Rafał Księżyk – „Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993” (2020)

Gotowi na podróż sentymentalno-eksploracyjną? Dla niektórych książka Rafała Księżyka Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993 będzie ożywczym haustem wspomnień z młodości, dla wielu zaś odkrywaniem nieznanych lądów. Bez względu na punkt wyjścia – wyprawa to wciągająca. Chociaż zaczyna się nieśmiało od wspomnienia ulicznego koncertu Izraela – pewnie najlepszego zespołu reggae za Żelazną Kurtyną – to potem rozpędza się wraz z szeregiem intrygujących wątków, mniej i bardziej oczywistych, czasem zaskakujących.

A zatem to okazja, by poznać duszne kluby pełne zakazanych typów, nadwrażliwych artystów i ludzi, którzy przegrali swój czas. Koncerty w dziwnych miejscach, narkotyki, skandale, dobijająca kolorowe ptaki proza życia. Punki kontra skini, ideały wolnościowe versus rodzący się kapitalizm, zachowania wbrew konwenansom, prowincjonalność i chęć wyjścia poza krajowe opłotki. Reggae, techno, alternatywa, rodzący się hip-hop, ale też rockowy mainstream, który jeszcze miał w sobie ciut buntu. A to wszystko podane wraz rozdawaną na koncertach krwistą wątróbką, upadającą legendą Jarocina, w oparach alkoholu, papierosów i absurdu, w sielskim klimacie Stanclewa, artystyczno-hipisowskiej komuny, w blasku telewizora marki Rubin nadającego barwny i wariacki program Lalamido. Znajdziecie tu wątki o wspomnianym Izraelu, Dezerterze, Kaziku, Armii, Aptece, Deuterze, Houku i wielu, wielu innych, w tym zapomnianych (przynajmniej dla ogółu), ale nietuzinkowych artystach, by wymienić Los Loveros, Szelest Spadających Papierków czy Kormorany.

Niejako mottem książki staje się wers z twórczości Lecha Janerki: „chaos się nadyma, by wypluć sens”, który doskonale oddaje ducha opisywanych czasów i zjawisk. To mogło narodzić się jedynie na styku dwóch światów, Zachodu i Wschodu, realnego socjalizmu i kapitalizmu, w przestrzeni jeszcze nieokreślonej, gdzie stare prawa przestały działać, a nowe zaczęły rodzić się w porodowych bólach. Dzisiaj wiele z opisanych tu historii po prostu nie miałyby prawa się wydarzyć. Bo przecież są licencje, papierki, przepisy BHP, bo jest internet, cała dyskografia świata mieści się w dłoni i nie trzeba schodzić do brudnej piwnicy, by posłuchać ulubionej kapeli na żywo.

Wiadomo, że w kalejdoskopie wspomnień uczestników zdarzeń i za sprawą sprawnego pióra autora, pewne zjawiska mogą nabrać nieco barwniejszej i mocniej angażującej czytelnika struktury. Nie może to być zarzut wobec zebranego materiału źródłowego, ani samego Księżyka, niegdyś redaktora w magazynach „Brum”, „Plastik”, „Aktivist”, „City Magazine” i „Antena Krzyku”, współautora autobiografii Tomasza Stańki, Roberta Brylewskiego, Muńka Staszczyka, Kazika Staszewskiego, Marcina Świetlickiego. Autor ma zdolność do analitycznego zamknięcia pewnych zjawisk ze styku alternatywy i popkultury w lapidarne, sięgające sedna komentarze. Jest też osobą najzwyczajniej kompetentną – w parze z doskonałym warsztatem idzie także olbrzymia wiedza na temat obiektu zainteresowań. Przede wszystkim zaś podoba mi się styl snucia opowieści. Narracja Księżyka jest wartka, pozbawiona patosu, treściwa, bo w kilku zdaniach potrafi uchwycić sedno zjawiska. Czyta się dobrze, znika sucha wyliczanka dat, nazwisk i miejsc (obecne w wielu muzycznych książkach). Czy to opowieść ubarwiona? Może. Ja nawet jestem za tym, bo życie to życie, a reportaż czasem wymaga szczypty czegoś ekstra – codzienność zawsze niknie w banale, relacja z pola bitwy nie powinna.

Pozwalam sobie na pewien chaos wypowiedzi, bo i taka formuła książki, którą przedstawiam. Czy to zarzut wobec niej? Skądże. To tak, jakby powiedzieć po punkowym koncercie w obskurnym klubie, że brakło mydełka zapachowego w toalecie (notabene, słyszałem kiedyś podobne utyskiwania). Forma jest tu niezobowiązująca. Niektóre wątki są naświetlone jaśniej, wybranym artystom poświęcono więcej uwagi, innym oddano tylko wzmiankę. Ktoś może się dziwić, że kapeli wyciągniętej z dna undergoundu podarowano cały niemal rozdział, a niektóre gwiazdy nie doczekały się nic ponad linijkę tekstu. Ale Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993 nie jest leksykonem czy monografią. To trzeba zaznaczyć. Jeśli ktoś szuka obiektywnego kompendium, dotykającego możliwie najszerszej gamy zjawisk polskiej sceny tamtego okresu, ten może się częściowo zawieść. Przykładowo, prawie nic tu o metalowej scenie przełomu dziesięcioleci (gdzieś tam tylko przejawia się Vader), a przecież działy się na niej rzeczy bardzo istotne. Jednak to nie wada. Są inne książki, artykuły, zestawienia, które wnikliwie analizują te i inne zjawiska.

Księżyk skupia się na wybranych tematach i postaciach (co nie oznacza, że wachlarz wątków nie obejmuje sporej przestrzeni), ale ta niezobowiązująca forma jest dużym atutem. Podoba mi się ten sposób opowiadania o czasach i ludziach. Przynajmniej dla mnie – nie chcę wchodzić w buty cudzych oczekiwań. Z pewnością jednak pozycja zasługuje na uwagę, a ja stawiam ją na półce obok ulubionych książek o kulturowych fenomenach. Nudne biografie muzyczne, które dostaję do recenzji, trzymam osobno, by rozdać je potem znajomym. Ta zostanie ze mną. Podobnie jak wiele publikacji wydawnictwa Czarne, które ma już poważne zasługi w przybliżaniu polskiemu czytelnikowi interesujących pozycji około muzycznych.

Wydawnictwo Czarne na Facebooku

 

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , .