Definiują się jako zespół metalcore’owy, jednak wypadkowa wynikająca z połączenia surowych brzmień zaczerpniętych z thrash i death metalu nie do końca daje tak czysty obraz. Barreleye, bo o nich mowa, posiada niewielki dorobek, ale za to cieszący się bardzo dobrym odbiorem zarówno ze strony fanów, jak i recenzentów. Czy i tym razem to się udało? Sprawdziłam i zapraszam do recenzji albumu Insidous Siren, wydanego 27 lipca tego roku własnym sumptem.
Zespół istnieje od 2012 roku i do tej pory może się pochwalić dwoma epkami oraz jednym długograjem. W ubiegłym roku w szeregach formacji nastąpiły dość spore zmiany personalne, a co za tym idzie również brzmieniowe. „Insidious Siren” zawiera 4 utwory i jest jedynie zapowiedzią długograja, którego osobiście już nie mogę się doczekać.
Już sama okładka robi ogromne wrażenie. Grafika przedstawia stwora morskiego. Z jednej strony kobiecego i wrażliwego, z drugiej zaś brutalnego i przerażającego. To unikalne połączenie delikatności, subtelności i wielobarwności z mrokiem, agresją, a także wielowymiarowością. Odpalając krążek, wita nas solówka, do której dołączają kolejno bas i perkusja, dodając tym samym ciężkości i surowości, co niewątpliwie sprawia, że całość szybko zapada w głowie. Uderza nas bezwzględność i powtarzalność, która w tym przypadku buduje solidne fundamenty utworu. Całość zostaje złagodzona przez wokal, który początkowo przełamuje całość delikatnością i melodyjnością, by za chwilę budować bezkompromisowość, wyłaniającą się z Cosmic Downfall.
Insidious Siren, Part I: Overcome od samego początku wprowadza nas w pewien nastrój, stan uśpienia. Wciąż jest ciężko, ale zdecydowanie wolniej i mroczniej. Ten stan nie trwa jednak zbyt długo. Zaczyna się robić jeszcze bardziej klimatycznie i hipnotyzująco, ale nieco bardziej żywiołowo. Dołącza do tego wokal, który jest idealnie wyważony. Początkowo delikatny i tajemniczy, później surowy i wściekły.
Insidious Siren, Part II: The Tyran is Dead od początku jest bardzo agresywny i bezkompromisowy. Całość zamyka Insidious Siren, Part III: Long Live the Tyran. Tak jak poprzednio, od razu wchodzi bardzo mocno, co dodatkowo podkreśla krzyk, przekształcający się w wyrazisty wokal. Jest tak jak być powinno – melodyjnie, agresywnie i surowo. Wszystko w równym, marszowym tempie, płynnie przechodzące w delikatniejsze zakończenie.
Wniosek jest jeden. Tym razem zawartość albumu można spokojnie ocenić względem okładki – wszystko się zgadza. Całość zawiera wiele struktur. Zarówno melodyjny, spokojny wokal, jak i brutalne, ciężkie partie instrumentalne. Insidionus Siren pozostawia niedosyt, który miejmy nadzieję zostanie zaspokojony przez długogrający album.
Ocena: 8/10
- Wild Hunt Live powraca - 17 kwietnia 2019
- Percival: Slavny Tur powraca - 11 marca 2019
- Sicphorm: teledysk do utworu New Order - 6 marca 2019
Tagi: Barreleye, Insidious Siren, recenzja, recenzja płytowa, rewiew.