Obscure Sphinx, SLTEOTW, [::] – Toruń (18.12.2016)

Mój tegoroczny sezon baletowy dobiegł końca. Zamknęła go (przesunięta z września) ostatnia odsłona jesiennej trasy Obscure Sphinx, promująca najnowszy krążek zespołu – Epitaphs. Ze składu wypadła co prawda stołeczna Sunnata, wakat zagospodarowany został jednak przez post metalowe trio o enigmatycznej nazwie [::]. Wpadłem do klubu punktualnie, by żaden z zaproponowanych składów mi nie umknął.

Na otwarcie poszedł wspomniany [::]. Pierwszym co rzucało się w oczy po zameldowaniu się na sali był zdumiewająco rozbudowany zestaw perkusyjny, który przy pełnym rozstawieniu zajmował praktycznie całą scenę. Jak się okazało nie tylko wizualnie, ale też dźwiękowo zdominował on show kapeli, który był czymś bliższym garowym popisom, odegranym przy akompaniamencie gitar, niż pełnoprawnemu koncertowi. Choć pałker zespołu radził sobie bardzo sprawnie, ściśnięci po bokach gitarzyści sprowadzeni byli niestety wyłącznie do roli twórców tła. Miejscami jeden z wiosłowych pozwalał sobie na wtrącenie ciekawszego solo i wówczas całość nabierała rumieńców, zasadniczo jednak ta część wieczoru mogła podobać się głównie wielbicielom perkusyjnych performance’ów.

Nie ukrywam, że podczas tej imprezy liczyłem nie tylko na Obscure Sphinx. Sounds Like the End of The World to dla mnie jeden z ciekawszych krajowych zespołów post rockowych, widziałem ich na żywo dwukrotnie, mam na półce ich EPkę i debiut, z muzyką prezentowaną przez gdańszczan jestem tym samym dość dobrze zaznajomiony. Apetyt był więc spory. Z tym większym bólem muszę przyznać, że coś tym razem nie zagrało. Nie wiem czy była to wina zmęczenia trasą, oszczędnej reakcji publiki czy warunków klubowych, ale odniosłem wrażenie, że skład przeszedł nieco obok swojego koncertu (może z wyjątkiem perkusisty, który wykonał swoje zadanie w 100%). Dodając do tego takie sobie nagłośnienie pozostaje mi rzec, że wyszło poprawnie, ale bez dupozrywu.

W końcu przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Dotychczas miałem okazję widzieć Obscure Sphinx na żywca dwukrotnie – pierwszy raz w 2014 (również w eNeRDe), kiedy kapela totalnie mnie poskładała oraz w 2015, (choć już drugiemu występowi, zorganizowanemu w większym i bardziej przestronnym miejscu wyraźnie „czegoś” brakowało). Nie ukrywam więc, że powrót do mniejszego lokalu bardzo mnie ucieszył, pozwalał bowiem liczyć na powtórkę z cudownego spektaklu, którego byłem świadkiem przed dwoma laty.

Nie ma co owijać w bawełnę – moje oczekiwania zostały spełnione w 120% , utwierdzając mnie w przekonaniu, że ta grupa nie powinna opuszczać niedużych klubów. Nie dlatego, że ich muzyka na to nie zasługuje – nic z tych rzeczy – ale to właśnie specyficzne, kameralne warunki pozwalają stworzyć zespołowi właściwy klimat i tę hipnotyzującą magię, która stanowi największą wartość ich koncertów.

Nie inaczej było i w tym przypadku. Choć cały band zaprezentował się bardzo okazale (Yony dołączył do obozu kapturowców hue hue), nie da się ukryć, że show skradła głównie „Wielebna”, która po tym koncercie mogłaby bez wahania zmienić pseudonim na „Boska” i wystąpić o nadanie jej strunom głosowym tytułu dobra narodowego. Warsztat wokalny tej dziewczyny jest absolutnie zjawiskowy – i co bardzo istotne, wciąż się rozwija. Dzikie wrzaski, piękne, czyste partie, sugestywne szepty czy w końcu zwierzęce growle z głębi trzewi to coś, obok czego nie sposób przejść obojętnie. Dodając sceniczny image (bosa, rozczochrana, z wymalowaną we wzory z Void Mother i Epitaphs twarzą, odziana w poszarpaną tkaninę) i autentyczny obłąkańczy trans w jaki potrafi się wprowadzić (dwukrotne zejście ze sceny i bezpośrednia konfrontacja z publiką wypadła rewelacyjnie), trzeba przyznać, że w dużej mierze to jej poczynania przesądzają o wyjątkowości tego zespołu.

Brzmienie, jak na warunki lokalowe, było bardzo dobre. Wiosła „chodziły” odpowiednio ciężko, sekcja dynamicznie i wyraziście. No i wokal – cu-do-wny.

Jedyną rzeczą, nad którą lekko ubolewam był dobór utworów – trasa promocyjna, jak wiadomo, rządzi się własnymi prawami (stąd przewaga utworów z Epitaphs) szkoda jednak, że (jak na tak długi set) zespół nie pokusił się o większy nacisk na mój ulubiony AIR. Ogień przy „Nastiez” był jednak tak zacny, że w pełni zdołał tę drobną niedogodność zrekompensować.

Podsumowując, mimo zachowawczych występów supportów, show Obscure Sphinx sprawił, że ciężko byłoby zabiegać o lepsze zamknięcie sezonu 2016. Jeżeli cenicie sobie autentyczne, sugestywne koncerty, ten zespół jest dostarczycielem właściwych wrażeń w ilościach hurtowych.

P.s. Z tego miejsca chciałbym serdecznie nie pozdrowić jednego z uczestników, który wzbudził we mnie autentyczne zażenowanie swoimi idiotycznymi selfie spod sceny w trakcie bisu. Choć nie jestem szczególnym przeciwnikiem robienia zdjęć podczas imprez, takich błaznów powinno się moim zdaniem piętnować i bezlitośnie zwalczać.

Synu
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .