Leprous, Klone, Maraton – Warszawa (21.02.2020)

Tego koncertu nie mogłam przegapić. Nawet za cenę zmęczenia całym tygodniem, marazmem zimą, której nie ma, czy wystąpienia innych przypadków losowych, których nie można nigdy przewidzieć. Do warszawskiej Progresji zawitały trzy różne progresywne zespoły, każdy z innej bajki, i każdy o poziomie wykonania co najmniej zadowalającym, a jeden okazał się nawet ponadprzeciętny. Oto dzięki Knock Out Productions nadarzyła się okazja obejrzenia headlinerskiego koncertu Norwegów z Leprous w towarzystwie francuskiego Klone i kolegów z bliżej nieznanego mi zespołu Maraton. Cóż to była za uczta!

Przede wszystkim jakość. Na koncert norweskiej formacji Maraton dotarłam nieco po czasie, do tego nie znam ich twórczości, toteż jedyne wrażenia, jakimi mogę się podzielić dotyczą dobrego nagłośnienia i jakości odsłuchu. Połamane rytmy i wysokie wokale mogły zwiastować ciekawy repertuar, jednak z racji absencji na początku występu powstrzymam się od dalszych komentarzy.

Za to na drugi koncert czekałam z wypiekami na twarzy. To jest ten moment, żeby się przyznać, że Klone byli w dużej mierze motorem napędowym, abym wbrew przeciwnościom losu dotarła tego wieczoru do Progresji. Gwiazdę wieczoru widziałam i słyszałam już parę razy, natomiast Francuzów, którzy są autorami jednej z moich ulubionych płyt wszech czasów (ogólnie!) nie miałam okazji wcześniej widzieć. Wrażenia zdecydowanie przerosły moje oczekiwania. Po pierwsze, wręcz zaskoczyła mnie dynamika koncertu Klone. Ostatnie promowane wydawnictwo Yonder (2019) nie porywa ani ciężkością, ani specjalnie ekspresją, natomiast w wersji live utwory nabrały kolorytu. Po drugie, genialnie, ciężej, w morzu emocji wybrzmiały najlepsze numery z najlepszego albumu Here Comes the Sun (2016)Immersion czy Nebulous. Do tego świetna ekspresja zespołu, profesjonalizm i piękny, czysty wokal Yanna Lignera ukontentowały mnie bez reszty. Ponad 40 minut koncertu wystarczyło, żeby już uznać ten wieczór za jeden z ważniejszych tego roku (tak, wiem, że to luty), wszystko się tu zgodziło, a przede mną przecież zgodnie z planem mieli wystąpić Panowie z Leprous, których karierę śledzę od paru lat.

Setlista:

Yonder
Rocket Smoke
Breach
Sealed
Grim Dance
Immersion
Nebulous
Silver Gate

I tu zagwozdka. Leprous zawsze gdzieś mnie uwierali.  Z jednej strony to jeden z najciekawszych zespołów nowoczesnej sceny progresywnej, technicznie rewelacyjni, pomysłowi i nieszablonowi. Z drugiej zaś strony nieczęsto sięgam po ich wydawnictwa w domowym zaciszu, widziałam ich kilka razy w roli supportu, raz z fatalnym nagłośnieniem, innym razem z repertuarem niezbyt porywającym w stosunku do wydarzenia. Wprawdzie z każdym koncertem czułam postęp i rozwój grupy, nie muszę chyba tłumaczyć, że również w kwestii wokalnej Einara Solberga, nigdy jednak nie kupiłam do końca całości. Wraz z nowym albumem Pitfalls (2019), który bardziej mnie zaciekawił niż osławiona Malina (2017), konieczne było sprawdzenie ich koncertowego oblicza w roli headlinera. Początek z miejsca potwierdził oczekiwania co do jakości, ponownie – selektywnie, czysto i klarownie. Muzycznie koncert rozwijał się w moim mniemaniu powoli, zaś przy numerze The Valley (Coal, 2013) już nie miałam pytań. Co tu się zadziało, jak fantastycznie zagrała oprawa oświetleniowa, ile emocji w zaśpiewach Solberga! Uwagę zwracała praca wiolonczeli, niesamowita ekspresja każdego muzyka, dopieszczenie detali pod względem wizualnego ustawienia grupy. Dalej nieco paraboli aż do spokojniejszego oblicza grupy w Observe the Train, Alleviate, coverze Massive Attack (skądinąd nie jestem fanką coverowania tego zespołu) i Distant Bells. Koncert pod kątem dynamiki nieco siadł, co niektórym w smak, innym przeciwnie. Momentem zwrotnym dla mnie okazał się absolutny banger w postaci utworu Slave, przy którym wróciłam w pełni do przeżywania koncertu. Wyszłam z nieco innym poczuciem od tego, które towarzyszyło mi na początku – ponadprzeciętne wykonanie repertuaru przez Leprous zasługuje na pełne docenienie, mimo że w dalszym ciągu nie poczułam do zespołu silniejszej mięty. Może kiedyś.

Setlista:

Below
I Lose Hope
Stuck
The Valley
Foe
From the Flame
Observe the Train
Alleviate
MB. Indifferentia
Angel (Massive Attack cover)
Distant Bells

Bis:
The Price
Slave
The Sky Is Red

Podsumowując wszystko, warto wspomnieć o pozytywnej atmosferze wieczoru. Wszystkie grupy prezentowały się świetnie, prowadziły dialog z publiką, Leprous chętnie operowali miłą, ale nie przesadną konferansjerką, światła i dźwięk wypadły bardzo dobrze, merch był całkiem zadowalający. Bardzo dobry event, bardzo dobre wrażenia.

Do następnego!

Zdjęcia: Tomasz Wnorowski

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .