Enslaved, Ne Obliviscaris – Wrocław (17.10.2016)

Ostatni raz widziałem Enslaved nieco ponad trzy lata temu, także we Wrocławiu. Klub Od Zmierzchu Do Świtu, w którym wtedy grali, miał niewielką scenę, a nikła przestrzeń pod nią nie pozwalała nawet rozłożyć barierek (zdecydowano się na rozdzielenie muzyków i publiczności za pomocą skrzyń na sprzęt). Widać było po zespole, że nie często grywają w tak ciasnych i piwnicznych miejscach. Spodziewali się więc chyba niezbyt udanego koncertu dla garstki osób, tymczasem frekwencja dopisała, a fani zgotowali takie przyjęcie, że zaskoczony Grutle Kjellson z uśmiechem od ucha do ucha podkreślał, że to ich najlepszy koncert, jaki kiedykolwiek zagrali w Polsce. Miałem więc niemałą nadzieję na udaną powtórkę z 2013 roku, ale tym razem w znacznie lepszych warunkach, bo w Firleju, chyba najlepszym wrocławskim klubie.

Szybsze bicie serca powodował także fakt, że Norwegowie obchodzą 25 lecie istnienia zespołu i to właśnie z tej okazji grupa wyruszyła w trasę. A kiedy jeszcze rzuciłem okiem na setlisty z Australli sprzed dwóch tygodni, to już w ogóle byłem w siódmym niebie. Przekrojowy repertuar i przystanki prawie przy każdym albumie…
Tymczasem życie szybko zweryfikowało mój optymizm. Weszli na scenę, zaprezentowali trochę świeżynek (do lat 90 cofnęli się tylko raz) i po ośmiu piosenkach z tejże sceny zeszli. Ok, wrócili na bis (by zaprezentować między innymi…solówkę perkusyjną), ale apetytów nie zaspokoili. Szkoda, że w ciągu kilkunastu dni tak drastycznie zmienili swój set.

Zabawę psuła też akustyka. Często (szczególnie na początku) było za głośno, a tym samym jazgotliwie. Ja wiem, że koncert to żywioł i liczy się przede wszystkim strzał w ryj, ale w przypadku tak bogatej i wielowymiarowej muzyki, fajnie byłoby słyszeć wszystkie smaczki. Ale na tym dość narzekań, bo może i było krótko i czasem nieczytelnie, ale za to z jaką energią, precyzją i mocą! Nikt z zespołu się nie oszczędzał, z uśmiechami na twarzach i z wielką werwą serwowali cios za ciosem. Publiczność nie reagowała z takim entuzjazmem, jak na wspomnianym gigu sprzed trzech lat, ale o powodach do narzekania nie może być mowy. Grutle w pewnym momencie stwierdził, że bawimy się lepiej, niż dzień wcześniej w Warszawie.

Setlista
1. Roots of the Mountain
2. Ruun
3. The Watcher
4. Building With Fire
5. Ethica Odini
6. Fenris
7. The Crossing
8. Ground
9. Drum Solo
10. One Thousand Years of Rain
11. Allfǫðr Oðinn

A sam wieczór zaczął się dla mnie od występu Ne Obliviscaris. W relacji z ubiegłorocznego koncertu Cradle Of Filth (których Australijczycy supportowali) pisałem, jak duże wrażenie zrobiła na mnie ta mieszanka pięknych i lirycznych momentów, z soczystymi, ciężkimi riffami; melodyjnych zaśpiewów z growlami; świdrujących solówek z partiami skrzypiec itp. Ten zespół umie w koncerty, co widać i słychać od pierwszej sekundy, dlatego też zjednanie publiki zajmuje im niewiele czasu. Mieli do dyspozycji godzinę, zmieścili w tym czasie zaledwie pięć utworów, więc i w tym przypadku miałem poczucie niedosytu. Nie narzekam jednak, lepiej zamiast przejedzenia mieć apetyt na więcej, na przykład na pełen koncert Ne Obliviscaris w Polsce, już jako headliner. Mam nadzieję, że niebawem do tego dojdzie.

Setlista:
1. Devour Me, Colossus (Part I): Blackholes
2. Of Petrichor Weaves Black Noise
3. Painters of the Tempest (Part II): Triptych Lux
4. Pyrrhic
5. And Plague Flowers the Kaleidoscope

Oceans of Slumber

Autorem zdjęć jest Infernal Impressions

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .