co prawda przy reprezentantach Odium, jak już wspomniany Under ther surface, zabrakło mi tego czegoś, co miał tylko Grewe, tej nutki szaleństwa, ale jak to mawiają: umarł król, niech żyje król. Następca godnie go zastąpił.

Sam koncert Morgoth też nie porwał czasem, ale wykończony byłem definitywnie… Publika żywiołowa, kapela też siebie nie oszczędzała, co zważywszy na warunki w sali, gdzie grali, było poważnym wyzwaniem.

Po koncercie jeszcze parę fotek z kapelami i wegetacja z piwem w ręku, potem tour de Poznań po knajpach, by zmarnować czas na pociąg o 4 rano, a na 7-mą do pracy. Tak, pasja nie zna słowa półśrodki.

Chwała organizatorom za ściągniecie obu kapel, za suporty nie podziękuję, bo gdyby nie one, to bym nie musiał tkwić do rana. Ogólnie mówiąc: było po prostu rewelacyjnie, płyty nie były drogie, koszulki zresztą też nie, sporo ludzi łaziło z plackami poszczególnych kapel. Ja zaś błogosławiłem, że miałem szmaty na przebranie, bo po tej łaźni waliłem jak ork Sarumana.

Tytułem swoistego podsumowania: wkurwia mnie, że na sale można wchodzić ze szkłem, wkurwia „zaplecze sanitarne”- jeden kibel i rynna do szczania, masakruje brak nawiewu, czy namiastki klimy. Ale cóż, najwyraźniej poznańska scena długo będzie się musiała opierać na Bazylu. Chwał Jemu, że jest ten klub, ale taki koncert w maju lub lipcu byłby masakrą…

ps. Tak, pojechałbym wówczas  i tak…

Tomasz
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .