Slayer, Behemoth – Gliwice (04.06.2019)

Od poprzedniego występu grupy Slayer w łódzkiej Atlas Arenie minęło niewiele ponad pół roku, a legendarni metalowcy zdążyli powrócić do naszego kraju, tym razem wieszcząc wszem i wobec, że to już definitywnie ostatni koncert w ramach pożegnalnej trasy Final World Tour w kraju nad Wisłą. Tym razem Amerykanie pojawili się w Gliwicach. Skoro giganci thrashu odwiedzają Twój hajmat, to wstyd byłoby nie uczestniczyć w tak podniosłym wydarzeniu.

Jak zwykle w sieci roiło się od zbędnych komentarzy, że ile razy można się żegnać, albo który ostatni koncert faktycznie będzie ostatnim. Wydawać by się mogło, iż ludzie nie ruszą tłumnie po bilety, tym bardziej że, jak już wspomniałem, poprzedni koncert Slayera odbył się w Łodzi w listopadzie zeszłego roku. Wtedy arena pękała w szwach, ale to po części zasługa również supportów, które rozgrzewały publikę tamtego wieczoru. Bo przecież ze swoimi krótkimi setami pojawiły się trzy potężne amerykańskie marki: Obituary, Anthrax i Lamb Of God. Taki zestaw na pewno rozpalał wyobraźnię niejednego fana przed gliwickim występem Toma, Kerry’ego, Paula i Gary’ego. Długo spekulowano, kim będą tajemniczy goście specjalni.

Cóż, liczba mnoga, która widniała na pierwszych zapowiedziach czerwcowego gigu została porzucona, a jedynym gościem specjalnym okazał się rodzimy Behemoth. Black metalowcy supportowali już Slayera podczas amerykańskiej części wielkiej pożegnalnej trasy. Znów niektórzy mieli swoje powody do narzekania, uzasadnione czy nie, z pewnością większość osób oczekiwała przynajmniej dwóch kapel w roli supportu. Trzeba jednak brać to, co się dostaje, a frekwencja w Gliwicach pokazała, że najważniejsza i tak jest gwiazda wieczoru. Z kolei Nergala i spółkę można kochać lub nienawidzić, ale nie można im odebrać jednego – na scenie ten zespół zawsze jest w formie. Udowodnili to i tym razem, w ciągu godzinnego setu prezentując dziesięć świetnych utworów. Cztery z nich to pochodzące z ostatniej płyty kawałki, które moim zdaniem o wiele lepiej brzmią w wersjach koncertowych niż studyjnych. Oprócz nich zespół sięgnął po takie klasyki, jak Ora Pro Nobis Lucifer, Conquer All czy też Daimonos. Bardzo dobrze wyprodukowane show, które rozpala apetyt przed jesienną trasą Ecclesia Diabolica Baltica. Dzięki Knock Out Productions naszego Behemotha ujrzymy wtedy kolejno we Wrocławiu, Poznaniu, Katowicach, Warszawie, Gdańsku i Krakowie. Nie zwlekajcie z zakupem biletów!

Światła zgasły ponownie o godzinie 21:00, a w Arenie Gliwice zabrzmiała zapowiedź występu Slayer w postaci Delusions of Saviour, po którym tradycyjnie wjeżdża Repentless. Jak na ostatnim krążku, tak i na żywo – instrumentalne intro i szybki, agresywny cios w stylu starych dokonań grupy to rewelacyjne otwarcie sztuki. Tym samym rozpoczęło się ostatnie (?) sto minut muzyki legend metalu na naszej ziemi. No chyba, że za chwilę ogłoszą kolejne pożegnanie, choć na to bym już nie liczył.

Warto zaznaczyć, że gliwicki występ kapeli różnił się od koncertu w Łodzi. Muzycy pozmieniali nieco setlistę, może nie jakoś drastycznie, ale szczęśliwie udało się usłyszeć parę kawałków, których nie było podczas poprzedniego gigu Slayera. Tym razem zabrakło Jihad, When the Stillness Comes oraz Dittohead. Zamiast nich grupa zaprezentowała utwory World Painted Blood, Gemini, Born of Fire, a także wyjątkowy smaczek dla polskiej publiczności. Po wybrzmieniu Payback, Tom Araya zaprosił na scenę Nergala, by wspólnie wykonać Evil Has No Boundaries. Darski wykorzystał okazję, by wśród publiki zainicjować głośne skandowanie dziękujemy i owacje dla kończących karierę wielkich muzyków.

Slayer wykonał w sumie dwadzieścia numerów. To i tak o dwadzieścia za mało, bo swoją bogatą twórczością grupa mogłaby obdzielić niejeden koncert, a fani mogliby słuchać i słuchać. Nawet jeśli na początku było kilka drobnych potknięć, to doświadczeni muzycy zaserwowali wspaniałe widowisko. Koncerty tej grupy to zawsze potężna dawka mocy. Slayer wciąż jest niczym rozpędzona machina wojenna. Muzycy do perfekcji opanowali płynne przejścia pomiędzy poszczególnymi kompozycjami, więc podczas koncertów niewiele jest momentów, by złapać oddech. Do tego dochodzi świetna prezencja sceniczna. Tom Araya zawsze skromny w swoich krótkich komunikatach, ale śpiewający z wściekłością i grozą. Kerry King od początku do końca machający głową w rytm genialnych riffów i solówek, które wychodzą spod jego palców. Gary Holt i Paul Bostaph z dumą zajmujący miejsca Jeffa Hannemanna i Dave’a Lombardo. Właśnie tak zapamiętamy wielkiego Slayera. W oparach dymu i wśród buchających płomieni, na tle logo wpisanego w pentagram z mieczy.

Koncert w Gliwicach był pierwszym europejskim występem w ramach drugiej części pożegnalnej trasy grupy. Muzycy ruszają dalej, a w związku z letnią porą ich sztuki przenoszą się na świeże powietrze. Będzie ich można podziwiać podczas kilku dużych festiwali, między innymi Sweden Rock Festival i Rock am Ring. No i ciekawe, czy Slayer definitywnie i ostatecznie powiedział już ostatnie słowo, a może jednak grupa ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie? Kerry King parę lat temu wspominał coś o następcy albumu Repentless, później jednak dementował wcześniejsze doniesienia. Nadzieja umiera ostatnia, zatem warto śledzić informacje z obozu legendarnego Slayera. Póki co, dziękujemy za ogromny wkład zespołu w rozwój muzyki metalowej na całym świecie. Dokonania tego zespołu nigdy nie odejdą w niepamięć.

Na pochwałę zasługuje również organizacja całego wydarzenia. Arena Gliwice została świetnie przygotowana na tłum, który przybył zobaczyć swoich idoli. Obyło się bez wpadek i kłopotów. Brawa dla akustyków za bardzo dobrą realizację dźwięku. Ekipa Live Nation zrobiła kawał dobrej roboty. Dzięki!

Vladymir
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .