Fear Factory „Genexus” (2015)

Są takie kapele od których zmian się nie wymaga. Nikt nie oczekuje, że Slayer z dnia na dzień zacznie grać ballady, Motorhead przestanie męczyć trzy akordy na krzyż i zacznie zasuwać techniczny progresywny metal. Możemy być pewni, że kolejny album AC/DC czy Iron Maiden będzie zawierać te same elementy co poprzednie krążki tylko nieco inaczej poukładane. No właśnie. W przypadku kapel, które są pionierami, prekursorami pewnych gatunków wymaga się trzymania obranego kursu, a jednocześnie choćby drobnego modyfikowania stylu by nie było zbyt nudno. Tyle wystarczy do pełni szczęścia. Fear Factory jest wzorcowym przykładem takiej grupy. Ich industrialny, mechaniczny sound z lat 90 zainspirował całą rzeszę mniej lub bardziej oryginalnych zespołów, charakterystyczny zimny śpiew Burtona C. Bella to znak rozpoznawczy właściwie każdego wydawnictwa, a gdyby nie katowali tych patentów jakie swego czasu forsowali w metalowym środowisku to po prostu nie byliby Fabryką Strachu. Ponoć włodarze Nuclear Blast się strasznie nowym krążkiem FF podjarali i padały porównania do „Demanufacture„, które jakby nie patrzeć już ma dwadzieścia lat na karku! Jak to wygląda z mojej perspektywy? Cóż, przeczytajcie sami.

Bardzo mi się podobał album „Mechanize„, natomiast z „The Industrialist” właściwie się rozminąłem i niewiele z niego pamiętam. Wygląda na to, że „Genexus” znajdzie się w grupie tych krążków Fabryki, do których będę chętnie wracać, nie dość, że znajduje się tu całkiem sporo bardzo melodyjnego stuffu (z naciskiem na „Battle for Utopia„) to jeszcze rzeczywiście sami sobie kłaniają się w pas, bo album ma klimacik znany ze starych, klasycznych albumów. Nie zawodzi też warstwa koncepcyjna, jeśli jaracie się wszelakim posthumanizmem, opowieściami o tym jak to roboty przejmą kiedyś władzę nad światem i tak dalej, to z pewnością będziecie sobie analizować teksty z tego krążka. FF skutecznie wizualizują niepokojące wizje czasów, które lepiej, żeby nie nadeszły. Jeśli jakieś utwory mają szansę wejść do fabrycznego kanonu i mordować na koncertach to właściwie… prawie wszystkie. To cholernie równy materiał, który wycisza się dopiero na sam koniec za sprawą „Expiration Date” (ze wspaniale wplecionym cytatem z „Łowcy androidów„), naprawdę cudownej urody utworu, który spełnia na tym krążku tą samą rolę co „Final Exit” na „Mechanize” czy też „Resurrection” do spółki z „Timelessness” na „Obsolete„. Niby więc utrzymują  schematy znane z poprzednich krążków, ale jednocześnie żonglują nimi i nie mam wrażenia obcowania z odgrzewanym kotletem, album aż kipi od chwytliwych melodii i rytmicznych łamańców, których korzenie sięgają lat 90.

Podsumowując, Fear Factory zerkają zarówno w przeszłość jak i przyszłość i w roku 2015 może nie tyle będą mieszać w podsumowaniach rocznych co wymieniani w nich jako starzy załoganci, którzy nie dają się wygryźć młodym ekipom, wciąż potrafią przypierdolić i serwować jedyne w swoim rodzaju utwory. I przede wszystkim zwrócić na siebie uwagę, moim skromnym zadaniem Nuclear Blast zafundował im bardzo dobrą kampanię promocyjną tego wydawnictwa. Póki co moim ulubionym krążkiem Fabryki wydanym w ostatnim dziesięcioleciu pozostanie „Mechanize„, ale do „Genexusa” z pewnością będę wracać!

Ocena: 8,5/10

Piotr
(Visited 2 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , , , .