So Slow: „efekt kolektywnej wojny o dźwięk”

Zastanawiałem się długo co napisać na początek. Mógłbym rzucać hasłami w stylu – So Slow to zespół, który łatwo przegapić, ale nie możecie sobie na to pozwolić, albo zarzekać się, że to jeden z moich najciekawszych wywiadów. Nieważne, co bym napisał, ten wstęp i tak byłby najmniej ciekawą częścią całego tekstu. Przy okazji wydania nowej, fenomenalnej płyty Nomads (recenzja tutaj – So Slow – Nomads) Arek Lerch i Michał Głowacki odpowiedzieli mi na kilka pytań.
Tyle w ramach wprowadzenia.

Przy okazji podania informacji o terminie wydania najnowszego albumu zaznaczyliście, że „Nomads jest ostatnim albumem nagranym w dotychczasowym składzie”. Niedługo potem okazało się, że rozstajecie się z wokalistą Łukaszem Jędrzejczakiem aka Johnsonem Twixem – co wpłynęło na tę zmianę?

Arek: Zmiany są nieuchronne, bo dzięki nim żyjemy i rozwijamy się. A bardziej przyziemnie – od jakiegoś czasu było jasne, że dla Łukasza jednak pole muzyki eksperymentalnej, elektronicznej jest tym miejscem, gdzie mu najlepiej. W pewnym momencie stwierdził, że muzyka gitarowa nie jest już dla niego tak ekscytująca jak kiedyś. Proces naturalnego rozszczepienia – z dzisiejszej perspektywy – widoczny był podczas tworzenia płyty. Dyskusja nad tym materiałem wyraźnie pokazała rozbieżności między postrzeganiem muzyki i powoli oddalaliśmy się od siebie. Chcę tu jednak dodać, że było to bardzo przyjacielskie, naturalne oddalanie się. Na pewnym etapie mieliśmy wspólną historię, zrobiliśmy świetną muzykę i ta droga w jakiś oczywisty sposób dobiegła końca. Fajnie jest zakończyć jakiś etap w dobry sposób, a Nomads jest najlepszym zwieńczeniem naszej współpracy, jaki można sobie wyobrazić. Do dzisiaj pozostajemy kumplami i darzymy się szacunkiem, ja zresztą mam w planach nowy projekt z Łukaszem. 

Miejsce wokalisty zajął Michał Głowacki, znany z grupy Latające Pięści, który gra jednak absolutnie inną muzykę niż So Slow. Jak widać kontynuuje tradycję tego, że w waszym zespole, większość muzyków realizuje się w kilku projektach. Czy kontynuuje także tradycję wokalnych eksperymentów i udziwnień Łukasza oraz jego scenicznej ekspresji? 

Arek: Moment, kiedy zrozumieliśmy, że czas poszukać nowej drogi był, co przyznaję szczerze, dość traumatyczny, bo choć wiedzieliśmy, że tak się stanie, kiedy wreszcie musieliśmy sobie zadać pytanie „co dalej?”, trochę się przestraszyliśmy. Zastanawialiśmy się nad różnymi opcjami, nawet drogą czysto instrumentalną, i wtedy przypomniałem sobie koncert Latających Pięści. Miałem kontakt z zespołem, bo prezentowałem go na łamach Violence Online, a „show” Głowackiego bardzo przypadł mi do gustu. A dalej było banalnie – telefon, pytanie i takim sposobem jesteśmy razem. Michał (który zawodowo jest aktorem…) spełnia trzy założenia – umie śpiewać, jest na scenie szalony i mocno nieprzewidywalny a także nie boi się eksperymentów z  wokalami i brzmieniami. Zatem założenia się nie zmieniły – „lot” będzie dalej trwał, nadal będzie szaleństwo i zaskakujące wolty. Są pomysły, są możliwości i nowe wyzwania. Skupujemy nowy sprzęt, szykujemy się do koncertów.  I bardzo to lubimy – nowy materiał ewoluuje, jest jeszcze więcej psychodelicznych odjazdów, słowem – obawy są niepotrzebne. Poza tym – jest też aspekt czysto logistyczny. Michał mieszka w Warszawie i możemy spotykać się co tydzień na sali prób. A to niezaprzeczalny atut nowej sytuacji.

Michał: To chyba znak czasów że teraz wszyscy mają więcej niż jeden zespół czy projekt muzyczny. W Pięściach też jest podobnie i do tej pory tylko ja pozostawałem w tym temacie w mniejszości; ale wracając do zasadniczej części pytania, to mogę oficjalnie obiecać, że przy pełnym szacunku i podziwie do wszystkiego co zrobił Łukasz, nie będę starał się go ślepo naśladować. Mijałoby się to z celem, i nawet pewnie byłoby okazaniem braku szacunku. Teksty są tak zajebiste, że pozwalają na szerokie spektrum interpretacji. Sam jestem bardzo ciekawy jak to wszystko się sprawdzi, i jestem tym mega zajarany. A o ekspresję się nie martw.

Nomads jest albumem w pewien sposób naznaczonym książką Zygmunta Baumana „Globalizacja. I co z tego wynika.” Inspirację można znaleźć w tylko w tekstach czy też w samej muzyce?

Arek: To „naznaczenie” jest dla nas symptomatyczne. Łukasz zawsze szperał w książkach, zastanawiał się nad sposobem pokazania swoich przemyśleń i to odwoływanie się do literatury zarówno na debiucie jak i na Nomads powoduje, że istnieje duża szansa, że ktoś sięgnie do źródeł. A to może tylko cieszyć. Relacja muzyka – tekst jest ciekawą kwestią. W naszym przypadku dźwięki, klimat nagrań inspirowały Łukasza do pewnych poszukiwań, dawały mu, że tak to ujmę, natchnienie. Efekt jest taki, że w szczytowych momentach muzyka stała się ilustracją tekstów. Najciekawszym momentem jest Księga Rogera, bo choć nie ma tu konkretnego, wyrazistego tekstu, to jednak paradoksalnie ten utwór najlepiej oddaje ideę albumu – opowieści o współczesnych nomadach, którymi przecież wszyscy jesteśmy, zarówno w przestrzeni realnej a może jeszcze bardziej w wirtualu. Mniej lub bardziej intuicyjnie udało się spleść słowa i dźwięki w jedną, o dziwo, spójną opowieść…

Zbigniew Bauman jest dość kontrowersyjną postacią. Z jednej strony ceniony jako myśliciel, z drugiej strony określany zdrajcą czy kapusiem, a jego wykłady są przerywane przez prawice bojówki. Sam spotkałem się z osobami z kręgu nauki, które mówiły, że może i należy cenić jego dorobek intelektualny, ale same nie chciałyby się znaleźć w tym samym pomieszczeniu co Bauman, a co dopiero podać rękę. Nie mieliście żadnych oporów przed odwołaniem się na najnowszej płycie do jego literatury?

Arek: Dotykamy tu bardzo, ale to bardzo drażniącej kwestii… To trudne pytanie i sprawy, co do których nie wiem, czy ktoś z nas ma kompetencje by je oceniać. Łukasz w naszych rozmowach zawsze podkreślał, że interesuje go dorobek Baumana a nie jego życie prywatne. Jest też inna, ważna sprawa: kwestionowanie dorobku twórcy ze względu na jego życie prywatne to ślepa i niebezpieczna uliczka. Mieliśmy już w historii okresy, kiedy palono dorobek artystyczny i intelektualny twórców, nie spełniających wymogów czystości rasowej i bardzo nie chciałbym by to kiedykolwiek wróciło. Boję się ludzi, którzy mówią, że negują czyjąś twórczość bo osoba ta zrobiła coś nie po ich myśli, ma nieodpowiedni kolor skóry czy wyznaje inną religię. Bo każdy może znaleźć się w podobnej sytuacji. Pamiętajmy, że coś takiego jak ideał NIE ISTNIEJE. Zatem – nie interesuje nas prywatne życie Baumana a jego teorie i przemyślenia. 

Co się wydarzyło po drodze, że Nomads jest tak różną płytą od Dharavi? Z pozoru wszystko wydaje się podobne – jeszcze ten sam wokal, podobne (choć lepsze) brzmienie, tu i ówdzie szalony eksperyment. Jest jednak wyraźna różnica w prezentowanych emocjach – debiut miał w sobie agresję, bunt i wkurw. Muzykę, którą można było słuchać w nocy konstruując w wyobraźni barykady, na których rozegrają się walki w imię światłych idei. W Nomads nie ma tej agresji – jest zimny smutek czający się gdzieś z tyłu głowy. Jest bunt, ale podszyty bezsilnością. Poczuciem, że jest chujowo, ale nadzieja gdzieś uleciała. Co wpłynęło na to, że muzyka z Nomads przyjęła taką formę?

Arek: Nie ma  – dla mnie oczywiście – nic gorszego niż nagrywanie ciągle takich samych płyt. Cała sztuka polega na tym, by tworzyć różniące się od siebie dzieła, zaskakujące pomysły, nawet w obrębie tej samej płyty i jednocześnie pozostawać sobą. Rzeczą, która zawsze doprowadzała mnie na sali prób do furii, były teksty w stylu „ale to do naszej muzyki nie pasuje…”. Jeśli nie pasuje – znaczy trzeba tak zagrać! Tworząc sztukę, robimy ją przede wszystkim dla siebie. Kiedy zaczyna się agonia zespołu? Kiedy pojawiają się myśli w stylu „co powiedzą słuchacze, czy im się spodoba?”. To jest koniec. Dlatego bardzo się cieszę, że Nomads, z zachowaniem rozpoznawalnych dla So Slow cech,  jest płytą inną, zaskakującą, taką, do której – mam nadzieję – będzie się chciało wracać… Debiut był bardzie klasyczny, Nomads to bardziej zimne dźwięki, ale też  większa swoboda w podejściu do aranżacji i kompozycji. I  dzięki temu obok siebie może egzystować hałas, trans a nawet rap. Poza tym – wpływ na taki stan rzeczy miał sposób pracy – pierwsza płyta powstawała dość tradycyjnie – utwory były zaaranżowane i w zasadzie w takiej formie trafiły na płytę. W przypadku Nomads postanowiliśmy zrobić inaczej – nagrywaliśmy pewne tematy, fragmenty, które później były łączone, rozwalane i na nowo budowane podczas zespołowej „burzy mózgów”. I to mi się bardzo podobało.

Przed chwilą mniej lub bardziej trafnie mówiłem o swoich emocjach. Chciałbym jednak was spytać – jakie przesłanie ma nieść wasza muzyka? Czy muzykę So Slow można nazwać „zaangażowaną”? Muzyka ma się wam podobać, być słuchana przez fanów, opcjonalnie być doceniana na koncertach i łamach muzycznych magazynów – czy chodzi tu jednak o coś więcej?

Arek: Nie lubię słowa „zaangażowany”, bo kojarzy mi się z kulawą muzyką i topornymi manifestami. Ideał jest taki – muzyka RAZEM z tekstem wywołują pewne obrazy, zmuszają do szukania źródeł i pozostawiają w głowie ślad. Zdaję sobie sprawę, że zespół z założenia jest tworem, który koncertuje, jednak zawsze ważniejsza była dla mnie forma płytowa, która staje się czymś w rodzaju wciągającej książki. Siadam w domu, odpalam krążek i on zabiera mnie w jakąś podróż. Rozbierając jednak rzecz na czynniki pierwsze – tekst jest ważny, ale musi on pozostawać jednak ZA muzyką, uzupełniać ją. Dlatego bardzo podoba mi się patent Łukasza, który żonglował cytatami, angażując w naszą twórczość myśli różnych autorów i tworząc coś w rodzaju drogowskazów – jeśli kogoś to zainteresuje, wie, gdzie sięgnąć. Budzi w ten sposób polemikę, reakcję, emocje właśnie. A jeśli do tego muzyka idzie za tekstem, ilustruje go, jest idealnie. Nie jestem obiektywny, twierdząc, że Nomads właśnie taki jest (śmiech).

Na najnowszej płycie słychać wyraźniej wpływy innych zespołów, w których niektórzy z was się udzielacie – szczególnie tych Łukasza Jędrzejczaka. Najlepszym przykładem jest Dépeceur, który równie dobrze mógłby znaleźć się na płycie Alamedy 5, albo nawet T’ien Lai (gdyby jednak parę drobnych rzeczy zmienić). Nie obawiacie się, że udzielanie się w kilku projektach na raz może mieć zbyt duży wpływ na formę jaką przyjmie muzyka So Slow? 

Arek: Nie obawiamy się, bo jedynym fragmentem, który jakieś tam skojarzenia budzi jest właśnie Dépeceur, zresztą, przytaczanie tego kawałka najlepiej świadczy o tym, że tych porównań nie jest zbyt dużo. Sam czasami zastanawiam się, czy jakieś wpływy są na „Nomads” widoczne. I może gdzieś tam są, jednak nie obawiam się, że słychać tu akurat zespoły w których gramy. Ja gram w hardcore’owym Cast In Iron i hc/sludge/spychodelicznej Czerni – słychać na Nomads takie wpływy? Nie. Zibu gra w Iron To Gold. Słychać takie wpływy? Nie. Nawet elektroniczne wtręty Łukasza nie kojarzą się zbytnio z Alamedą czy Tien Lai. Zatem – nie obawiamy się. Bardziej obawiamy się o przyziemny brak czasu (śmiech).

Jak to się dzieje, że ciągle pozostajecie w kontrze do jakiegokolwiek nurtu? Debiutancki album Dharavi powstał w momencie, gdy nie było prawie wcale zespołów, które wzorując się na post-hardcorze i noise’ach tworzą nową jakość. Teraz obrodziło w takie składy – mamy Metz, Girl Band, Ken Mode coś odbiło i zaczęli grać noise rocka, a i w Polsce mamy m.in. Złotą Jesień. Nomads za to znów wita oczekiwania pokazaniem środkowego palca – mamy tylko jeden utwór z krzykiem i czystą agresją, dwa całkiem długie utwory po ponad 11 minut z czego jeden jeszcze mocno eksperymentalny, a i tak naprawdę każdy utwór jest inny. Poszukiwanie siebie czy opozycja względem komercjalizacji i głównych trendów? 

Arek: Cóż, pozostaje mi podziękować za takie uwagi, bo świadczą o tym, że jest dobrze… Trudno na takie pytanie odpowiedzieć, bo jakiekolwiek zgadzanie się z tezą w nim zawartą, świadczyłoby o naszej premedytacji a takowej podczas prac nad Dharavi i Nomads nie było. Owszem, po pierwszej płycie przyczepiono nam łatkę sentymentalnych starców co wzdychają do słodkich lat 90. (ok., ja cały czas wzdycham…), ale wydaje mi się, że na Nomads zaprzeczyliśmy wszystkiemu, tworząc coś absolutnie własnego. Inna sprawa, że ja nigdy – mimo wielkiej miłości do noise’a czy różnych post hardcore’owych wynalazków z lat 90. – nie słyszałem tego na Dharavi. Co do Twoich sugestii odnośnie tego co w niezalu, szczególnie polskim, się dzieje – zatem dzieje się dużo i dobrze, szczególnie wśród młodych załóg, które bez pobożnej czci rozprawiają się z ikonami lat 90., bo nie ma w nich tego sentymentalu  – nie żyli w tamtych czasach i nie mają skrupułów by w odpowiednio arogancki sposób rozkładać tamtą muzykę na czynniki pierwsze. Szacunek za to.

Czy podczas tworzenia Nomads mieliście w głowie konkretną wizję tego jak ma wyglądać nowy materiał czy raczej stopniowo to wypracowywaliście? Albo wręcz przeciwnie – pracowaliście wokół konkretnych obrazów lub znaczeń do których dopisywaliście muzykę? 

Arek: Nie było żadnej wizji. Co ciekawe, rozpoczynaliśmy pracę nad tą płytą w dość nieciekawym momencie, kiedy mocno zastanawialiśmy się „co dalej”. Biliśmy się z różnymi teoriami, gdzie się udać, czy ma to sens itp. itd. W końcu stwierdziliśmy – ok., nagrajmy jeden, dwa kawałki i zobaczymy co się wydarzy. Na pierwszy ogień poszły Źle sformułowane pytania i Księga Rogera. Przy Pytaniach niemal się rozpadliśmy, kiedy Łukasz zaproponował rapowane wokale (śmiech). A potem już poszło – karuzela pomysłów, dyskusje, kłótnie, wojna o każdy dźwięk, tworzenie wizji. Rozbieranie nagranych dźwięków i układanie ich na nowo… To wszystko na etapie dyskusji o tym materiale było tak wypalające, że momentami bałem się czy to przeżyjemy. Z jednej strony to dobrze, bo nie ma w nas tej obojętności czy zimnej kalkulacji, z drugiej, zawsze będziemy ZBYT emocjonalnie do tych nagrań podchodzić. Na dzień dzisiejszy nie chciałbym by ta płyta brzmiała i wyglądała inaczej. To jest zapis naszego stanu umysłu i tego co się z nami działo w całym w zasadzie 2015 roku…

W jednym ze starych wywiadów Twix powiedział, że przy Dharavi dokładał wokale i elektroniczne szaleństwa do właściwie prawie już gotowych numerów i dopiero przy nowej muzyce będziecie pracować wspólnie. Czy Nomads jest efektem kolektywnej współpracy i przez to jest tak różnorodny? 

Arek: To efekt kolektywnej wojny o dźwięk, bitwy o każdy element aranżacji, każdą sekundę muzyki. Tak… to było wielkie pole bitwy. W której wszyscy wygrali a akt pokoju zwie się Nomads (śmiech).

Na pierwszym albumie mogliśmy posłuchać takich instrumentów jak Buzzing Bow czy Water Phone, na singlu był saksofon i misa tybetańska. Na najnowszym albumie nie było miejsca na tak nietypowe brzmienia? 

Arek: Szczerze mówiąc – wszystko działo się spontanicznie. Łatwiej było wykorzystać gości na Dharavi ze względu na specyfikę nagrań, miejsce, gdzie siedzieliśmy kilka dni i można było tego czy owego zaprosić. Nomads powstawało bardziej w naszych głowach i wykluwało się podczas zażartej debaty w Internecie, na linii Warszawa – Bydgoszcz, może dlatego podczas składania i szlifowania bardziej skupialiśmy się na naszej piątce. Wydaje mi się, że jest tu na tyle dużo odjechanych brzmień, że nie było już miejsca na dodatkowe dziwactwa… Goście? Cóż, jest żeński vox w Rzeczach, które wymykają się z rąk i hammond w końcówce Księgi Rogera, obsługiwany przez Marcina Klimczaka, realizatora płyty (Mustache Ministry Studio).  Co do saxu – z Rafałem cały czas współpracujemy i na pewno będzie się on pojawiał na naszych koncertach i nie tylko. A może i ktoś jeszcze, kto wie, co przyniesie przyszłość…

Singiel wydany przez Antenę Krzyku jest tylko jednorazowym przedsięwzięciem czy może możemy się spodziewać singla bądź ep-ki z nowym wokalistą?

Arek: Singiel był spontaniczną akcją – dostaliśmy propozycję od Arka Marczyńskiego (Antena Krzyku) by wejść w tę serię singlową i w ciągu tygodnia zrobiliśmy dwa numery. Bardzo udane zresztą. Jeśli pojawi się taka czy inna propozycja – skorzystamy z niej na pewno. Mamy zresztą parę nowych pomysłów, które będziemy chcieli zrealizować – już z Michałem – ale trudno, żebym mówił o tym w takim momencie. Na pewno nie będzie nudy (śmiech).

nomads foto plyty

Wspomniałem wcześniej o znacznie lepszym dźwięku. Czemu zdecydowaliście się na zmianę studia nagraniowego przy okazji Nomads? Dharavi i singiel został nagrany w Centrum Sztuki Współczesnej w Zameku Ujazdowskim, a najnowszym album w Mustache Ministry Studio w Warszawie. Jesteście zadowoleni z ostatecznego efektu? 

Arek: Każdy kto kiedykolwiek nagrywał materiały studyjne, wie, że nic tak nie wpływa na nagrania jak atmosfera studia i osoba realizatora. W przypadku Dharavi i singla, mieliśmy możliwość nagrywania z Michałem Kupiczem w sali CSW, za co jesteśmy dozgonnie wdzięczni, bo to jedna z lepszych sal koncertowych w Polsce. Przy okazji Nomads takiej możliwości nie było z jednego powodu – materiał powstawał w dłuższej perspektywie czasowej, zatem nie było szans, by zarejestrować go w jednym podejściu, np. w ciągu dwóch – trzech dni. Dlatego zdecydowaliśmy się na kilka osobnych sesji w Mustache. Zibu nagrywał tam materiały z Iron To Gold, ja z Czernią i wiedzieliśmy jedno – Klima to znakomity realizator, przy tym muzyk, który potrafi stworzyć dobrą atmosferę, rozluźnić, ale też pilnuje żeby wszystko było dokładnie zrobione. Poza tym – jest cholernie cierpliwy. Bo kto inny zniósłby nasze maile w stylu „od 2.17 do 3.50 przeklejasz tam gdzie przedtem było 4.25, wycinasz końcówkę od 9.25 do 11.01 i wstawiasz…” – wierz mi, tego typu maili dostawał od nas dziennie kilka. Sam powiedział, że pod koniec miał już dość, ale efekt jest na tyle zajebisty, że polecam Klimę każdemu – mistrz!!

W swojej muzyce odnosicie się do starych brzmień (płyty wydawane Amphetamine Reptile Records są tutaj oczywistym skojarzeniem) daleko wam jednak do muzyki retro. Na ile uważacie, że taka muzyka jest słyszalna we współczesnej muzyce? Na ile w ogóle może się ona sprawdzić w naszych czasach?

Arek: Na to pytanie odpowiada gość, który w latach 90 zostawił serce. Wtedy studiowałem w Warszawie i zamawiałem pierwsze paczki z OUTside’a – magazynu, który wydawał licencyjne kasety z nagraniami Amphetamine Reptile czy Sub Pop i który do dnia dzisiejszego wozi w samochodzie kasety z nagraniami Fugazi i The Jesus Lizard czy GvsB (Girls against boys). Co mam odpowiedzieć? Kocham tę muzykę, a jako dziennikarz z przyjemnością obserwuję powrót takich brzmień. Podoba mi się to, że miłośnicy ciężkich dźwięków odkrywają inne wibracje, że metalowcy nie wstydzą się psychodelii czy noise’a, choć z drugiej strony trochę martwią mnie niektóre powroty – bo są zespoły, które w tamtej epoce miały sens i to „coś”, ale dzisiaj nie powinny ponownie wychodzić na scenę, żeby nie psuć swojego wizerunku. Zresztą, nie chodzi tylko o noise – powrót shoegaze czy dream popu, kojarzonego chociażby z 4AD jest równie imponujący. Tak czy inaczej – sentymentalne koło kręci się jak oszalałe a powroty takich czy innych mód i stylów są nieuniknione. Dla mnie – jak słuchacza, fanatyka, dziennikarza i kolekcjonera – to świetny teren do badań. 

Zakończenie poważną nutą. Ciekawi mnie na ile w waszej opinii muzyka alternatywna i eksperymentalna ma w ogóle szansę powiedzieć jeszcze coś nowego? Czy każdy schemat nie został już przełamany, a monument obalony? Kinsky czy Atrocious Filth wzbudzały kiedyś wypieki na twarzy, a teraz, gdy minęło już sporo czasu od ich płyt, wypadają mniej lub bardziej blado w porównaniu z tym, co dokonało się w muzyce w tym czasie. Pytanie jest o tyle przewrotne, że wydaje mi się, że na „Nomads” udało wam się osiągnąć coś choć trochę innego i różnego tak w skali Polski jak i muzyki na świecie. 

Arek: I znowu muszę podziękować za miłe słowa o naszej muzie. Cieszymy się. Co do wymienionych przez Ciebie płyt – Kinsky nadal trzyma formę a Copula Mundi nie zestarzała się ani trochę, wręcz mam wrażenie, że dzisiaj jest bardziej aktualna i zrozumiała niż w latach 90. Atrocious Filth – nie wiem… Mam kasetę 100% Jesus i swego czasu uważałem ją za niezły kawałek muzyki, ale dzisiaj trochę trąci myszką. Nie miałem okazji posłuchać nowych nagrań Atrocious Filth, więc się nie wypowiadam… Czy alternatywa ma szansę powiedzieć coś nowego? To tak DUŻE pytanie, że musiałbym tu stworzyć analityczny elaborat. Wydaje mi się, że stwierdzeniem, iż nic nowego już się nie pojawi, podciąłbym skrzydła nie tylko sobie, ale wielu artystom, którzy mają nadzieję, że właśnie coś takiego tworzą. I myślę, że ta nadzieja, przekonanie, że coś nowego się tworzy a przede wszystkim – NIE OGLĄDANIE SIĘ NA JAKIEKOLWIEK OPINIE – jest dynamitem, który może coś tam jeszcze wysadzić. Oczywiście, dzisiaj takich odkryć jest mało, wielu artystów zadowala się równaniem do szeregu, jedno niezłe odkrycie pociąga za sobą dziesiątki naśladowców (bo można, jest sprzęt i możliwości…), ale od czasu do czasu wpada coś, co autentycznie zaskakuje i mierzi – Girl Band, VietCong, Złota Jesień, Oranssi Pazuzu… Nazw można wymienić całe mnóstwo. Na tym polega magia muzycznego światka. Odkrywanie, szperanie i wydobywanie rzeczy zaskakujących nigdy się nie skończy. Wracając jednak do So Slow – tu działa przede wszystkim napięcie między nami, fakt, jak bardzo jesteśmy różni w naszych fascynacjach i w odbiorze muzyki. To napięcie, iskrzenie i wieczne niezadowolenie powodują, że cały czas szukamy. Nawet teraz, kiedy promujemy Nomads, szukamy najlepszej drogi ujścia naszych emocji, pokazania tej muzyki w inny sposób – nagrania ewoluowały na etapie ich tworzenia a teraz zaczynają żyć własnym życiem, zmieniać się i przekształcać na żywo. Kto wie co będzie dalej…

Dzięki za wywiad i czas, który na niego poświęciłeś.

Zdjęcia So Slow pochodzą z materiałów promocyjnych nadesłanych przez zespół. Autorem zdjęcia zespołu jest Janek Fronczak.

Z zespołem rozmawiał – Naird

Piotr
Latest posts by Piotr (see all)
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .