Rzeczy, jakie dzieją się w ostatnich miesiącach na polskiej scenie muzycznej przyprawiają mnie o ciarki. Z podziemia raz po raz na powierzchnię wychylają się rewelacyjne projekty, które błyskawicznie stają się klasykami swojego gatunku. Proszę Państwa, zabawię się w proroka i zaryzykuję stwierdzenie, że jesteśmy świadkami historycznego punktu kulminacyjnego pośród twórczości zespołów post-rockowych i post-metalowych. O tym ruchu za dwadzieścia lat będą pisać książki, doktoraty, i bogowie raczą wiedzieć, co jeszcze. Póki boom na post-wszystko trwa w najlepsze, korzystajmy!
7 maja w katowickiej Katofonii swoje podejście zaprezentowały trzy bardzo odmienne kapele: sięgający do czarnego metalu ROSK, eksperymentujący z efektami wokalnymi Saule i unoszący się na wyżyny instrumentalnej ekstazy [::], znany też jako 4dots. Klub muzyczny Katofonia mieści się przy znanej imprezowej ulicy Katowic, ulicy Mariackiej, która jeszcze parę lat temu była przejezdna. Jakąż wspaniałą decyzją włodarzy miasta było zamknięcie jej dla ruchu samochodów i przebudowa w deptak, wzdłuż którego w sezonie letnim parasolami i ogródkami nęcą przechodniów przeróżnej maści puby, kluby i restauracje. Największym minusem umiejscowienia klubu w takim miejscu jest niestety obowiązek przestrzegania ciszy nocnej, ponieważ górne piętra kamienic przy Mariackiej są zamieszkałe. Ale o tym później.
Po godzinie 19 na stosunkowo ciasnej scenie Katofonii (i trochę poza nią) stawił się sześcioosobowy kolektyw ROSK, by rozpocząć swoją muzyczną podróż na skraj black metalu, gdzie nie sięgają światła skandynawskich zórz polarnych. Zespół prezentował się bez oświetlenia, a za sceną muzyce akompaniowały piękne czarno-białe wizualizacje. Niedawni debiutanci zagrali kompozycje ze swojej rewelacyjnej płyty zatytułowanej Miasma, które na żywo wypadły jeszcze lepiej niż na krążku. Zdecydowanie pięćdziesiąt minut z twórczością warszawskiej grupy stanowiło najjaśniejszy punkt tego wieczoru. W złożoności swoich utworów muzycy ROSK potrafią odnaleźć idealny porządek. Na albumie nic nie jest pozostawione przypadkowi, a na żywo sekstet udowadnia, że zna się na swojej robocie. Dwóch jakże odmiennych wokalistów grupy, rozstawionych po przeciwległych stronach, w cudowny sposób „rezonuje” ze sobą, prowadząc swoisty dialog, który wspaniale dopełnia depresyjną, mroczną i siejącą strach muzykę instrumentalistów kapeli. Z pełną odpowiedzialnością zachęcam do zapoznania się z twórczością ROSK, bowiem jest to jedna z tych grup, o których będzie jeszcze głośno, nie tylko w Polsce.
Drugim aktem niedzielnego wieczoru była czteroosobowa kapela Saule. Ten mroczny projekt dotychczas opublikował w sieci dwa spośród siedmiu numerów, które mają znaleźć się na ich debiutanckim krążku. Po wcześniejszym zapoznaniu się z tymi kompozycjami, spodziewałem się raczej lżejszego tonu wypowiedzi, pewnego rodzaju uspokojenia po mocnym wejściu, jakie zafundowali słuchaczom muzycy ROSK. Z przykrością muszę stwierdzić, że zawiodłem się na czterdziestominutowym secie, jaki przygotowali Panowie z Saule. Brudne riffy, nieczyste brzmienie i niekorzystne nagłośnienie spowodowały ogromne braki w odbiorze całości. Choć ze sceny tryskała energia i wiara we własną twórczość, to nie przekładało się to na składny i estetyczny występ. Pewne partie wydawały się bardzo przekombinowane, a perkusja zagłuszała większość linii melodycznych gitary i basu. Podobno był to celowy zabieg artystyczny. A może zwykła wymówka, gdy chce się przykryć niedoskonałości w swojej grze? Muzyka Saule zmęczyła mnie. Parę razy ziewnąłem z nudów, co nie zdarza mi się często o tak wczesnej porze. Dźwiękowe katusze ciągnęły się w nieskończoność, ale światełkiem w tunelu miał być przecież finałowy pokaz wieczoru.
Gdy na scenie Katofonii zapaliły się cztery okrągłe czerwone jupitery, pewne było, że rozpoczyna się performance Czterech Kropek. Wskazówki zegarków nieubłaganie odliczały czas. Była godzina 21:40, a podług rozpiski [::] miało zaczynać równo o dziewiątej. Pamiętacie, co pisałem o przestrzeganiu ciszy nocnej? No właśnie. Obsuwa spowodowała, że nie było zgromadzonym w klubie dane usłyszeć kompletnego setu zespołu, czyli wszystkich czterech kompozycji z debiutanckiego albumu aux::in. Zmiany w prezentowanych kompozycjach nie wpłynęły jednak bardzo negatywnie na końcowy odbiór koncertu. Oczywiście, chciałoby się doświadczyć całego albumu granego na żywo, ale przepisy są przepisami. Niemniej jednak warszawskie trio wzniosło się na wyżyny swoich umiejętności, a ze sceny rozlały się przepiękne instrumentalne pasaże. Choć muzycy nie ustrzegli się kilku drobnych pomyłek, to i tak ich występ należy zaliczyć do wielce satysfakcjonujących.
Czy organizowany przez niezawodne HappyDying Productions koncert spełnił moje oczekiwania? W dwóch trzecich tak. Muzycy ROSK i 4dots potrafili stworzyć niewiarygodny klimat, dzięki czemu można było zapaść się w przyjemnie bujający trans. Niestety występ Saule odstawał znacząco od pierwszego i trzeciego aktu. Trzeba też przyznać, że publiczność dopisała – wszystkie miejsca siedzące były zajęte, a do tego całkiem sporo osób słuchało koncertu na stojąco. Podsumowując, niedzielne post-rockowe uderzenie było bardzo pozytywnym doświadczeniem. Scena ma się dobrze. Jeszcze.
- Judas Priest – „Invincible Shield” (2024) - 8 marca 2024
- Heilung – „Drif” (2022) - 10 października 2022
- Panzerfaust – „The Suns of Perdition, Chapter III: The Astral Drain” (2022) - 26 czerwca 2022
Tagi: avantgarde, black metal, HappyDying Productions, instrumental, Katofonia, katowice, live, post-black metal, post-metal, post-rock, Rosk, Saule, [::] (4Dots).