Wolf Spider: „granie jest czymś, co dopełnia nasze życie”

Pamiętacie czasy, kiedy istniał jeszcze Układ Warszawski, do kin wchodził film Milczenie Owiec, a wojska Busha seniora wyzwalały Kuwejt? Wtedy mniej więcej legendarny zespół Wolf Spider wydawał swój czwarty album, i nic nie wskazywało, że na kolejny przyjdzie nam czekać 24 lata. Piąta płyta, zatytułowana V, jest już jednak od kilku miesięcy na rynku, nie może więc zabraknąć na naszych łamach rozmowy z liderem Wilczego Pająka, Piotrem „Mańkoverem” Mańkowskim (gitara). Wspomnieliśmy o tym, jakie konsekwencje miała dla Mańkovera choroba Wojtka Hoffmanna z Turbo, oraz o tym jak łatwo i bezwiednie wywołać wojnę światową, ale to tylko taki chwyt marketingowy, bo przede wszystkim rozmawialiśmy o muzyce.

Gdyby ktoś mi pięć lat temu powiedział, że usłyszę jeszcze kiedyś nowy album Wolf Spider, na pewno bym nie uwierzył. Zrobiliście fanom niezłą niespodziankę.

Mam nadzieję, że to jednak jest miła niespodzianka. Tym bardziej, że chcieliśmy mocno nawiązać do naszej przeszłości, wyciągnąć samą esencję z tego, co nam samym się najbardziej podobało w tym graniu, które mieliśmy w latach osiemdziesiątych.

Jak byś zarekomendował nową płytę tym, którzy jeszcze jej nie słyszeli?

Patrząc z teraźniejszej perspektywy, to najbardziej podoba mi się nasza pierwsza i trzecia płyta. Nie ukrywam, że komponując nowe utwory myślałem, że nasze korzenie są właśnie w tych pozycjach i chciałem do nich nawiązać. Oczywiście jesteśmy dwadzieścia parę lat starsi, nasłuchaliśmy się w tym czasie różnej muzyki i chciałem też, aby nowy album miał i zabarwienie brzmieniowe, i wymowę bardzo nowoczesną. Mogę więc zachęcić tak- to jest Wolf Spider, ale w dzisiejszych czasach.

Ja tymczasem postaram się Ciebie zaskoczyć i zapytam tak- jeśli chodzi o tworzenie V, to co można było zrobić lepiej?

Na tej płycie zajmowałem się wszystkim, więc jest bardzo dużo rzeczy, o których możemy porozmawiać i analizować co można było lepiej przygotować. Jestem bardzo upierdliwym realizatorem, szczególnie jeśli chodzi o samoocenę mojej pracy i zawsze mam takie myśli „a mogłem jeszcze zrobić tak, a tu mogłem inaczej” i wierz mi, że gdybym miał jeszcze dwa lata na nagrania, to przez te dwa lata na pewno coś bym przy tym dłubał. To jest takie zboczenie realizatorów, zawsze chcemy coś zmieniać i poprawiać. Przyznam jednak, że muzycznie jestem z V bardzo zadowolony. Ten nowy album stanowi dla mnie taką całość, której nie chciałbym zmieniać.

wolf 1

Mówisz, że sporo wziąłeś na swoje barki i o to też chciałbym Cię spytać. Nowy album nagrywałeś, miksowałeś, masterowałeś, a także byłeś producentem. Nie myślałeś o tym, aby tymi rolami obarczyć kogoś innego, by samemu złapać należyty dystans do płyty?

Zawsze powtarzam, że najgorzej jest produkować swoje, właśnie z tego względu o którym mówisz- nie ma się wtedy właściwego oglądu. Na szczęście mam kilka zaufanych osób, które na co dzień zajmują się produkcją i realizacją nagrań, i z tymi osobami zawsze rozmawiamy szczerze i możemy sobie powiedzieć wszystko wprost, mogłem więc liczyć na ich wsparcie. A jako zespół robiliśmy całą płytę sami z prostego powodu- to są koszta. Ustaliliśmy, że staramy się zorganizować wszystko i nagrać album własnymi siłami. Jeśli coś by nie grało, nie dawałbym rady, to wtedy byśmy wzięli kogoś z zewnątrz. Na szczęście nie było takiej potrzeby.

Te nowe utwory komponowałeś już po reaktywacji zespołu, czy może są też jakieś starsze rzeczy, na przykład z lat 90?

Pierwsze utwory zaczęły powstawać dopiero wtedy, kiedy zagraliśmy już sporo prób po naszym powrocie, jak już sobie przypomnieliśmy stare numery. Musieliśmy sami zobaczyć, czy uda nam się na nowo złożyć zespół, bo na początku nie mieliśmy w ogóle perkusisty. Dopiero jak już się to wszystko udało, zaczęliśmy komponować.

Pomówmy chwilę o Twoich tekstach. Najprościej ujmując napisałeś teksty o życiu. Czasami o rzeczach trudnych, czasami bolesnych, ale czuć tam według mnie sporo nadziei.

Owszem, nadziei, ale także doświadczenia, skończyłem już przecież pięćdziesiąt lat (śmiech) Zdążyliśmy już trochę przeżyć i stawić czoło wielu sytuacjom, które nas spotkały. Ale ten taki optymizm wynika też po części z mojej natury. Życie codziennie niesie ze sobą wiele trudności, ale tym przeciwnościom trzeba się przeciwstawiać. Nawet jeżeli zdarzy nam się upaść, to musimy po prostu wstać i iść dalej.

Kontrastują z tym jednak teksty Jeffa (Maciej Matuszak- gitarzysta, który odszedł z zespołu po nagraniu albumu- przyp.red.) Kiedy czytam słowa do utworów The Despot, czy The Fight, to nie znajduję tam powodów do optymizmu.

Maciek napisał prawie wszystkie teksty na naszych czterech pierwszych albumach. Powiedziałbym, że ma taki dar wyłapywania rzeczy charakterystycznych, niekoniecznie pozytywnych, które później w swoich tekstach opisuje. Te spostrzeżenia wydają mi się na ogół trafne, ale masz rację, że optymizmu jest w nich trochę mniej.

Popraw mnie jeśli się mylę, ale na nowej płycie zadebiutowałeś także w jednym utworze jako wokalista, prawda?

W pierwszym utworze na Drifting in the Sullen Sea (Blind Faith– przyp.red.) też śpiewałem, mam tam taką swoją melodyjkę, ale to był tylko taki wtręt. Natomiast jeśli chodzi o pełen zaśpiewany utwór, to tak, dopiero teraz jest mój pierwszy raz. Kiedy skomponowałem What If… i nagrałem demo, to cały zespół zaczął mnie namawiać, abym to jednak ja go wykonał.

I jak się czujesz w roli wokalisty? Tym bardziej, że masz już za sobą wykonywanie tej piosenki na żywo.

Ha, ha, dobrze. Najtrudniej było mi opanować granie i śpiewanie jednocześnie. Nie jest to takie oczywiste, aby zagrać wszystko co tam jest i jeszcze zaśpiewać. Praca w studio jest jednak zupełnie inna, najpierw się nagrywa gitary, dopiero potem się nagrywa wokale (śmiech) Na koncercie już nie ma żartów, trzeba wszystkiemu sprostać. Ale w sumie dobrze się czułem, nie miałem nawet jakiejś specjalnej tremy.

Za chwilę miną dwa lata od waszej trasy koncertowej po Chinach. Szykujecie jeszcze jakieś koncerty w innych krajach? Myślicie jeszcze o karierze zagranicznej, czy jest to raczej melodia przeszłości?

Nie, to nie jest zamknięty etap. Teraz kiedy mamy nowy album w ręku, dużo łatwiej jest nam docierać w różne miejsca. Prowadzimy rozmowy dotyczące naszego powrotu do Chin, ale także rozmawiamy o koncertach w innych krajach. Owszem, czasy nie są łatwe na takie rozmowy, ale bardzo chcemy poszerzać ten obszar, gdzie ludzie znają naszą muzykę.

Masz jakieś miejsce, gdzie szczególnie chciałbyś zagrać? Konkretna sala koncertowa, albo miasto?

(po chwili) Kiedyś bardziej myślałem w tych kategoriach, teraz bardziej patrzę na to tak, że każdy koncert, niezależnie w jakim miejscu, da mi sporo radości. Granie w Wolf Spider jest czymś, co dopełnia nasze życie. Przynosi nam to wielką frajdę, ten kontakt z ludźmi, którzy przychodzą na nasze występy, wspominają nasze stare nagrania, ale też dobrze się bawią przy piosenkach z nowej płyty. To jest dla nas zapłata za cały nasz trud, jaki wkładamy w próby i przygotowania. Wszyscy się dobrze czujemy na koncertach, nieważne gdzie akurat gramy.

Oglądałem filmiki z waszych koncertów w Chinach. Były tak profesjonalnie zrobione (świetny dźwięk i dobry obraz), że poczułem głód jakiegoś waszego wydawnictwa DVD. Myślicie o tym?

Jak najbardziej. Dużo nie brakowało do tego, by sfilmować nasz koncert urodzinowy w styczniu. Pojawiły się niestety problemy techniczne, których nie udało się przeskoczyć. Poza tym ten występ był wyjątkowy, gdyż zaprosiliśmy do udziału sporo gości i to też pochłaniało sporo czasu, aby wszystko przygotować.
Wspominasz ten występ w Chinach… Nakręcony został nasz pierwszy koncert, z którym wiąże się zabawna historia, bo byliśmy wtedy ponad czterdzieści godzin bez snu (śmiech) Z Poznania wyjeżdżaliśmy o 7 rano, z Warszawy wylatywaliśmy o 16-tej. Byliśmy na miejscu kiedy w Polsce była północ, ale w Pekinie była już 6 nad ranem. Mieliśmy cały dzień na zawiezienie rzeczy, odbiór instrumentów, bo nie wieźliśmy ich z Polski, tylko pożyczaliśmy na miejscu. Cały dzień na nogach, a koncert graliśmy około godziny 22, czy nawet 23. Byliśmy więc mocno wyeksploatowani (śmiech) Sam koncert został nagrany z konsolety, ale bez cudów-wianków typu nagrania wielośladowe. Są tam oczywiście niedociągnięcia, ale to przecież bootleg i tak należy go traktować. Reasumując jednak temat DVD- będziemy się starać zrealizować takie wydawnictwo.

wolf 2

Wspomniałeś już o poznańskim koncercie z okazji trzydziestej rocznicy założenia Wolf Spider. Sporo na nim było muzycznych niespodzianek, nie tylko z waszego repertuaru. Dla mnie szczególnym momentem był ten, kiedy na scenie byli razem Tomek Budzyński, Popcorn i Beata Polak i zagraliście Marność oraz Zjawy i Ludzie z repertuaru Armii. Kto decydował o doborze utworów?

Jeśli chodzi o Armię, to propozycje wyszły od Tomka. O tyle zrozumiałe, że są to kompozycje Popcorna (były gitarzysta zarówno Wolf Spider, jak i Armii- przyp.red.) Dzięki temu było łatwiej, bo spotykałem się z nim na próbach, a on mi pokazywał patenty, które tam grał. No a ja przy okazji mu pokazywałem, co musi sobie przypomnieć z naszych utworów (śmiech)

A jak sprawa z piosenkami, które śpiewali Grzegorz Kupczyk i Titus?

Titusowi zaproponowaliśmy żeby zrobić jakieś covery, na co on chętnie przystał (zaprezentowano Iron Man/Paranoid oraz Back in Black-przyp.red.) Z Grzegorzem Kupczykiem z kolei sprawa była prosta- był bardzo zabiegany. Poprosił więc, abyśmy przygotowali dwa utwory z repertuaru Turbo. Wskazał Wybacz Wszystkim Wrogom oraz Już Nie z Tobą, mówiąc, że jest w stanie zaśpiewać je z marszu. I tak też było, udało nam się spotkać dopiero na koncercie i zagrać wszystko bez próby (śmiech)

Jak Ci się grało takie klasyczne rzeczy z czyjegoś repertuaru?

Dobrze, bez problemu. Jestem czynnym muzykiem cały czas. Co prawda na gitarze z powrotem gram dopiero od kilku lat, ale grałem te piosenki z dużą przyjemnością. Pamiętam zresztą, że grałem w latach 80 z Turbo w zastępstwie Wojtka Hoffmanna, kiedy zachorował na świnkę. Grałem wtedy jako zastępca chyba całą Kawalerię Szatana. Już Nie z Tobą też chyba wtedy graliśmy.

Pozostając w kwestii waszych gości- czy wy chcieliście wywołać III Wojnę Światową zapraszając jednocześnie i Tomka Budzyńskiego i ATF Sinnera z Hate?

Zastanawialiśmy się potem, kto by wyszedł zwycięsko z tej wojny (śmiech) Ale już tak na poważnie, to my z początku nawet o tym nie pomyśleliśmy, dopiero potem ktoś z nas przeczytał komentarz w internecie, że to coś niesamowitego, Budzy i Adam Buszko na jednej scenie. Szkoda jednak, że Adam nie dojechał, do tej pory nie mam pojęcia dlaczego nie było go na koncercie.

Nie było też Leszka Szpigla (pierwszy wokalista Wolf Spider- przyp.red) i Tomka Goehsa (oryginalny perkusista- przyp.red.)

Leszka zapraszaliśmy na każdy koncert, który się odbywał w Poznaniu, także na ten ostatni. Proponowaliśmy także udział, choćby i symboliczny, w nagraniu ostatniego albumu. Niestety nie udaje nam się spotkać. Cały czas mamy ze sobą kontakt, ale jakoś Leszkowi ciągle nie po drodze, aby z nami zaśpiewać. Jeśli chodzi o Tomka, to akurat wtedy gdy był nasz urodzinowy koncert, on w Warszawie zaczął pracę w studiu. Kult nagrywa nowy album i Tomek chciał się na tym skupić. Bardzo żałuję, że się nie udało. Nie będę ukrywał, że moim marzeniem jest to, abyśmy wszyscy razem kiedyś stanęli na scenie, także z Jeffem, który ostatnio opuścił zespół.

wolf 3

O jego brak także chciałem Cię zapytać. Rozmawiałem po gigu z Jackiem Piotrowskim (wokalista zespołu w latach 1989-1991 oraz 2011-2012- przyp.red.) i zapytałem, dlaczego nie było Jeffa. Odpowiedział tylko „dzwoniłem do niego, ale od razu powiedział `nie`, a jak Maciek mówi `nie`, to nawet nie ma sensu naciskać„. Aż tak źle między wami?

To są rzeczy, o których niechętnie się opowiada. Jeśli w którymś momencie, z jakiegoś powodu zaczynamy się różnic, to nie są to sprawy, które chce się wywlekać na światło dziennie. Mogę jednak powiedzieć, że dla nas bardzo ważne jest to, by grać koncerty, a Maciek… (dłuższa przerwa) Wiesz co, może zostawimy już ten temat?

Nie miałeś wątpliwości, czy ciągnąć zespół dalej po jego odejściu? Nie dość, że wróciliście kilka lat temu w innym składzie, niż mieliście w latach 80, do tego po drodze zrezygnował Jacek, teraz Maciek. Koniec końców jesteś jedynym członkiem kapeli, który nagrywał wszystkie płyty.

W całą akcję reaktywowania Wolf Spider włożyłem najwięcej pracy. Miałem także, i mam nadal, wielkie wsparcie w osobie Mariusza (Przybylskiego, bas- przyp.red.) i Beaty (Polak, perkusja- przyp.red.) We trójkę podnieśliśmy ten zespół. Byłoby więc żal rezygnować. Włożyliśmy sporo pracy i serca w budowanie wszystkiego niejako od początku, w granie prób, przygotowanie koncertów, komponowanie. Nie wyobrażam sobie, żeby teraz powiedzieć stop.

Chciałbym Cię namówić na to, żebyśmy porozmawiali chwilę o waszych starych płytach. Jak je oceniasz po latach? Z czego jesteś dumny? Słuchając którego kawałka palisz się ze wstydu? Masz chęć zatrzymać się na chwilę przy każdej płycie?

Jasne.

No to zacznijmy od debiutu.

Pierwszy album to cała nasza energia, którą udało nam się zmagazynować od momentu powstania zespołu. Kiedy powstaliśmy w 1985 roku i okrzepł już ten skład, który został z mojego poprzedniego zespołu, to zaczęliśmy przygotowywać utwory, które miały zabarwienie trochę heavy, trochę speed metalowe, trochę nawet thrashowe. Mieliśmy wtedy ogromną energię, ale przede wszystkim pasję. Mieliśmy także trochę szczęścia. Załamałem się, kiedy w `86r. w głosowaniu publiczności po Metalmanii zajęliśmy ostatnie miejsce, ale udało nam się odbudować i już rok później zjednaliśmy sobie na koncertach mnóstwo fanów. A fani są przecież najważniejsi. To był dla nas rok przełomowy. Zagraliśmy na Metalmanii, wygraliśmy Jarocin i zaczęliśmy nagrywać płytę, na której tą energię słychać. Do dzisiaj lubię słuchać tego albumu w całości. On oczywiście jest nagrany tak, jak jest- raz jest równo, raz trochę mniej (śmiech) ale za to jest jeden wielki żywioł. Dlatego bardzo go lubię. Poza tym każdy z nas muzyków wykonał wtedy dobrze swoją pracę, a Leszek fajnie zaśpiewał.

Niektórzy porównują ten album do debiutu Kata. Nie tekstowo, ale muzycznie klimat chyba dość podobny. Jak Ty to oceniasz?

Nigdy z Katem się muzycznie nie utożsamialiśmy. Jeśli mnie pamięć nie myli, to zawsze to były dwa różne światy. Jeśli jest jakieś podobieństwo, to czysto przypadkowe. Wzorowaliśmy się na innych zespołach, niekoniecznie polskich.

Ok, przejdźmy do albumu numer dwa, czyli Hue Of Evil. Kiedy go słuchasz, to co czujesz?

Nieżyjący już Tomek Dziubiński (szef Metal Mind Productions, przyp.red.) poprosił mnie kilka lat temu o przygotowanie reedycji. Wtedy też posłuchałem sobie tej płyty po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Moje wrażenie było takie- „o co tym chłopakom chodzi?” (śmiech) Słucham tych utworów i myślę, że to była pogoń za szybkością. Mieliśmy wtedy przekonanie, że im szybciej, tym lepiej i bardziej czadowo. Dziś patrzę na to tak, że to był taki czas przejściowy w naszej muzyce i dojrzewanie do trzeciej płyty. Hue of Evil to poszukiwanie zawieszone między debiutem, który był przejrzysty, dynamiczny i melodyjny, a trzecim albumem, który był już Wolf Spiderem właściwym. Druga płyta ma w sobie strasznie dużo zagmatwania. Lubię jej sobie posłuchać, ale nie wracam do niej szczególnie często.

Nie korci Cię, żeby mimo wszystko spróbować zagrać czasem na koncercie jakąś piosenkę z tego albumu?

A wiesz, że zagramy na nadchodzącej trasie? (śmiech)

Proszę jaka niespodzianka

Na razie zdradzę tylko, że chcemy zrobić medley z trzech utworów z Hue of Evil.

https://www.youtube.com/watch?v=t_8aU0Qgbic

Zamieńmy jeszcze słowo o polskojęzycznej wersji drugiej płyty, która oficjalnie nie ujrzała nigdy światła dziennego. Te utwory są dostępne jako bonusy na reedycjach o których mówiłeś, ale czy doczekamy się kiedyś pełnoprawnej premiery Barw Zła?

Nie umiem odpowiedzieć. Właścicielem praw do tych nagrań jest Metal Mind Production i tylko oni mogą zdecydować, co z tym materiałem zrobić. Ta polska wersja powstała jako pierwsza i była normalnie gotowa do wydania, ale wtedy Leszek nam oznajmił, że odchodzi z zespołu, bo przeprowadza się do Niemiec. Mieliśmy więc niezłą zagwozdkę co dalej zrobić. Dogadaliśmy się z Tomkiem Zwierzchowskim , który ostatecznie zaśpiewał na tym albumie. Wersja anglojęzyczna powstała za namową Tomka Dziubińskiego, który widział w tym potencjał i chciał promować zespół nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Szczerze ci jednak powiem, że wolę wersję polskojęzyczną.

Czas na kilka słów o Kingdom of Paranoia.

Z perspektywy czasu widzę, że udało nam się wrócić do tej energii, jaką mieliśmy na płycie pierwszej. Na trzecim albumie widać też, jaki kierunek nam najbardziej odpowiada- bardziej techniczny, bardziej skomplikowany. Dobrze się w tym stylu czuliśmy, zarówno jako kompozytorzy, jak i wykonawcy. Płyta była wydana przez brytyjską Music For Nations i miała bardzo dobre recenzje na zachodzie. Kiedy jej słucham, to widzę, że od początku do końca jest bardzo spójna.

Nie będę ukrywał, że wasz czwarty album, Drifting in the Sullen Sea, jest moim ulubionym. Zapytam więc tak- dlaczego go nie lubisz?

(śmiech) To nie jest tak, że nie lubię. Ogólnie widzę, że chcieliśmy wtedy kontynuować muzykę, jaką zapoczątkowaliśmy na poprzedniczce, ale w trochę złagodzonej wersji. Mam takie wrażenie, że przez to ten album mało dynamicznie brzmi. Czuć różnicę między Drifting in the Sullen Sea, a Kingdom of Paranoia. Drifting… gorzej mi się słucha. Muszę jednak powiedzieć, że ta płyta także jest spójna, choć utwory nie są łatwe do zagrania.

Dlatego też nie gracie na koncertach nic z tego albumu?

Będziemy grali. Ale też graliśmy nie tak dawno Freedom, był w setliście na całej trasie w Chinach. Będziemy jednak teraz śmielej sięgać po numery dawno nie grane. Ostatnio sporo czasu poświęciliśmy na wymyślanie nowych utworów, opracowywanie ich, nagrywanie, ogrywanie ich przed trasą. Teraz już nie musimy, bo się ich w końcu nauczyliśmy (śmiech) Mamy więc czas, aby sięgnąć głębiej i odświeżyć parę piosenek, na przykład Upadek Imperium.

Już na koniec- jesteś inspiracją dla wielu muzyków, ale kto jest inspiracją dla Piotra Mańkowskiego?

Jako instrumentalista – Steve Vai, chyba największy mój wzór, jeśli chodzi o granie muzyki rockowej i o takie poczucie lekkości i swobody grania. Słucham go z największą atencją. A gdy widzę jeszcze jego nagrania video, to mnie tylko utwierdza w moim przekonaniu. Pamiętam taki koncert G3 z Satrianim i Petruccim, gdzie widać było luz, miałem poczucie, że instrument jest przyklejony do ciała. Zresztą tak samo Yngwie Malmsteen (za którego muzyką nie do końca przepadam), on bierze gitarę do ręki i masz wrażenie, że ta gitara lepi mu się do palców cały czas. Tak jakby on i gitara byli jedną całością. I wystarczy kilka taktów muzyki, żebym mógł wskazać, że to Oni grają. W dzisiejszych czasach jest mnóstwo wspaniałych muzyków, cudownych techników, którzy są w stanie zagrać wszystko. Mam jednak wrażenie, że większość z nich gra dokładnie tak samo. Gdzieś się w tej technice zatraciła indywidualność. Być może dlatego zostaję przy klasykach.

 

(zdjęcia: Justyna Szadkowska)

(Visited 5 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .