Baroness – Warszawa (18.03.2016)

Powiem szczerze, że dziwi mnie trochę to, że Baroness tak rzadko odwiedzają nasz kraj. Ostatni (i zarazem chyba pierwszy) raz byli u nas w 2012 r. występując na OFF Festival. Pojechałem wtedy specjalnie na jeden dzień, aby zobaczyć ich występ i od tamtego czasu czekałem na moment, gdy będę mógł ponownie bawić się na ich koncercie. Ostatnio po prawie 4 latach wystąpili kolejny raz w Polsce, tym razem w warszawskiej Proximie. Tym razem jako już nieco inny zespół. Przez ten czas doświadczyli ciężkiego wypadku busa, wydali nowy album, zmienili połowę składu i zastanawiałem się czy teraz będę bawił się równie dobrze podczas ich występu.
[spoiler alert] Odpowiedź brzmi „TAK”.

Koncert zaczął się od występu grupy Closet Disco Queen – zespołu, którego nie znałem wcześniej, ani nawet nie próbowałem słuchać na youtube (co za ignorant). Od razu chciałbym uprzedzić, że ich muzyka oraz występ bardzo mi się nie podobały, więc… jeśli jesteś fanem zespołu i wkurza Cię czytanie o tym, że ludzie miewają inne opinie, to przeskocz do następnego akapitu, gdzie będę pisał w większości same pozytywy o koncercie Baroness. Closet Disco Queen jest duetem założonym przez perkusistę i gitarzystę, którego muzykę najłatwiej nazwać mieszanką post-rocka, stonera i… dużej dawki nudy. Przez większość czasu brzmią jakby przerabiali najbardziej sztampowe motywy z wymienionych przed chwilą gatunków, a do tego jeszcze robią to w dość monotonny sposób. Ich muzyka była dla mnie pozbawiona jakichkolwiek większych emocji, a i przez statyczność muzyków na scenie, ciężko było mi się wczuć w sam koncert. Byłem tak wynudzony, że gdy gitarzysta mówił cokolwiek do publiczności, to wymyślałem sobie od razu chamskie komentarze do tego np. słysząc „Następny utwór jest o seksie z czymś, lub kimś na tylnym siedzeniu, więc słuchając tego utworu myślcie o seksie” myślałem „Wyobrażam sobie to bardziej jako niezłą antykoncepcję, bo można usnąć w trakcie słuchania”. NIEŚMIESZNE. Sami możecie się domyślić jak bardzo się wynudziłem skoro za ciekawsze uznałem wymyślanie tak głupich komentarzy. Support ma rozgrzewać publiczność przed gwiazdą wieczoru, a mi raczej chciało się spać niż ekscytować myślą, że za chwilę wystąpi Baroness. Ale… Niektórym osobom się chyba podobało, bo w trakcie koncertu machali głową, wesolutko przebierali z nogi na nogę, a potem klaskali i cieszyli się pod koniec utworu. Chyba, że podobnie jak ja cieszyli się, że to jeden utwór bliżej do końca występu Closet Disco Queen. NADAL NIEŚMIESZNE.

Jeśli mam być szczery, to trochę obawiałem się koncertu Baroness – nie dość, że poprzedni podwójny album Yellow & Green niezbyt mi się podobał, to nie wiedziałem jeszcze czy ich występ nie będzie naznaczony konsekwencjami wypadku. Niepotrzebnie się martwiłem. Tak naprawdę mogę wskazać jedynie dwa minusy – mało utworów z mojej ukochanej płyty Blue w setliście i takie se nagłośnienie przez które słabo było słychać wokal. Z drugiej strony nawet utwory, których nie jestem fanem wypadły na koncercie całkiem zacnie. A i trudno mi było przejmować się niesłyszalnym wokalem, bo i tak wszyscy krzyczeli teksty utworów tak głośno, że skutecznie zastępowało to oryginalny śpiew. To co odróżniało występ Baroness od supportu (poza lepszą muzyką #hejt) było to, że na pierwszy rzut oka dało się zobaczyć, że muzycy czerpią frajdę z grania na żywo, a i szaleństwo publiczności dodaje im jeszcze więcej energii. Wszyscy skakali i krzyczeli przy March to the Sea czy Shock Me, a i wczuwali się przy bardziej nastrojowych kawałkach – gdy, co może jest mało metalowe, ale niektórzy wyraźnie powstrzymywali łzy. W trakcie koncertu było też widać, że niekiedy John Baizley [gitarzysta i wokalista zespołu] czuje silny ból przy graniu niektórych fragmentów – świadczyły o tym takie drobne sygnały jak grymas na twarzy czy chwilowe spięcie całego ciała. I wiecie co jest w tym najbardziej… wspaniałe (choć nie wiem czy to najlepsze słowo)? Fakt, że pomimo wypadku, pomimo bólu i wszelkich przeciwności nagrali świetną płytę i dają nadal koncerty, choć wcale nie muszą. Wielkie uszanowanko dla muzyków. Na uwagę zasługuje też gra świateł, która choć w sumie minimalistyczna, to kolorystycznie odpowiadała granemu utworowi – gdy wykonywany był utwór z Purple scena była oświetlona fioletowo, a gdy utwór z Green scena była skąpana w kojącej zieleni. Niby prosty zabieg, a jednak fajnie uzupełniał całość występu. Zaskoczeniem była dla mnie też wykonanie kawałka Eula, który jest ogólnie dość nastrojowym utworem, a na koncercie muzycy dodali w jego końcówce znacznie więcej agresji – szczególnie w warstwie rytmicznej, gdy perkusja grała partię, która była niezwykle blisko blastów. W ramach bisów muzycy wykonali wyczekiwany przez wszystkich kawałek Isak, a mi nadal jest trochę przykro, że nie usłyszałem A Horse Called Golgotha. Zdarza się. Tak czy siak wyszedłem z tego koncertu mega zadowolony i mam nadzieję, że muzycy nie rzucali słów na wiatr mówiąc, że zrobią wszystko, aby nas niedługo odwiedzić.

Dziękuję ekipie Go Ahead za zorganizowanie świetnego koncertu i zaproszenie na niego.

Setlista:
Kerosene
March to the Sea
Morningstar
Shock Me
Board Up the House
Green Theme
The Iron Bell
Cocainium
If I Have to Wake Up (Would You Stop the Rain?)
Fugue
Chlorine & Wine
The Gnashing
Try to Disappear
Little Things
Desperation Burns
Eula

Bisy:
Isak
Take My Bones Away

Zdjęcia podesłane przez Adrian Milczarczyk

Słabe od Naird

Autorem jest Naird (Adrian).

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , .