Tides From Nebula – Toruń (1.12.2016)

Nie mam tej jesieni szczęścia do koncertowej aury. Kiedy tylko coś ciekawego zadziać się ma w Toruniu, prawdopodobieństwo katastrofalnej pogody graniczy niemal z pewnością. Nie inaczej było i tym razem – warunki atmosferyczne towarzyszące toruńskiej odsłonie Safehaven Tour 2016 wystawiły na próbę determinację największych nawet fanów zespołu z Warszawy. Na szczęście spora grupa zapaleńców nie przestraszyła się potwornej ulewy i klub, w którym odbywać miały się koncerty Moose The Tramp, Tranquilizer i Tides From Nebula okazał się całkiem zatłoczony.

Sztukę otwierała gdańska formacja, prowadzona wokalnie przez znanego z Proghma-C Piotra Gibnera. Choć na pierwszy rzut oka i ucha dało się odczuć, że członkowie Moose The Tramp to nie pierwszacy, szybko przekonałem się, że twórczość omawianego składu oscyluje gdzieś w okolicach antypodów mojego gustu. Nowomodny, rozegzaltowany rock, który usłyszałem, choć bardzo fachowo zaprezentowany, nie zachęcił mnie do bliższego zainteresowania się twórczością tej ekipy. Biorę oczywiście poprawkę na to, że zwyczajnie się na kapeli nie poznałem, asekuracyjnie powiem więc tylko, że innym mogło się podobać i pozostaje to uszanować. Niech sobie panowie radzą, trzymam kciuki za ich sukces, choć sam raczej nie będę jego świadkiem.

Inne odczucia miałem na szczęście przy okazji drugiego występu, podczas którego na scenie zagościł Tranquilizer. Choć znam płytę „Take a pill”, nie miałem pojęcia, że za bębnami w tej ekipie zasiada Konrad Ciesielski. Japa roześmiała mi się więc natychmiast, gdy muzyk Blindead zasiadł za zestawem perkusyjnym i wiedziałem już, że ten występ będzie konkretny. W oprawie świetlnych wizualizacji grupa rozpoczęła swój wieczorny show- w tym miejscu nie mogę nie wspomnieć o bardzo uwodzicielsko wystylizowanej wokalistce zespołu – Luna Bystrzanowska, przypominająca nieco młodszą wersję Anji Orthodox skradła bez trudu uwagę publiczności (co nie może dziwić, szczególnie jej męskiej części). Na szczęście nie tylko oryginalna uroda jest jej charakterystycznym atrybutem – wysoki, miejscami hipnotyzujący, miejscami histeryczny śpiew, którym operuje, nadaje muzyce Tranquilizer sporej wyrazistości. Podbity mocno zaakcentowaną sekcją, przy akompaniamencie gitarowych pasaży oraz wykorzystaniu szeregu efektów koncert miał niemal rytualny, mantryczny charakter (ba, nawet ostatni numer występu nosił taki tytuł). Podobało się, nawet bardziej niż na płycie.

Po występie dwóch supportów z niecierpliwością wyczekiwałem koncertu gwiazdy wieczoru. Widziałem Tides from Nebula w akcji już z sześć razy (zarówno podczas małych klubowych sztuk na 100 osób jak i festiwali, np. w ramach ostatniego Metal Hammer Festival Prog Edition), wiedziałem więc czego mogę oczekiwać. Nie wiedziałem za to, że grupa postanowi tym razem spłatać mi oryginalnego figla i zagrać (sic!) w niepełnym składzie. Jak się później okazało, informacja o tym fakcie była dostępna w sieci, jednak ja nieszczęśliwym trafem się na nią nie natknąłem. Możecie więc wyobrazić sobie moją konsternację wywołaną wyjściem „Tidesów” w formie trio.

Nie mam pojęcia, co skłoniło muzyków do tak kaskaderskiego postanowienia, nie przypuszczam też, że był to powód prozaiczny, nie będę jednak ukrywał, że moim zdaniem pomysł okazał się mega nietrafiony. Słyszałem oczywiście o zdrowotnych problemach Adama Waleszyńskiego, lecz do wczoraj wydawało mi się, że w takiej sytuacji można zaprosić na trasę gościnne zastępstwo, ostatecznie koncerty przełożyć lub odwołać. Nie da się bowiem odegrać z powodzeniem instrumentalnego show, nie dysponując gitarą prowadzącą i starając się zagospodarować jej brak ścieżkami z podkładu. Część utworów wprawdzie jakoś tam zabrzmiała (było kilka numerów z Eternal Movement i Safehaven, z najlepszym na płycie Traversing na czele), ale największe strzały grupy (szczególnie te z Aury) wypadły niestety bezzębnie i jałowo. Nie mogło być jednak inaczej, skoro to właśnie charakterystyczne, „piórkowane” partie Adama Waleszyńskiego stanowią w zasadzie ich clou.

Nie chcąc używać w tym miejscu okrutnych słów, ograniczę się do stwierdzenia, że zespół dał co najwyżej namiastkę koncertu, częściowy perfomance, będący próbką tego, jak w ładnej oprawie świetlnej, przy dobrym nagłośnieniu mógłby się prezentować jako całość. Bo choć muzycy dwoili się i troili, wizualnie wypadając bardzo dobrze, z absencją gitarzysty sobie po prostu nie poradzili. Nie było szans.

Szkoda, bo bardzo tę kapelę cenię i liczyłem na kolejny solidny, koncertowy wpierdol. Na ten pozostanie mi jednak poczekać do ich następnego występu, który mam nadzieję odbędzie się już w komplecie.

P.s. Na szczególną pochwałę zasługuje za to toruńska publika, która nie dała po sobie poznać, że 3/4 Tides from Nebula stanowi jakiś szczególny problem. Docenili to sami muzycy, którzy nie szczędzili pod adresem Torunian miłych słów – w pełni zresztą zasłużonych, bo oddanych fanów faktycznie mają tu pod dostatkiem.

Synu
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .