Demon Jester: „Szkarłat krwi i cień błazna”

Demon Jester to jeden z najciekawszych hard rockowych zespołów na wrocławskiej scenie. Ich wydany w ubiegłym roku album „Welcome to the Show” to przepiękna podróż do tego, co w roku i metalu było najlepsze i od czego rock i metal w ogóle się wzięły. Zapraszamy do lektury wywiadu z Michałem Kosykiem, wokalistą formacji Demon Jester!

 

Na początku bieżącego roku światło dzienne ujrzał Wasz album „Welcome to the Show”. Płyta pod wieloma względami niezwykła, bardzo klasyczna w brzmieniu i konstrukcji utworów, cholernie „sabbathowska” – dobrze krążymy w odniesieniach?
Tak. Określenie „sabbathowska” precyzyjnie oddaje charakter brzmieniowy „Welcome to the show”. Co ciekawe, nie było to związane z żadnym zamysłem, wielką wizją. Pewne zabiegi, jak dużo przestrzeni, mroku, pogłosu były zamierzone i wynikały z naszych pomysłów na aranżacje spisanych wcześniej kompozycji, ale ostatecznie nie mierzyliśmy, aby brzmieć jak ojcowie Heavy Metalu. Wydawałoby się, że sprzęt nam w tym dopomógł – Precision Bass, rytmiczna gitara Jacksona oraz lampa Peaveya sprzed prawie 30 lat bez wątpienia miały wpływ na to brzmienie. Jednakże brzmienie to nie wszystko, czyż nie? Klimat cyrku w „Psychocircus”, dworskość „Beauty”, czy diabelski karnawał z „Desecrate the Carnival” jasno mówią, w co celujemy.

Jak długo i gdzie powstawał ten album? Kto zajmował się jego produkcją i jak oceniacie efekt ostateczny?
Jeśli mówimy, od kiedy powstawały utwory do niego, to w sumie od początku działania naszej wesołej trupy. To też widać w utworach. „Psychocircus” jest w sumie lekkim utworem – najlżejszym, a już taki „Desecreate The Carnival”, czy też „Laughter Never Ends” jawią się jako przedstawiciele cięższego metalu, choć daleko im do takiego Asphyx, czy Cannibal Corpse. Jeśli chodzi zaś o fizyczne nagranie oraz wydanie albumu, to mówimy tutaj o kilku miesiącach pracy. Nagrywaliśmy w płytę wieczorami po pracy w lipcu u Jacka Maciołka w studiu Odbiornik. Jeśli czytasz to, Jacku, ukłony i pozdrowienia. Ten człowiek namówił nas na to, byśmy nagrali wszystko na „setkę”. Ciężko było, ale efekty są.

Skąd pomysł na taką właśnie okładkę płyty?
Pomysł zrodził się w głowie znajomego projektanta i artysty Jakuba Stanka, pracującego na co dzień w firmach informatycznych. Gdy usłyszał, że miał okazję stworzyć coś niezwiązanego z jego codziennymi obowiązkami, ucieszył się. Mógł przez chwilę puścić wodze fantazji, skrępowane wymaganiami nałożonymi przez jego klientów. Pomysłowość, jaką się wykazał adekwatnie wynagrodziła zaufanie, jakie w nim i w jego umiejętnościach pokładaliśmy. Wprost nawiązuje do tematu ostatniego, pełnoprawnego utworu na albumie – „Desecrate the Carnival”. Kobieta tutaj na pierwszy rzut oka jest ofiarą. Leży; widzimy szkarłat krwi i cień błazna. Pierwsza myśl – błazen zabił kobietę. Jednakże, proszę zauważyć, że ona ma „krew na rękach”. Tutaj zaczynamy się zastanawiać – co się rzeczywiście stało? Czy to błazen ją zamordował, po tym, gdy ona dokonała jakiegoś strasznego czynu? Nie do końca. Ciekawskich odsyłam do tekstu, który znajdziecie na Bandcampie.

Mam wrażenie, że krążek ma też nieco wodewilowy, cyrkowy charakter. Sami także w tych kontekstach mówicie o swojej twórczości, której punktem wyjściowym miał być utwór „Psychocircus”, tak?
Jak najbardziej. To właśnie z „Psychocircus” przyszła nam myśl, że warto zgłębić temat cyrku i błazenady. Co ciekawe, pierwotnie postacią oprowadzającą nas w tymże utworze nie był błazen, a szalony kapelusznik z Alicji w Krainie Czarów, a tekst przejawiał się większą wulgarnością. Kilka zmian i mieliśmy gotowe, smaczne danie, a bohater powieści zamienił się w sarkastycznego, kolorowego śmieszka z pewną dozą nienawiści do ludzi. Zaczęliśmy też myśleć nad, że się tak wyrażę, poszerzeniem spektrum działalności tytułowego błazna. Dlaczego? Cyrk, cyrk, cyrk… a błazen bardziej kojarzy się z dworem królewskim. Kiedy tak to zaczęliśmy mieszać, pomysły na utwory przychodziły same. I nadal przychodzą.

Dowiedzieliśmy się pokątnie, że w wyniku pewnych okołozdrowotnych sytuacji w 2014 zmienił Ci się rejestr wokalny. przez co musiałeś na nowo rozpisywać wszystkie swoje partie?
Ach, proza życia. Oryginalnie miałem bardzo wysoko ułożoną skalę wokalną. To było dla mnie niezwykłe przeżycie… niczym w greckim dramacie. Miałem zaśpiewać partie takich gigantów, jak Geoff Tate czy Rob Halford? Nie było problemu. Aż nadszedł czas zmian. Najpierw nakreślmy fabułę: coś się ze mną dzieje nie tak, jakieś problemy z nastrojem, czasem poczucie głębokiej pustki. W końcu omdlenia i częściowa utrata wzroku. Problemy z mówieniem zamieniły się w kompletny bełkot. Pierwsza wizyta u lekarza, druga wizyta u lekarza. Tabletki, rezonans magnetyczny, trzecia wizyta. W końcu wracam do ćwiczeń wokalnych i nagle… nie mam skali, nie potrafię śpiewać. Koniec! Obłęd! Spotykamy się na próbie, zaczynamy grać. Docieramy do moich partii wokalnych i śpiewam niżej… ale oprócz tego mocniej, lepiej – pełniej. Wykonujemy inny kawałek i – wow! To działa! Oczywiście, nie obyło się bez ćwiczeń i lekcji śpiewania.

Jak wygląda Wasza aktywność koncertowa? Czy w najbliższym czasie będzie można zobaczyć i posłuchać Was gdzieś na żywo?
Tak. Pod koniec kwietnia będziemy grać w Starej Piwnicy we Wrocławiu na eliminacjach do festiwalu Emergenza. Zapraszamy gorąco!

Jak wyglądają Wasze plany na 2017 rok?
Reklama i sprzedaż płyt jest naszym priorytetem, a co za tym idzie – koncerty. Mamy także dużo nowego materiału i uczymy się go. Istnieje możliwość, że na początku 2018 roku wydamy na świat kolejne dzieło.

Naszym ulubionym kawałkiem z płyty „Welcome To The Show”, jest „Laughter Never Ends” i proponujemy odsłuchem tego kawałka zakończyć naszą rozmowę…

 

Dziękujemy i pozdrawiamy!

Piotr
Latest posts by Piotr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .