Amorphis „Under the Red Cloud” (2015)

Odpuszczę sobie wstęp o przeobrażaniu muzycznego oblicza Amorphis na przestrzeni lat, celowo nie będę pochylał się nad ich death metalowymi początkami, wydaniem pomnikowego Tales from the Thousand Lakes, czy zmianami personalnymi, z przetasowaniem na stanowisku wokalisty na czele. Nieodkrywcze rzecz tego typu zostawię innym recenzentom, z czystym sumieniem skupiając się na muzyce, którą grupa serwuje na 13 już krążku studyjnym, zatytułowanym Under the Red Cloud.

Ostatnim czym można określić muzykę Amorphis minionej dekady, to nieszablonowość, ukierunkowanie na rozwój i poszukiwanie nowych form wyrazu. Grupa wraz z premierą Eclipse (2006) zakotwiczyła się niewzruszalnie w niszy melodyjnego (death?) metalu, podszytego folkowymi klimatami, którego flagowym elementem, poza powyższymi, jest charakterystyczny wokal Tomiego Joutsena.

Nowa płyta nie przynosi w omawianych dziedzinach godnego odnotowania przełomu. Nie sposób nie wyczuć w muzyce Amorphis konwencjonalności, trudno nie zgodzić się z zarzutami o rutyniarstwo i wtórność. Moim jednak zdaniem, paradoksalnie, właśnie z omawianej schematyczności zespół uczynił swój oręż. Ze świecą bowiem szukać drugiej kapeli, tak swobodnie i zgrabnie łączącej łatwą melodię z ciężkim graniem. Gracja z jaką Finowie posługują się przeciwstawnymi bądź co bądź elementami stylistycznymi, jest sztandarową cechą ich muzyki, stanowiącą również jedną z największych zalet Under the Red Cloud. Wystarczy posłuchać takiego Dark Path, w którym na 5-minutowej ścieżce muzycy zmieszali ciężkie growlowane partie, z odległymi o lata świetlne nośnymi refrenami, by zobrazować sobie o czym mowa.

Tytułowy Under the Red Cloud stoi na czadowym refrenie, ostrzejsze The Four Wise Ones, The Skull (kojarzącego się z Nightbird’s Song z poprzedniej płyty) i Enemy at the Gates, to nie lada gratka dla sympatyków ciężkiego oblicza grupy, przy Bad Blood czy Tree of Ages trudno z  kolei nie podchwycić noszenia, jakie zapewnia niesamowity groove kompozycji.

Singlowy Death of a King nie wyróżnia się szczególnie na tle reszty, decyzja o jego wylansowaniu podyktowana została prawdopodobnie chęcią promocji opartej na nazwiskach zaproszonych do kolaboracji muzyków (w utworze udzielili się Chrigel Glanzmann z Eluveitie i Martin Lopez z Opeth i Soen). Drugi singiel pt. My Sacrifice, będący najłagodniejszym kawałkiem na krążku, wydaje się natomiast być dedykowany radiowym listom przebojów (choć podobnie jak Mission z Circle kupił mnie z miejsca). Krążek wypełniony jest 10 kompozycjami, z których każda nosi znamiona potencjalnego hitu.

Pochwała należy się tradycyjnie Tomiemu Joutsenowi – swoboda, z jaką operuje on różnorodnym wokalem (choć zawsze budząca mój podziw) na Under the Red Cloud jest jeszcze większa. Co ciekawe poza głębokim growlem i czystym śpiewem, Joutsen wykorzystuje również pośredni harsh, co jest w jego aranżacjach niejakim novum. Szalenie utalentowany śpiewak.

Kolejnym elementem o którym warto wspomnieć są rewelacyjne solówki. Popisy gitarzystów nigdy nie były clou muzyki Amorphis, jednak to, w co wzbogacony został utwór tytułowy, Sacrifice czy Tree of Ages, bardzo przypadło mi do gustu.

Under the Red Cloud nie zawodzi. Mimo wspomnianego na wstępie spożywania własnego ogona, w muzyce Finów wciąż odnotowuję potencjał, wyczuwalną niebanalność i kompozytorską elegancję. To rzecz jasna specyficzna nuta, dla jednych niezjadliwa, innym dostarczająca wyłącznie pozytywnych doznań. Ja, zaliczając się do tej drugiej grupy, wystawiam Amorphis wysoką notę i znak jakości. Poziom poprzedniego krążka już w mojej opinii osiągnęli, może być (kiedy osłucham się z nim tak, że zacznę nucić te melodie przy goleniu) tylko lepiej.

Ocena: 8/10

Autorem jest Strefa Riffów

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .