Shining – Warszawa (2.11.2015)

Powiem szczerze, że trochę obawiałem się tego koncertu. Niemalże do ostatnich chwil zastanawiałem się czy to będzie „banger czy burger” cytując mój ulubiony polski zespół (w tym momencie wskaźnik detektora ironii czytelnika powinien znacznie przekroczyć wartość krytyczną). Bo choć widziałem Shining w tym roku (razem z Periphery i Devinem Townsendem) i dali wtedy najlepszy koncert wieczoru, to nowa płyta nie do końca do mnie trafia. A sami wiecie jak to bywa na trasach koncertowych towarzyszących wydaniu nowych albumów– najczęściej są jednak skrojone pod promocję.

Pierwszy tego wieczoru wystąpił norweski zespół Jack Dalton. Choć swoją mieszanką rocka i hardcore’a nie udało im się porwać zbyt wielu osób z wyludnionej jeszcze wtedy Hydrozagadki, to zdecydowanie stanowią jeden z tych zespołów na które miło się patrzy. Dając ujście dla wewnętrznego karłowatego krytyka, który upodobał sobie czepianie się wszystkiego, mógłbym powiedzieć, że głównym minusem ich muzyki jest wyjątkowa przewidywalność. Jeśli mówią ci coś takie nazwy jak Refused czy Touché Amoré, to będziesz w stanie niemalże bezbłędnie przewidzieć strukturę utworów Jack Dalton. Ale tak naprawdę, to sama kompozycja okazała się nieważna wobec energii, którą zespół emanował podczas wykonywania swoich kawałków. Szaleństwo na scenie jak też i poza nią – wokalista, w trakcie bardziej chwilowego momentu, przechadzał się wśród publiczności wykrzykując swoje teksty bez mikrofonu. Szkoda, że prawie nikt nie dał porwać się tej muzyce – ale jak widać taka już dola pierwszego zespołu.

Jako drugi tego wieczoru wystąpił australijski zespół Caligula’s Horse. W przeciwieństwie do pierwszego składu kojarzyłem ich więcej niż tylko z nazwy, ale i tak byłem szczerze zaskoczony, że ten zespół dorobił się w Polsce jakichkolwiek psychofanów. Pierwszy rząd był zajęty przez najwierniejszych fanów zespołu – obwieszonych merchem i z tekstami wykutymi na blachę. Tylko… Proszę teraz o uważne czytanie. Nie rozumiem trochę ich zachowania – air guitar (i perka też), figlarne kołysanie się niby w takt i machanie flagą Australii. Prawie jak na koncercie Iron Maiden (tylko flaga inna). Ale hej – ważne, że dobrze się bawili, zespół ich doceniał, a miejsca było na tyle sporo, że każdy mógł dowolnie stanąć tak, żeby flaga mu nie przeszkadzała. A każdy chyba bawi się na koncercie ulubionego zespołu tak jak chce i żadnemu redaktorowi nic do tego. Raczej.
Zespół wykonywał materiał ze wszystkich swoich płyt, co zawsze doceniam na trasach, które mogłyby faworyzować najnowszy krążek. Od świetnego refrenu w The City Has No Empathy z pierwszego albumu, po soczysty groove Dark Hair Down z drugiej płyty czy nastrojowy Firelight z tegorocznego wydawnictwa. A i psychofani z pewnością musieli być uradowani słysząc Vanishing Rites – bonus track z pierwszej płytki, który choć dorobił się teledysku, to nie jest zbyt często spotykany na koncertach. I ostatecznie nawet ja choć nie jestem specjalnym fanem zespołu (za dużo Haken, Karnivool i rytmu Tesseract, za mało oryginalności), to muszę stwierdzić, że od strony technicznej wirtuozerii muzyków koncert wypadł fenomenalnie. A Jim Grey jest chyba najlepszym wokalistą we współczesnym progresywnym rocku – jako jeden z niewielu jest w stanie niemalże perfekcyjnie odtworzyć swoje partie na żywo.

Setlista:
Bloom
Marigold
The City Has No Empathy
All Is Quiet By The Wall
Firelight
Vanishing Rites
Daughter Of The Mountain
Dark Hair Down

Ostatni tego dnia wystąpił norweski Shining i tak, żeby nie przeciągać dłużej – zupełnie niepotrzebnie się obawiałem. Shining dali jeden z najlepszych koncertów w tym roku. Kropka. I tym zdaniem relacja mogłaby się w zasadzie zakończyć, bo chyba najlepiej oddaje moje odczucia, ale z drugiej strony może lepiej nieco to rozwinąć, żeby wśród komentarzy pojawiało się coś więcej niż „Relacja taka rzeczowa. Wow. Uszanowanko.”. Choć w sumie nie mam nic przeciwko spiesełowionym komentarzom…
Już pierwszy utwór I Won’t Forget dał mi do zrozumienia, że to będzie zdecydowanie dobry koncert. Od pierwszych dźwięków czułem, że „Już prawie tańczę, prawie nie jestem już sobą” (chyba potrzebuję profesjonalnej pomocy w radzeniu sobie z cytowaniem żenującej muzyki), a po chwili już szalałem wraz ze wszystkimi pod sceną. Shining jest jednym z tych zespołów, które wypadają o wiele lepiej na żywo niż w warunkach studyjnych. Słowo klucz to w tym wypadku szaleństwo. Rozedrgana przesterowana gitara, saksofon rozdzierający muzyczną tkankę, wszechobecny rytm i energia, którą emanują muzycy. No i szaleństwo w oczach i psychotycznym uśmiechu Jørgena Munkebyego. Nie da się wobec takiego występu pozostać obojętnym. Udała się też setlista, która zawierała fenomenalną selekcję najlepszych kawałków z dwóch ostatnich płyt zespołu. No… Z nowej The Last Stand i Last Day też fajnie zabrzmiały (pełna setlista poniżej, pełne hejty nowego materiału w recenzji, która pojawi się już niebawem na ramach Kvlt Magazine). W trakcie koncertu Caligula’s Horse wokalista zapowiadając Shining mówił, że zespół przygotował dla nas niespodziankę. I nie wiem czy miał na myśli Exit Sun, które choć obecne w setliście nie zostało wykonane. Niespodzianką za to na pewno były kłopoty techniczne Jørgena z gitarą, która odmawiała posłuszeństwa i to jak fenomenalnie sobie z tym poradził wraz z resztą zespołu. Nie działa gitara? Zagrajmy coś co jej nie wymaga. Proste. I tak dostaliśmy świetnie wykonany cover King Crimson 21st Century Schizoid Man dogłębnie przenicowany na modę Shining. Całość zakończyła się kawałkiem Need (już z działającą gitarą), który płynnie przeszedł w Madness And The Damage Done z refrenem skandowanym przez wszystkich. I gitarzystą Håkonem Sagenem, który skoczył w publikę. A tłum zamiast ponieść go gdzieś w głąb sali przytrzymał go w miejscu i wzniósł ku górze jako ofiarę dla Bogów Proga, a Bogowie byli tego dnia łaskawi i sprawili, że Shining rozciągali Madness niemalże w nieskończoność. Aż wszystko w końcu ucichło i zostawiło mnie z poczuciem świetnego koncertu.

Shining dali jeden z najlepszych koncertów w tym roku.
A nie mówiłem, że to zdanie wystarczy?

Setlista:
I Won’t Forget
The One Inside
Fisheye
My Dying Drive
Healter Skelter
The Last Stand
Last Day
Thousand Eyes
Burnt It All
Admittance/21st Century Schizoid Man
Need/Madness And The Damage Done

Tekst relacji – Naird
Zdjęcia – Oskar Szramka Photography

Autorem jest Naird (Adrian).

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , .