Site icon KVLT

YLVA – „META” (2017)

Jak się okazuje, sludge z elementami doom w post-metalowych porywach można znaleźć w każdym krańcu świata. A do mnie trafiła właśnie Ylva z odległej Australii z najnowszym krążkiem pt. Meta. Album wyszedł pod szyldem Pelagic Records w ubiegłym roku i oczywiście zginął w gąszczu podobnych w stylistyce wydawnictw. Meta zawiera jednak pierwiastek surowego post-metalu naznaczonego ISIS, klimatem Amenra i wczesnego Pelican w rozwinięciach, a jednocześnie lawiruje pomiędzy ewolucją tego nurtu w stronę melodyjności, więc nie mogłam sobie odmówić zrecenzowania tegoż. Zapraszam do brodzenia w szlamie sygnowanym Ylva.

Album składa się z 6 kompozycji, z czego pierwsza i ostatnia rozciągnięte są do niemal 9 minut trwania, a poprzedzający ostatni wyziew epos to ponad 13 minut emocjonującej podróży, ociekającej niepokojem i chłodem. Rozpoczynający, ponury Sting in the Air momentalnie kojarzy się z Amenra i ich atmosferycznymi intrami, zimnym i ciężkim brzmieniem. Bardzo podobają mi się akustyczne wstawki na początku, nieczyste linie melodyczne gitar, które od razu zwracają uwagę. Dopiero później dotykają brudne wokalizy Mike’a Deslandesa, bardzo mocne acz klarowne w odbiorze, pozbawione jednak większej histeryczności w moim odczuciu, ewidentnie stanowiące symbiotyczny element jako jeden z instrumentów tworzących kompozycję. Hunting room, Metadata i mój faworyt Lapse, to już kwintesencja post-metalu. To, co kiedyś było niezrozumiałe, powielane i co za tym idzie – niekoniecznie pochwalane, dziś Ylva eksponuje w odpowiednich proporcjach i wychodzi z tej kuchni zjadliwa masa tzw. dociążająca. Jest ekspresja, dynamika na przemian z ociężałymi uderzeniami perkusji, po środku zaś rozpaczliwy krzyk, czasem akcentowany mocniej, innym razem nieznacznie schowany. Wyróżnia się The Fall, które brzmi jak zapowiedź sztormu, igranie z ogniem – lodowate, transowe riffy tylko czekają na swój moment, żeby wybuchnąć wraz z perkusją i przesterowanym basem w momencie kulminacyjnym. Jednak skondensowany atak nie następuje, to budowane napięcie zmienia się w ponury, smutny finał, z którego właściwie nic nie wynika oprócz rezygnacji i odpuszczenia spotęgowanej złości. I w tym chyba tkwi klucz do tego albumu – doszukiwanie się gniewu, a w rezultacie odczuwanie jedynie smutku. Na koniec słowo o wieńczącym Widowed, który doskonale podsumowuje całość – od przesterowanych, dziwnych riffów do wręcz melodyjnej linii gitary i zwolnienia na koniec z długim sustainem do wyciszenia.

Debiut Ylva to kawał dobrze wyważonego materiału paradoksalnie idealnie skrojonego pod słuchacza sludge/post-metalu. Wydawać by się mogło, że Panowie poszli na skróty, wybrali najlepsze patenty gigantów gatunku i posklejali to na nowo, ubarwiając je gdzieniegdzie swoimi pomysłami. Nic w tym strasznego, jeśli materiał ów okazuje się przemyślany i zajmujący. Do pełni (nie)szczęścia w całym przedsięwzięciu brakuje mi trochę detali, na przykład oryginalnego konceptu czy grafiki. Jako typowa estetka, trochę zawiodłam się na szarościach okładki i nikłych dodatkach do wydawnictwa. Rozpuszczonym recenzentom zawsze musi czegoś brakować. Niemniej jednak niniejszy album uważam za godny polecenia!

Ocena: 7/10

 

Exit mobile version