Skaza – „Art Declined” (2016)

Skaza mnie zmyliła. Z jakiegoś powodu byłem przekonany, że zespół gra jakiś nowoczesny death metal, a okazało się, że wrocławskie trio celuje w heavy metal, momentami skręcający w symfoniczny death. Art Declined jest zdaje się debiutem fonograficznym ekipy i to od razu nie dość, że długogrającym, to nawet chyba zadługogrającym. 12 kawałków plus intro dające razem 51 minut materiału to nie jest niby jakaś kosmicznie niestrawna porcja materiału, ale tak prawdę mówiąc, to w okolicach siódmego numeru zaczynam się niecierpliwić. Z początku nie wiedziałem dlaczego – prawie (do tego wrócimy) wszystko się klei, są tu całkiem spoko riffy, dość klasyczne powermetalowe rytmy perkusyjne, piosenki mają zgrabne aranżacje. Tu i ówdzie jest bardziej wciągająca melodia, wszystko gra. Czemu więc się niecierpliwię? Ano temu, że Skaza, choć przebiera pomysłami i może imponować sprawnością muzyczną, nie potrafi mnie wciągnąć. Z trudem skupiam się na muzyce, bo na dobrą sprawę poza kilkoma momentami wszystko już słyszałem setki tysięcy razy. Pamiętam jednak, że Art Declined jest debiutem Skazy. Jako pierwszy materiał zespołu muszę go ocenić na obiecujący.

Do jednej rzeczy muszę się jednak przypierdolić z całą siłą: wokale. Odpowiada za nie Maciej Marcinko, będący jednocześnie gitarzystą rytmicznym. Kiedy Marcinko growluje, a zespół nabiera deathmetalowego pazura, wszystko jest zajebiście – serio, nie ma w kraju wielu kapel uprawiający symfoniczny death metal, może to jest nisza? Polecam panom ze Skazy zastanowić się nad tym kierunkiem, bo kiedy Marcinko śpiewa czysto, mam ochotę wyjść z domu przez balkon. Pal sześć, że barwa niezbyt interesująca – nie tacy robili kariery. Pal sześć, że parokrotnie głos jest gdzieś poza tonacją, że są problemy z płynnym przechodzeniem z jednego dźwięku na inny – czasami błędy dodają muzyce autentyczności. Ale głos pana Marcinko brzmi jakby był zupełnie nieprzygotowany, nie rozśpiewał się przed sesją. A kiedy śpiewając nisko, nie żadnym tam falsetem, nie siląc się na łapanie jakichś wysokich rejestrów, pozostając w superwygodnej dla siebie średnicy, wokalista próbuje robić vibrato, robiąc to zresztą źle technicznie (co słychać, serio), moje uszy umierają. W takim nisko śpiewanym, złym vibrato, Marcinko brzmi jakby nagrywał jadąc samochodem po szosie pełnej spowalniaczy.

I tutaj wracamy do początku tego tekstu. Droga Skazo, czy zamiast wrzucać na płytę taki Derisive Death, pełny wspomnianego wibracyjnego zawodzenia, na dodatek przyozdobiony w refrenie melodyjką rodem z wyliczanki, nie lepiej byłoby skupić się na tych bardziej smakowitych kąskach, jak na przykład By Lips Blackened? Nie mówię, że wszędzie, gdzie jest czysty śpiew, jest źle, bo kilka pomysłów jest naprawdę fajnych – choćby taki Perpetual ma naprawdę przebojowy i chwytliwy refren, a Drowned In Strife świetnie nawiązuje do klasyki gatunku (tylko znów to vibrato w refrenie…). Myślę jednak, że zamiast nagrywać numery, które są zwyczajnie słabsze (Derisive Death, The Misused, Frame of Fire), można by poświęcić więcej czasu w studio na dopracowanie (pod okiem kogoś, kto ma jakieś pojęcie o śpiewaniu i nagrywaniu wokali) tych co większych sztosów. Wtedy mielibyśmy sytuację win-win: słuchacz by się nie męczył i nie niecierpliwił, a Skaza miałaby naprawdę kawał zajebistego materiału. A tak mamy materiał, który ma naprawdę fajne momenty, ale wszystko jest totalnie położone przez inne, kompletnie niestrawne fragmenty. Dlatego ocena w połowie. Materiał obiecujący, ale do poprawki.

5/10

 

 

 

nmtr
Latest posts by nmtr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , .