Behemoth – Gdańsk (09.10.2016)

Kolejny koncert z trasy „Rzeczpospolita Niewierna” zespołu Behemoth jak zwykle zebrał tłumy zagorzałych fanów jak i zagorzałych przeciwników. Nie ma się jednak co dziwić – już sam plakat wzbudził wiele kontrowersji, pojawiły się komentarze, że kapela hańbi polskie godło, a przy okazji cały kraj i jego naród. Nikogo więc nie zaskoczyła obecność katolickiej organizacji zebranej w niedzielę pod gdańskim klubem B90.

„Protest” przybrał formę mszy polowej, podczas której wierni odmawiali różaniec, orkiestra przygrywała na kobzach (a może dudach…?), a w powietrze wznosiły się transparenty z tekstami typu „Maryja zmiażdży głowę węża” czy „Intencja dla Matki Bożej jako zadośćuczynienie za grzech bluźnierstwa„. Nie zapowiadało się na rękoczyny, ale i tak na wszelki wypadek zebranych pilnowała policja. Fani ciężkiej muzyki nie zamierzali jednak się kłócić – wprost przeciwnie, nagrywali filmiki i robili zdjęcia, głośno się śmiejąc.

Równo o 19.00 zaczyna się koncert. Fani tłoczą się już na środku klubu, wpatrzeni w scenę, gdzieniegdzie widać zapalonych miłośników gatunku z charakterystycznym makijażem typu corpse paint. Ten wieczór otwiera równie klimatyczny co tajemniczy zespół Batushka.

Muzycy postawili nie tylko na styl muzyki, ale też odpowiednią oprawę. Na scenie stoją dwa żelazne świeczniki pełne cieniutkich płonących świeczek i stolik z ikoną przedstawiającą Maryję, a z kadzielnicy sączy się wąska strużka dymu. Powietrze wypełnia zapach kadzidła. Członkowie Batushki wchodzą na scenę ze złożonymi rękami, każdy ma na sobie czarny kostium upstrzony białymi symbolami. Ich twarze pozostają ukryte w cieniu kapturów oraz dodatkowo osłonięte materiałowymi maskami.

Wokalista wita zebranych, czyniąc znak krzyża. Natychmiast odpowiada mu las rąk ułożonych w rogatą dłoń. Zaczynają grać i pierwszymi nutami zdobywają serca publiki.

Muzyka Batushki to niesamowicie efektowne połączenie black metalu z klasyczną muzyką cerkiewną. W skład zespołu wchodzi chór, którego śpiew jest swego rodzaju „wisienką na torcie”. Ludzie słuchają ich jak urzeczeni, nikt nie śmie nawet drgnąć. Nieliczni jedynie kiwają głowami. Czerwone i białe światła podkreślają mszalny klimat. Zachwycona publiczność zaczyna skandować „Ba-tush-ka!”, ale wokalista niemal natychmiast ich ucisza.
Ja je czysty blogoslawienyj – mówi na koniec, po czym bierze kropidło i dodaje: – Batushka blogoslawyj was.  Kilka kropel wody spada w zachwycony, wręcz oczarowany tłum.

Batushka jest najlepsza, prawdę mówiąc kupiłem bilet tylko po to, żeby ich zobaczyć- przyznaje jeden z koncertowiczów. – Posłucham jeszcze drugiego supportu i wychodzę, bo Behemotha znam i nie mam potrzeby oglądać go po raz kolejny.

Batushka jest fantastyczna, ale prawdę mówiąc lepiej wyglądaliby w mniejszym klubie z dużo mniejszą publiką. Taki klimat jakoś bardziej mi do nich pasuje – dorzuca przyjaciółka mojego rozmówcy.

 

Drugim supporterem jest Bolzer – duet pochodzący ze Szwajcarii. Panowie zostają ciepło przyjęci, a ich muzyka nagrodzona oklaskami, jednak nie zaskarbiają sobie takiej sympatii jak poprzednicy. Zebrani pod sceną wydają się być zadowoleni, wywiązuje się nawet niewielkie pogo, jednak zdecydowana większość idzie po piwo lub na papierosa.

Szacun dla nich, że są tylko we dwóch i tak fajnie grają – mówi młody, długowłosy mężczyzna, którego spotykam przy stoisku z koszulkami, plakatami i różnymi gadżetami. – Ale nie rzucają na kolana, są strasznie monotonni, czasem zdarzają im się jakieś fajne przebłyski. Poza tym powinni zagrać jako pierwsi, bo Batushka dała bardzo dobry klimat, który teraz jest zaniżany.

Mimo wszystko Bolzer zostaje ciepło pożegnany i fani oczekują w napięciu już tylko na „danie główne” tego wieczoru. Gdy gasną światła, rozlegają się gwizdy, oklaski i pojedyncze okrzyki „Behemoth!”. Kolorowe reflektory zapalają się ponownie, na scenę wchodzą Inferno oraz Orion, a chwilę po nich Nergal trzymający w rękach dwie płonące pochodnie. Fani witają idoli oklaskami i rogatymi dłońmi. Nergal stoi jednak niewzruszony przez kilka minut. Dopiero, gdy pochodnie gasną, odwraca się na pięcie, buchają kłęby dymu i słupy ognia, a Behemoth rozpoczyna koncert utworem Blow Your Trumpets Gabriel. Na tą chwilę czekali wszyscy zebrani w klubie B90.

Po Nergalu widać, że na scenie czuje się jak ryba w wodzie – skacze, biega, wyciąga ręce w stronę publiki, zachęcając jednocześnie do śpiewania razem z nim. Czuć niezwykłą energię pomiędzy muzykiem a fanami. Choć pan Darski się nie uśmiecha, bije od niego zadowolenie. Jest prawdziwą „sceniczną bestią”. Przed utworem Messe Noire, podobnie jak Batushka, przynosi kadzielnicę. Ludzie wyciągają ręce, jakby chcieli uchwycić unoszący się z niej dym.

Dla wielu emocje, jakie wzbudza Behemoth, są nie do opanowania. Co chwila widać kogoś na fali, ci bardziej rozluźnieni alkoholem wykonują dość akrobatyczne, a przy tym komiczne tańce, nieudolnie śpiewając razem z Nergalem. Są też spokojniejsi, rozkoszujący się ulubioną muzyką z ławeczek pod ścianami. Pierwsze rzędy oczywiście bawią się najlepiej, wykonując headbanging oraz pogo.

– Wszystkie rogi w górę!– wrzeszczy uradowany wokalista do tłumu.- Krzyczcie jeszcze głośniej!

Fani nie pozostają głusi na prośbę idola. Kolejne utwory, m.in: Ora Pro Nobis Lucifer, Amen, The Satanist  czy O Father O Satan O Sun!stają się najprawdziwszą orgią dźwięków gitar, perkusji, głosu Nergala, a także rozradowanych okrzyków koncertowiczów, płonącego ognia i czerwonych świateł rzucających na muzyków krwawy blask przypominający najgłębsze czeluście piekła. Pogo pod sceną przybiera coraz większe rozmiary…

Koncert jednak powoli zmierza ku końcowi. Ludzie są zmęczeni, ale ewidentnie szczęśliwi. Niektórzy nie czekają do końca i zmierzają już do szatni po kurtki.  Behemoth na chwilę chowa się za kulisy, ale zaraz znowu wraca. Nergal podchodzi do mikrofonu.

Jeszcze dwa słowa zanim uciekniemy – mówi, rozglądając się po widowni.- Dziwne to czasy, że większość woli oglądać życie z pozycji kolan. Dlatego cieszy mnie dziś wieczorem pełna sala. Bo to oznacza, że są tu ludzie, którzy celebrują wolność. Na pohybel sku*wysynom!

Słowa artysty wzbudzają burzę oklasków. Scenę oświetlają białe i czerwone światła. Show kończy utwór Chant for Eschaton 2000, następnie Nergal dziękuje wszystkim za wieczór, po czym scena pogrąża się w ciemnościach. Tłum klaszcze i skanduje „Be-he-moth!„.

XXI wiek oraz postęp technologii nałożyły swego rodzaju „obowiązek” na artystów. Koncert nie może być już tylko graniem – istotnym elementem staje się także tło. Ale Behemoth poradził sobie z tym wyzwaniem. Ich występ to nie tylko muzyka, to też barwne, zaawansowane technicznie przedstawienie, od którego ciężko oderwać wzrok. Czy tego wieczoru ktokolwiek miał jakieś zarzuty w stosunku do kapeli?

Tak, był jeden wspólny – za krótko grali 🙂

Zdjęcia: Victoria Argent

Autorką jest Paulina Cirocka

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .