Obscure Sphinx, jeden z oryginalniejszych przedstawicieli polskiej sceny metalowej, nie tak dawno ruszył w trasę, promującą ich nowy album Epitaphs. Przy okazji koncertu w lubelskim Graffiti udało mi się porozmawiać z gitarzystami warszawskiej formacji. Jeśli jesteście ciekawi, jak zaczynał swoją przygodę z muzyką Tomasz „Yony” Jońca, albo czym zasłuchiwał się w tym roku Aleksander „Olo” Łukomski, odpowiedzi znajdziecie poniżej.
Zacznijmy od najważniejszego – jak zdrowie Werbla?
Yony: Działa, gra. Byliśmy już przygotowani na zastępstwo, miał nawet grać z nami Paweł Jaroszewicz na trasie, ale w ostatniej chwili okazało się że jednak ręka działa i Werbel (Mateusz Badacz, perkusja) gra.
Pierwszą rzeczą, na którą zazwyczaj zwraca się uwagę przy kontakcie z nowa płytą, jest okładka. W waszym wypadku autorstwa Mario Duplantiera z Gojiry. Jak do tego doszło i skąd wziął się ten pomysł?
Olo: Wiesz, zawsze dużo pomysłów „lata” zanim wydajemy płytę, to był jeden z nich, on się ostał, a także wydawał się odpowiednio smutny i prosty. Nasza poprzednia okładka była bardzo konkretna, wszystko co moglibyśmy zrobić później mogło być do niej porównywane, więc najlepszym wyborem było zrobienie czegoś bardzo prostego. Ta grafika Mario była właśnie zupełną odwrotnością tego, co zrobiliśmy wcześniej, a jednocześnie bardzo fajnym wsparciem tego, o czym jest ta płyta.
Yony: W ogóle to nie jestem pewien, czy to nie było czasem tak, że pomysł na tę konkretną okładkę nie pojawił się na takim etapie, kiedy jeszcze nawet nie było niektórych numerów. Więc funkcjonowała ona trochę tak, że ukierunkowywała nas muzycznie.
Olo: Tak, to jest zawsze fajnie, że nagrywasz i nagle pojawia ci się ten obrazek w głowie i myślisz „aha, to tak może wyglądać i brzmieć ta płyta”
Yony: To jest nierozerwalny proces – muzyka i obrazy. Zośka (Zofia „Wielebna” Fraś, wokal) na przykład ma pierdla na punkcie Beksińskiego… Wszystko to, co my komasujemy, czytając oglądając, słysząc widząc, zawsze wpływa całościowo na kształt muzyki.
Epitaphs jest podzielone na dwie części: pre-mortem i post-mortem. Czy to jest tak, że za tym tytułem i podziałem stoi jakiś konkretny pomysł, koncept i myśl przewodnia?
Olo: Zawsze, jak tworzymy płytę, to nie jest tak, że robimy kilka pioseneczek a potem to jakoś to będzie. W trakcie tworzenia spinamy to w całość. Tak samo jak koncerty mają swój flow, są przedstawieniem od początku do końca, tak samo jest z płytą. Na etapie tworzenia i komponowania zestawiamy rzeczy ze sobą i było tak, że często graliśmy konkretne utwory na próbach po sobie, bo tworzyły pewne całości. Potem postanowiliśmy to w odpowiedni sposób umieścić na płycie i nazwać. Nie wchodząc w szczegóły i analizy, bo dobrze, kiedy każdy sam się z tym pobawi, cała płyta jest dość smutna i depresyjna. Jeszcze bardziej niż wszystko inne, co zrobiliśmy do tej pory (śmiech). Ten smutek i depresja prowadzące do destrukcji własnej osoby są gdzieś tym motywem płyty. Na przykład, kiedy zaczyna się część post-mortem to słychać jakby dzwon pogrzebowy, jest trochę takich motywów konceptualnych, które ten podział wspierają.
Jakbyście porównali sesję do Epitaphs z tą do Void Mother? Pracowało Wam się lepiej i łatwiej, a może wręcz odwrotnie?
Yony: Kompletnie inaczej. Void Mother było nagrywane w bardzo tradycyjny sposób. Najpierw nagrywaliśmy perkusję, potem dopiero instrumenty, ale i to po kolei. Tutaj wszystko poszło „na raz”. Trzy podejścia do każdego utworu i następny, więc sesja była diametralnie inna.
Olo: Baliśmy się nawet, że zajmie to jakoś dużo czasu, bo podejście „na setkę” nie jest jednak takie łatwe. W dzisiejszych czasach ludzie nagrywają i potem bardzo dużo poprawiają komputerowo. A potem słyszysz jedno na żywo, a coś zupełnie innego na płycie. Oczywiście, czasem się różne rzeczy w edycji poprawia, bo wyjdzie jakiś błąd. Ale tymczasem okazało się, że wchodziliśmy, graliśmy i już pierwsza próba była taka, że pozostałe dwie robiliśmy właściwie tak tylko na wszelki wypadek. Szło szybciej, łatwiej i fajniej niż przypuszczaliśmy.
Instrumenty nagraliście w Custom34, ale wokale zarejestrowane zostały w Nebula studio. Skąd ten wybór i jak doszło do współpracy z Maciejem Karbowskim i Tomkiem Stołowskim?
Yony: Wiesz, bo to jest zupełnie inny poziom emocji. Zosia potrzebuje czasu, żeby złapać swój flow. To już wiemy od pierwszej płyty. Musimy nagrywać wokale w Warszawie, żeby można było sobie zrobić przerwę, bo na przykład dzisiaj nie idzie. Odpuszczamy wtedy na dwa, trzy dni, robimy sobie przerwę. Poza tym, wiele rozwiązań wokalnych jest tworzonych w studio, nie na próbach, bo zwyczajnie pewne rzeczy inaczej i lepiej słychać.
Olo: To też jest tak, że wokal jest specyficznym „instrumentem”. Na gitarze możesz grać do oporu, ale nie będziesz śpiewał siedem dni z rzędu. Więc nagrywamy dzień, dwa, potem robimy tydzień przerwy i Zosia może odpocząć, a potem znowu zacząć śpiewać. A jeśli chodzi o Nebula Studio to z chłopakami jesteśmy super ziomkami od wielu lat. Wspieramy ich w tej budowie studia, naprawdę świetnie im idzie i bardzo sobie cenimy tą współpracę.
Wspomnieliście, że zupełnie inaczej nagrywało się Epitaphs niż poprzedni album. Void Mother było niezwykle ciepło przyjęte, a więc oczekiwania po nowej płycie były ogromne. Czuliście presję i działała ona na Was pozytywnie lub negatywnie, czy w ogóle się od tego odcięliście?
Olo: Ja zawsze gdzieś tam trochę czuję taką presję. Z drugiej strony nie chcę robić pod publikę, bo wtedy zaczynasz myśleć o tym, w jaki sposób skonstruować muzykę i wychodzi gorzej, niż powinno być, bo jednak musisz zostawić jakiś flow. A z drugiej strony jest ta ambicja, że zespół się rozwija, masz jakieś swoje osobiste cele muzyczne – chcesz zagrać coś innego, nowego, na innej gitarze, w innej skali. To jest gdzieś z tyłu głowy, bo chcesz zrobić album, który będzie jeszcze lepszy, będzie lepiej brzmiał. Ale trzeba zachować balans. Bo potem robisz muzykę na papierze tak, żeby na pewno się wszystko zgadzało i żeby wszystkim się spodobało. A to trochę nie o to chodzi.
Yony: Ja na szczęście jestem takim człowiekiem, że „I don’t give a shit”. Oczywiście byłoby mi bardzo przykro, gdyby wszyscy pisali, że Epitaphs jest chujowe. Wiadomo, że bym się z tym źle czuł i miałbym pretensje do siebie, kolegów, żony, dziecka i tak dalej (śmiech). Ale generalnie nie robi to na mnie presji takiego typu, że musimy coś zagrać, bo ludzie tego oczekują.
Olo: Zagraliśmy nawet parę takich rzeczy, które nie są typowo „nasze”, standardowe i było to trochę ryzyko, ale mieliśmy to gdzieś. Chcieliśmy tak zagrać i tyle, nam sprawia to przyjemność.
Właśnie, jak to jest: w Obscure Sphinx panuje demokracja, czy ktoś dowodzi lub ma głos decydujący kiedy tworzycie materiał?
Olo: Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że jest nas pięć osób, o bardzo dziwnych i silnych charakterach i to właśnie dlatego ta mieszanka jest taka, jaka jest. Są momenty, że ktoś próbuje dominować, są momenty, że wszyscy jesteśmy zgodni, to cały czas płynie i się burzy. To nie jest tak sformalizowane, że ten pan albo ta pani prowadzi i wszyscy się słuchamy jednej osoby. Jest dynamicznie: czasami wybucha, czasami się na siebie wkurwiamy. Na koniec to, co usłyszą ludzie jest rezultatem tego wszystkiego. Czy ktoś włożył pięć procent czy pięćdziesiąt w danym utworze, to jest nieistotne, ta energia zawsze miedzy nami wszystkimi jakoś przepływa.
Yony: Każdy z nas ma też inną wiedzę muzyczną, praktyczną, marketingową, każdy z nas jest z kompletnie innej bajki, nawet zawodowo. To z jednej strony może budować przeciwności, ale z drugiej bardzo rozwija. Każdy z nas myśli trochę inaczej i to też przekłada się na muzykę.
Olo: To jest zespół indywidualistów, którzy próbują ze sobą współpracować i często im się udaje… a czasami nie (śmiech).
Epitaphs jest już trzecim albumem, który wydaliście o własnych siłach. To jest tak, że nie chcecie wytwórni, bo wolicie pełną niezależność, czy też żadna wytwórnia Wam do końca nie pasowała?
Yony: Nie, to jest decyzja w gruncie rzeczy bardzo pragmatyczna i przeliczona na cyferki.
Olo; Tak, trochę bardziej otworzyliśmy się teraz, tym bardziej, że pojawiły się lepsze propozycje, w tym kilka takich, że naprawdę było blisko. To były wytwórnie może nie największe, ale całkiem duże, z fajnym zapleczem, i już czułeś, że nie chcą cię wyruchać…
Yony: Ale jednak trochę tak (śmiech).
Olo: Poza tym na tyle dużo rzeczy zrobiliśmy sami przez te lata i tyle się nauczyliśmy: sprzedawać płyty, wydawać, promować się w Polsce i za granicą… Wiemy jak ta machina działa i jakie profity przynosi, co to oznacza dla działalności zespołu i co kto może nam zaproponować. I potem jest czysta kalkulacja. Możesz być fajnym gościem i mieć fajne kontakty, ale jeśli za dużo tracimy z tego, co mamy, a za mało zyskujemy, to się nie opłaca.
Skoro już jesteśmy przy tym temacie i kalkulacji: jak zapatrujecie się na obecnie coraz bardziej popularne aplikacje w rodzaju Spotify? Uważacie, że czas płyt cd i winyli dobiega definitywnie końca i nastąpi czas dystrybucji cyfrowej lub wręcz darmowej muzyki?
Yony: Korzystamy ze Spotify, mamy wykupione konta premium, żeby reklamy nas nie wkurwiały. Akceptujemy to, taka jest kolej rzeczy, taki jest świat. Walka Metalliki z Napsterem, to walka z wiatrakami. No dobra, wygrali, ale co z tego? To musi ewoluować. Czy ewoluuje w stronę darmowej muzyki? Nie sądzę. Myślę, że ludzie zawsze będą chcieli kupować, wspomóc zespół. Większy problem to specyfika polskiego rynku, nas na szczęście nie dotykająca, bo jesteśmy niszą. Chodzi mi o granie koncertów darmowych, gdzie ludzie nie płacą za bilety. Oczywiście artysta ma zapłacone i to naprawdę dobrą kasę, bo urząd gminy miasta Pułtusk płaci pięćdziesiąt czy sto tysięcy za czterdziestominutowy set, aczkolwiek to uczy ludzi nie płacenia za bilety. Później robisz koncert z biletami po czterdzieści złotych i słyszysz „ co, ile? dychę to mogę zapłacić…” I nikt nie przelicza, że ty w ogóle musisz dojechać za te pieniądze (śmiech).
Olo: My też tak robimy, że słuchamy muzyki coraz bardziej cyfrowo, ale nie zwalnia to z tego, że jak podoba ci się kapela, to przychodzisz na koncert, kupujesz koszulkę, płytę. Bo za tym, że cię zespół przekona, idzie monetyzacja.
Czy pamiętacie ten pierwszy moment w Waszym życiu, kiedy usłyszeliście jakiś utwór i poczuliście że „to jest to”. Mieliście taki efekt „wow” a jeśli tak, to co to było?
Olo: U mnie to było proste. Miałem siedem lat i usłyszałem Enter Sandman, wcześniej słuchałem jakiś gówien co tam rolnicy zapuszczali. Usłyszałem to i pomyślałem „yeaaaah, co to jest?!” I od razu „tato, tato, kup mi Metallice!” No i potem poleciało….
Yony: Aaa to ja jestem starszej daty, mnie ukierunkowało Słodkiego miłego życia zespołu Kombi i zrobiłem sobie nawet perkusję elektroniczną z tektury (Olo przerywa mu rycząc ze śmiechu). No i napierdalałem dwoma listewkami, ale że perkusją była z tektury to się szybko rozleciała, wiec przerzuciłem się na rakietkę tenisową, bo wtedy akurat w Trójce leciało Budgie. Potem stwierdziłem, że jednak gitary są fajniejsze, niż elektroniczne bębny. No, a potem był ‘84 i poszedłem z bratem na koncert Iron Maiden.
Olo: A ja się wtedy urodziłem (śmiech).
Wyszedł w tym roku jakiś album, który Was absolutnie pozamiatał, czekacie szczególnie na jakąś premierę?
Yony: Ostatnia Cult of Luna oraz poprzednia SubRosa (More Constant Than The Gods), ale to już sprzed jakiś dwóch lat. Czekam też na nowe Neurosis, bo jeszcze nie słuchałem jako że kupiłem winyla i teraz czekam, aż przyjdzie (śmiech).
Olo: Mi się ostatnio bardzo podobał Vektor, czekam na nowa Meshuggę, oraz Metallikę. Jednym z moich ulubionych albumów jest ostatni Marilyn Manson, nie jest oczywiście z tego roku ale strasznie go katowałem. Aaa i jeszcze nowy Oathbreaker.
Na trasie promującej nowy album wspierają was Sounds Like the End of The world i Sunnata. Skąd ten wybór?
Yony: Wiesz, to po prostu fajne zespoły. Mieliśmy grać pierwsza część trasy z Weedpecker, bo bardzo lubię polską scenę stoner’ową. A Sunnata klei się, nawet pasuje do nas stylistycznie, a my do nich. Mogliśmy wziąć kogoś kompletnie nieznanego albo mogliśmy wziąć fajny zespół na który też przyjdą ludzie i będą opowiadać że to naprawdę był zajebisty koncert. Chcieliśmy też zmusić trochę ludzi do przyjścia na supporty. Wiesz, doświadczaliśmy takich sytuacji, kiedy sami graliśmy jako support, na przykład dla Blindead. Stałem akurat na bramce i przychodzi jakiś koleś i pyta: „czy Blindead już gra?” Mówię, że nie, jeszcze nie gra, ale będą supporty. A on na to „aaa pierdolę supporty, gówno jakieś.” I wyszedł (śmiech). Dlatego dobór był taki, żeby zmusić ludzi do przyjścia na 19 i przesłuchania wszystkich trzech zespołów.
Jakie macie plany na najbliższą przyszłość, szykujecie może europejską trasę?
Olo: Tak, teraz już mamy z czym, bo dopiero co wydaliśmy płytę, więc na przyszły rok będziemy myśleć o Europie. Mamy już dosyć dużo tych punkcików na mapie i propozycji, teraz trzeba tylko te kropki połączyć i wykombinować gdzie i jak pojechać. Zobaczymy też, jak będzie z festiwalami, bo to zawsze fajne okazje do grania. I pewnie ze dwa lata będziemy teraz łoić. A potem? Zobaczymy.
- TVINNA – „One in the Dark” (2021) - 1 marca 2021
- Ols – „Widma” (2020) - 29 kwietnia 2020
- Oranssi Pazuzu – „Mestarin kynsi” (2020) - 16 kwietnia 2020
Tagi: Aleksander Łukomski, Epitaphs, interview, Obscure Sphinx, post-metal, rozmowa, Tomasz Jońca, wywiad.