Code Orange – „Underneath” (2020)

Jeden z najbardziej agresywnych, młodocianych zespołów, który zaledwie cztery lata temu łamał kości ciężkim „Forever”, zalicza artystyczną woltę. O ile członkowie Code Orange nigdy nie kryli, że ich głównym celem studyjnym jest osiągnięcie potężnego brzmienia całości materiału, tak zespół ten nigdy nie ograniczał się wyłącznie do inwokowania dźwiękowego odpowiednika rozjuszonego, zgniatającego wszystko na swojej drodze nosorożca. Wpływy rocka alternatywnego na poprzednich albumach słyszalne były wszem i wobec, zaś jeden z najważniejszych singli z poprzedniego albumu, zatytułowany „Bleeding In The Blur”, zawsze jawił mi się w głowie jako laurka skierowana w stronę The Smashing Pumpkins.

Na „Underneath” nic nie jest już niewinnym romansem z twórczością artystów, którymi muzycy Code Orange się inspirowali. Nowy album stanowi otwarte i bardzo bezpośrednie wyznanie miłości do muzyki industrialnej, a konkretniej – do Nine Inch Nails. Wielokrotnie miałem wrażenie, że Trent Reznor powinien być dopisany jako współkompozytor niektórych utworów z opisywanego tutaj longplaya. Ważną składową płyty są również gitarowe ukłony w stronę zespołów pokroju Chimairy lub Fear Factory.

Świeże podejście do nagrywanego materiału jest o tyle ciekawe, co zastanawiające – na „Underneath” Code Orange nie pozbywa się bowiem swojego dotychczasowego, tak charakterystycznego zresztą brzmienia. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że industrialno-elektroniczną polewą nie dość, że polano cały tort, tak również pozwolono, aby ciasto sobie w niej swobodnie popływało. Efektem takiego działania może być częściowy niesmak i chęć wstania od stołu, a w konsekwencji nawet rozstanie się z cukiernią.

Niezbadanych przez zespół, jak również obcych dla wieloletniego słuchacza barw dźwiękowych jest tak wiele, że momentami trudno pogodzić się z ich obecnością. Elektronika stanowi klamrę spinającą cały koncept „Underneath”. Jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało, ostatnie dokonanie Code Orange brzmi znacznie bardziej mainstreamowo niż wszystko, co dotychczas zostało nagrane przez tych samych ludzi, wliczając również płyty opatrzone poprzednią nazwą Code Orange Kids. Przeczuwam, że oprócz kwestii kompozycyjnych znaczenie miała tutaj decyzja o zmianie producenta. Kurt Ballou – producent poprzednich dwóch albumów i gitarzysta Converge – zastąpiony został Nickiem Raskulineczem, znanym ze współpracy m.in.: z Alice in Chains, Mastodonem i Kornem.

Niestety, „Underneath” jest albumem nierównym i zbyt długim. Perełki należy wyciągać z mułu wypełniaczy, zaś one same sprawiają wrażenie jakby traciły blask. Zamiast stopniowo budowanego napięcia, obcujemy z jego ciągłymi spadkami. Z problemem tym borykają się głównie delikatniejsze utwory, w których Reba Meyers (gitarzystka) śpiewa czystym głosem. Warto zaznaczyć, że jej umiejętności wokalne wyraźnie wzrosły względem wcześniejszych dokonań Code Orange. Niestety, nikt nie podjął odpowiedniej decyzji dotyczącej uwypuklenia obecności jej głosu na płycie. Sposób, w jaki wokal dziewczyny niknie w natłoku nagłych zwolnień, zmian tempa czy ostrych syntezatorów i filtrów sprawia wrażenie nieprzemyślanego i chaotycznego na siłę. Jeżeli takie było założenie, z przykrością stwierdzam, że na mnie nie zadziałało. Taki stan rzeczy smuci, ponieważ „Who I Am”, „The Easy Way” i „Autumn and Carbine” to świetne numery. Najlepiej jednak słucha się ich osobno, odpuszczając kolejny odsłuch całości materiału.

Spośród trzech albumów nagranych dla Roadrunnera, „Underneath” jest tym najgorszym. Piszę to z pewną dozą niesmaku, ponieważ nadal uważam ten projekt za objawienie na rynku ciężkiego grania. Poszczególne utwory z albumu będą się jednak bronić po latach, zarówno w przypadku odsłuchu, jak i w sytuacji koncertowej. Bez wątpienia brzmienie Code Orange należy do tych niepodrabialnych, ale nawet wychodząc z założenia, że każdy artysta powinien ewoluować, by nie powtarzać błędów z przeszłości, życzyłbym sobie, by Amerykanie przewartościowali swoje spojrzenie na własne kreacje. Zakładam, że skrócenie materiału i ewentualne wypuszczenie nadprogramowych kompozycji jako bonus tracki byłoby stosowną decyzją. Być może stopniowanie wpływu elektroniki na formę utworów pozwalałoby lepiej odbierać całość materiału. Niestety, tak jak napisałem wcześniej, trafnych decyzji tym razem zabrakło. Album „Underneath” odbieram jako nie do końca udany eksperyment i bez wątpienia nie będę wracał do niego tak często jak do „Forever” czy „I Am King”.

Ocena: 6/10

Hubert Pomykała
(Visited 14 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .