Minipony – „Imago” (2017)

Jeśli znasz i lubisz takie zespoły, jak Dillinger Escape Plan lub nasz krajowy, niestety nieistniejący już Kobong lub włoski SYK, to zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z tekstem tej recenzji.

Pewnie większości z Was Ekwador kojarzy się z pysznymi bananami i kawą, a mi na dodatek z ropą naftową. Mam nadzieję, że od dzisiaj ten południowoamerykański kraj zacznie Ci się kojarzyć z muzyką zespołu Minipony (tak, mini kucyk).

Debiutancki album zespołu Minipony, zatytułowany Imago, ukazał się w październiku 2017 roku dzięki współpracy kilku wytwórni muzycznych: Subsound Records, Narcotica Publishing, Goodfellas, Code 7 oraz PHD. I słuchając ich muzyki, wniosek nasuwa się jeden – pomimo kilku miesięcy od daty premiery zwyczajną ignorancją byłoby pominięcie takiego wydawnictwa.

Już wstępne porównanie do dość ekstremalnych zespołów pokazuje, że muzyka w odbiorze nie jest łatwa. Albo ją kochasz i męczysz póki wystarczy Ci sił do słuchania skomplikowanych pokręconych melodii, albo wyłączasz odtwarzacz CD (lub ten na bandcampie) i szukasz bardziej przyswajalnych dźwięków.

Na płycie tej znajdziemy agresywną muzykę spod znaku The Dillinger Escape Plan, z kobongowo-dillingerowymi krzywiznami i damskim wokalem, przypominającym mi o niedawnym koncercie zespołu SYK. Nie brakuje tutaj również progresywnego i djentowego riffowania gitar z dużą ilością dysonansów. Głos Emilii jest niezwykle urzekający. Raz delikatny niczym szepcząca do ucha flirtująca niewiasta, a innym razem obłąkany i agresywny niczym ciosy pięściarskie. Emilia również odpowiada za sample, które od razu skojarzyły mi się z Fear Factory. Niskie strojenie gitar za każdym razem z wygrywanymi riffami, podbite ciosami perkusji wbija słuchacza w fotel. Polirytmia, czyli w moim mniemaniu tzw. kontrolowany chaos grany na instrumentach nie jest możliwy do słuchania „tak, ot w tle”, tutaj należy się zatrzymać w miejscu i w oderwaniu od rzeczywistości skupić na muzyce.

Płytę otwiera krótkie, industrialne i zwodnicze (przed tym co nastąpi) – Intro. Potem następuje skomasowany atak awangardową muzyką. Sample są podane w bardzo zdrowy ilościowo sposób i świetnie urozmaicają „chory” charakter muzyki (w szczególności w utworze Gatos). Ciężko wskazać najlepszy utwór na płycie, ponieważ wszystkie trzymają równy i wysoki poziom, ale gdybym musiał, to z obłąkanymi wokalizami tytułowy Imago. Jednym z utworów na płycie jest Human Centipede, więc jeśli ktoś z Was widział choć fragment filmu (o tym samym tytule), to może sobie wyobrazić, że muzyka jest równie pogmatwana, jak fabuła obrazu Tom’a Six’a.

Imago to bardzo dobry, mocny i udany debiut zespołu z Ekwadoru, jednak jeśli miałbym wskazać jakąś wadę, na pewno warto byłoby bardziej urozmaicić partie gitary.  Miałem wrażenie, że  poszczególne linie melodyczne lub riffy już wcześniej słyszałem. Produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie, muzyka jest dynamiczna i czytelna oraz masywna. Nic dodać nic ująć.

Jestem niezwykle ciekaw jak energiczny i żywiołowy musi być występ na żywo w wykonaniu Minipony. Ale chyba nie byłbym w stanie pląsać, tudzież moshować – raczej stałbym w bezruchu. Poza tym wcale bym się nie zdziwił, gdyby wcześniej czy później supportowali na trasie zespół Meshuggah.

Ocena: 8,5/10

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .