Moonlight: „nie wróciliśmy po to, aby spełniać czyjeś oczekiwania”

Początek roku przyniósł sporo radości fanom formacji Moonlight. Po ponad dekadzie milczenia zespół wraca z nowym albumem zatytułowanym Nate, pierwszym od 2002r. na którym zagrał założyciel i klawiszowiec, Daniel Potasz. Z tej okazji porozmawialiśmy zarówno z Danielem, jak i wokalistką Mają Konarską.

Rozmowa z Danielem Potaszem.

Po raz pierwszy od 15 lat trzymasz w ręku nowy album Moonlight, nagrany z Twoim udziałem. Jakie to uczucie?

Świetne. Odczułem tę długą przerwę. Emocje związane z naszym rozstaniem kilkanaście lat temu na szczęście są już za nami. Wtedy był to dla mnie trudny moment, jednak wraz z upływem czasu pojawił się spokój. Później z kolei pojawiła się okazja, aby coś wspólnie znów zrobić. Podjęliśmy temat i moim zdaniem wyszło bardzo fajnie.

Ostatnio mignęła mi gdzieś informacja, że pod koniec ubiegłego roku w Stanach Zjednoczonych szalał huragan Nate. Żartem można stwierdzić, że teraz czas, by zamieszanie spowodowała Wasza nowa płyta o takim samym tytule.

Zobaczymy, czy to będzie siła huraganu. Bardzo byśmy tego chcieli. Ten długi czas oczekiwania na nowe wydawnictwo zrobił swoje – mamy głód grania i tworzenia nowych rzeczy. Chcemy pograć koncerty w Polsce i zobaczyć, co z tego wyniknie. Próbkę już mieliśmy kilkanaście miesięcy temu, a nawet wcześniej – zagraliśmy mini trasę z okazji 25-lecia. Wystapiliśmy także na Castle Party w 2016 roku, gdzie przyjęcie nas przez publiczność było na tyle dobre, że z nadzieją patrzymy w przyszłość.

Starałem się dowiedzieć czegoś o znaczeniu tytułu Waszej płyty. Jeśli się nie mylę etymologia wskazuje na „narodziny”, co koresponduje z okładką. Idę dobrym tropem?

Tak, bardzo dobrym. Z reguły ukrywałem się za zawiłymi tytułami, mającymi podwójne dno, a tym razem postawiłem na prostotę. Na okładce mamy małe dziecko, symbol narodzin oraz tytuł pochodzący z łaciny o tym właśnie znaczeniu. To wszystko dotyczy nas jako zespołu i naszych powtórnych narodzin.

Zastanawiałem się, czy ma to związek z powrotem kapeli, czy raczej tego, że jesteś ojcem. Na płycie znajduje się przecież Lili, numer dedykowany Twojej córce.

Tak, napisałem dla niej piosenkę, ale akurat w przypadku tytułu albumu nie chodziło mi o aspekt prywatny.

Przechodząc jednak do muzycznej zawartości Nate, myślisz, że może być ona dla Waszych fanów jeśli nie szokiem, to zaskoczeniem?

Po części tak. Dla tej grupy sympatyków, którzy byli z nami piętnaście lat temu i wcześniej, to może być zaskoczenie. Z drugiej jednak strony czas też przecież robi swoje. Słuchacze którzy wtedy mieli po lat dwadzieścia parę, są teraz po czterdziestce. Dojrzeli i wiedzą, że zespół, który niegdyś lubili, mógł się zmienić, pójść z duchem czasu. A my tej zmiany chcieliśmy, potrzebowaliśmy pójść do przodu, nie tkwić w tych brzmieniach z lat dziewięćdziesiątych, tylko zaproponować coś nowego, choć oczywiście osadzonego w naszym stylu.

Ostatnio na swoim profilu na Facebooku napisałeś: „wolę świat przekonywać do swojej muzyki przez 30 lat, niż iść z wiatrem i robić coś co w danym sezonie się nosi (najwyżej umrę jako zakompleksiony, bezdomny i głuchy pierdoła)„.

No tak napisałem (śmiech). Ale to prawda, uważam, że trzeba grać to, co się czuje, a nie gonić za trendami, które przecież mogą być nieaktualne, kiedy skończysz pracę nad albumem. Trzeba robić swoje. Dzisiaj przekonasz do swojej wizji jedną osobę, jutro pięć kolejnych, a pojutrze sto. Taka droga jest oczywiście trudniejsza, ale jest też ciekawsza. Najbardziej wartościowa muzyka została przecież stworzona przez ludzi, którzy starali się iść swoją ścieżką, a nie powielać to, co już istnieje.

Ten cytat wrzucam trochę prowokacyjnie, pamiętając o reakcjach fanów na pierwszy numer jaki udostępniliście, 2 Faces. Wywołał sporo kontrowersji i koniec końców nie znalazł się na płycie.

Ten utwór to był lekki falstart, przyznaję się do tego bez bicia.

Dlaczego falstart?

Poszedłem w nim za daleko. Mieszanie zeschizowanej elektroniki, gospelowych chórków, skrzypiec i męskiego wokalu w jednym utworze i udostępnienie tego ludziom, którzy tyle lat czekali na powrót Moonlight, to nie był dobry pomysł.

Są więc jakieś muzyczne granice, których Moonlight nie powinien przekraczać?

Nie wiem, czy są takie granice. Gdybyśmy zrobili strasznie ciężki utwór, to pewnie byłby dobrze przyjęty. Tak samo gdybyśmy nagrali coś bardzo spokojnego. Chyba tylko jakbyśmy zaczęli nagrywać piosenki dla dzieci, to byłoby już za dużo. Myślę, że terytorium, po którym możemy się poruszać jest szerokie, tym bardziej że Maja wszystko scala swoim głosem. Nieważne jaki podkład jej przygotujemy, z jej wokalem na pewno to będzie nasza muzyka. Wracając do 2 Faces, ta kompozycja przekroczyła chyba granice mnie samego.

Co więc sądzisz o tym numerze?

Nie umiem go ocenić obiektywnie, bo za długo nad nim siedziałem, starając się go zmiksować. Za każdym razem wychodziła mi jednak porażka. Dlatego z niego zrezygnowałem. Nie dlatego, że jest zły, bo nie jest. Po prostu nie potrafiłem z niego wykrzesać tego, co bym chciał.

To czy się komuś ta piosenka podoba czy nie, jest kwestią gustu, widzę jednak dużą zaletę tego numeru. Pokazał, że nie zamierzacie grać opierając się na sentymentach.

Zgadzam się. Ja oczywiście jestem wdzięczny fanom, że przez te wszystkie lata są z nami, że o nas nie zapomnieli, ale nie wróciliśmy po to, aby spełniać czyjeś oczekiwania. Nagraliśmy album taki, jakiego my chcieliśmy, ale wierzymy, że słuchaczom się on spodoba. Może to nowe, świeże oblicze dotrze także do ludzi, którzy wcześniej o nas nie słyszeli? Marzy mi się poszerzenie grona naszych odbiorców.

Dlatego kawałek Off znajduje się także w wersji anglojęzycznej?

Tak, chcemy żeby ta wersja była obecna w Internecie, na serwisach streamingowych, aby zaistniał także poza Polską. Ciekaw jestem, jak zostanie przyjęty.

Uważam, że jest to numer o niezwykłym potencjale.Wchodzi do głowy momentalnie i już z niej nie wychodzi. Takich piosenek chciałbym słuchać w radiu.

Bardzo nam w tym momencie schlebiasz (śmiech). Ten numer udało nam się fajnie zaaranżować. Jest trochę triphopowy, ma „pocięte” smyczki i jeszcze Maja dołożyła do tego świetne wokale. On sam z siebie stał się tak radiowy, a jednocześnie nie ma mowy o zdradzie naszego stylu. Nawet gdyby ten utwór leciał w Radiu Zet, to nie można by nam zarzucić, że się sprzedaliśmy.

Wspomniałeś o serwisach typu Spotify, Tidal, Deezer i podobnych. Brakuje tam obecności Moonlight, szczególnie starszych dokonań. Jest szansa, że się to zmieni?

Pojawiło sie ostatnio światełko w tunelu. Nie jest tajemnicą, że byłem posprzeczany z naszym byłym wydawcą, ale to się niedawno zmieniło. Zaczęliśmy do siebie dzwonić i pisać, mamy w planach zorganizować spotkanie i kto wie, może uda nam się dogadać? Sytuacja na ten moment nadal jest patowa, ale jestem dobrej myśl, że te płyty faktycznie pojawią się w sieci. Może pojawią się też reedycje na CD? Przyznam Ci się, że swoje płyty rozdałem znajomym, mam może dwie albo trzy i gdybym chciał kupić na przykład Yaishi, to musiałbym za nią zapłacić na Allegro 120zł. Jest zapotrzebowanie na wznowienia starych albumów, fani po każdym koncercie nas o nie pytają.

Zaskoczyliście mnie, że po powrocie nie ma w Waszym składzie perkusisty.

W przeszłości na koncertach Maja czasem narzekała, że ustawiają bębny zaraz za nią, z obu stron miała talerze i kiedy wszyscy zaczynali grać, to ona na scenie nic nie słyszała. Teraz z kolei, kiedy nie ma perkusji, jest bardzo duży komfort grania. Dobrze się słyszymy, nic nam nie przeszkadza. Przyznam jednak, że brakuje nam tego bębniarza. Nam, czyli mi, Pawłowi (Gotłasowi, bas – przyp.red.) i Markowi (Pokornieckiemu, gitara – przyp.red.). Szczególnie Paweł, jako część naszej sekcji rytmicznej, łapie się na tym, że czasem obraca się w stronę perkusji, a jej tam nie ma. Dlatego też myślimy o perkusiście.

Słuchając Nate pomyślałem, że na płycie nie brakuje pałkera, ale zastanawiam się, czy na koncertach…

Na koncertach zastosujemy pomysł z filmu „Czy leci z nami pilot”, damy takiego dmuchanego (śmiech).

Bardziej myślałem, czy nie byłoby dobrym pomysłem pójść tropem Depeche Mode, gdzie na albumach Martin Gore nagrywa je tak jak chce, a na żywo te utwory nabierają dodatkowych kolorów, między innymi dzięki temu, że jest z nimi Christian Eigner.

Tak, przykład Depeche Mode jest bardzo dobry. Oni na żywo dużo zyskują, lepiej się ich wtedy słucha, znacznie lepiej ogląda. Podobają mi się wtedy znacznie bardziej niż na płytach. Wiem zatem, że perkusista w zespole to może być dobry pomysł i będziemy go rozważać.

Tylko jak pogodzić teraz te rozbieżne interesy Was, jako instrumentalistów i Mai, która chce, aby na scenie było ciszej?

Na większych koncertach, gdzie jest odpowiedni rozmiar sceny, tego problemu nie ma. Poza tym technologia też poszła do przodu. Dostępny sprzęt jest coraz lepszy i nie jest już tak jak kiedyś, gdy byłeś skazany na coś kiepskiego, w wyniku czego na scenie był łomot.

 

Zostając w temacie koncertów, czego możemy się spodziewać po trasie promującej Nate?

Na pewno będziemy grali dłużej niż na naszych poprzednich występach. Przewiduję, że podstawowy set potrwa około godzinę i czterdzieści minut. Do tego gadki między utworami, ewentualne bisy i wychodzą nam już dwie godziny.

Dotychczas nie rozpieszczaliście osób, którym bliskie są albumy nagrane po Twoim odejściu, nie graliście bowiem nic z tego okresu. Ty o albumach Audio 136, DownWords i Integrated in the System of Guilt wypowiadasz się uprzejmie, acz bez entuzjazmu. Widzisz jakiś wspólny mianownik dźwięków z tych albumów i swojej muzycznej wrażliwości?

Nie wiem, bo ja tych utworów za bardzo nie znam. To są dźwięki, których do końca nie rozumiem, a może po prostu nie potrafię ich grać? Gdybyśmy z Mają rozmawiali o tym, aby zacząć grać te piosenki na żywo, to ja na pewno chciałbym je przearanżować. A z drugiej strony nie chciałbym ówczesnym członkom zespołu namieszać w ich utworach. Jestem między młotem a kowadłem.

Pytałem o to, bo jestem ciekaw, jak wyglądałaby Twoja rekonstrukcja i reinterpretacja tych kompozycji.

To nie jest głupia myśl. Może faktycznie dobrze by było do nich podejść, spróbować „sprzedać” je w innej formie. Muszę o tym pomyśleć.

Sięgnęliście jednak na Nate do swojej przeszłości i zaprezentowaliście nowe wersje czterech piosenek z płyt Floe, Yaishi i Candra. W jednym z wywiadów przyznałeś, że chciałeś pokazać ich pierwotną formę.

W niektórych przypadkach faktycznie tak, w innych trochę mniej. Na przykład Col faktycznie jest bliski mojej wizji, wtedy jednak wyszedł inaczej, bo zrobił go producent bez mojego udziału. Asuu z kolei inaczej zaaranżowałem i skróciłem, ta długa wersja znana z Candry to był pomysł Michała (Podciechowskiego, basista zespołu w latach 2001-2007 – przyp.red) i Andrzeja (Kutysa, gitarzysta zespołu w latach 1991-2007 – przyp.red.). Nową wersję Kiedy Myśli Mi Oddasz przygotowałem, bo uważam, że to był w przeszłości utwór szalenie zaniedbany. Mieliśmy mało czasu, mniejsze też możliwości techniczne, plastikowe (tak to ujmę) instrumenty. Aż się prosiło, aby dodać mu teraz życia.

Zaskoczyło mnie to, że na płyty wchodziły kawałki, które były rozbieżne z Twoją wizją, bo myślałem, że nic się w Moonlight nie działo bez Twojej akceptacji.

Nie, absolutnie. Spierałem się na przykład wtedy z producentem o niuanse, ale też o kierunek, w którym zmierzały niektóre utwory, bo to nie były już te same piosenki, które wychodziły z naszej sali prób. Koniec końców godziliśmy się na pomysły producenta myśląc, że może to dobrze, że ktoś patrzy na nasze pomysły świeżym okiem. Jak widzisz nie jest tak dobrze, bądź niedobrze, że mam pełnię władzy (śmiech). Maja ma duży wpływ, chłopaki tak samo. Nie śmiałbym się na przykład wcinać Markowi, tym bardziej, że on ma zawsze dwadzieścia pomysłów na swoje partie. Czasami aż nie wiemy, którą z propozycji wybrać. Nie wierzę w taki model, gdzie jedna osoba wymyśla całą muzykę, a reszta ją tylko odgrywa. Jesteśmy zespołem i każdy musi wnieść do całości swój pierwiastek.

Na nowej płycie wykorzystałeś kilka piosenek, które skomponowałeś wiele lat temu z myślą o następczyni albumu Candra i myślę tu o takich tytułach jak: Zabić Siebie, Sex czy Ciężar, który spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem fanów. Zostało Ci jeszcze w rękawie kilka takich asów?

Mam jeszcze trochę takich rzeczy (śmiech). W przyszłości będę jednak uciekał od wrzucania na płytę starych piosenek. Na następczyni Nate (która mam nadzieję ukaże się szybciej niż za dziesięć lat) chcę, aby znalazły się nowe numery. Jeżeli jakaś starsza historia wyda nam się pasująca, to czemu nie, ale będę się starał aby jednak wszystko było świeże, od A do Z.

W szybkim nagraniu następnego albumu na pewno pomocny będzie fakt, że otworzyłeś swoje studio nagraniowe, z drugiej jednak strony jest też czynnik, który może spowolnić prace – przeprowadziłeś się ostatnio ze Szczecina do Warszawy.

Na razie moje przenosiny do innego miasta nie powodują problemów. Chłopaki mówią, że to dla nich żaden problem wsiąść od czasu do czasu do auta i przejechać autostradą te parę kilometrów. Mam tu komfortowe warunki. Udało mi się znaleźć na Starych Włochach duży, wygodny dom, więc jak Paweł z Markiem do mnie przyjadą, mogą tutaj mieszkać, ile tylko chcą. Możemy wtedy wygodnie i bez stresu pracować. Myślę, że utrudnień związanych z odległością nie będzie. Wręcz się cieszę, że zamieszkałem w Warszawie. Gdy mam wywiady w Trójce czy Czwórce, to wsiadam w samochód i w dwadzieścia minut jestem w redakcji.

Styczeń 2018 roku przyniósł nowy album, a jakie cele wyznaczacie sobie na kolejne miesiące?

Mamy w planach nagranie teledysku do utworu Off, mam nadzieję, że za miesiąc, może dwa, uda się go zrealizować. Oprócz tego chcemy zagrać trasę na wiosnę oraz parę koncertów już na jesieni. A pomiędzy będziemy pracowali nad nową płytą, bo naprawdę nie chcę kolejnej tak długiej przerwy. Nie chcę, aby ludzie o nas zapomnieli.

Rozmowa z Mają Konarską

Maju, długo kazałaś czekać wielbicielom Twojego głosu na swój powrót.

Trochę tak, z różnych względów. Kiedy wraz z poprzednim składem Moonlight zawiesiliśmy działalność, sytuacja była trudna. Nie wiedzieliśmy, czy zawieszamy działalność na chwilę, czy może już na zawsze, ale tak się szczęśliwie złożyło, że po tych prawie dziesięciu latach się „odwiesiliśmy”. W trochę innym składzie, ale za to z nowym albumem. Jestem dumna, że się odważyłam.

Z jednej strony dumna, z drugiej jednak powiedziałaś ostatnio, że boicie się premiery tej płyty.

Tak, paręnaście lat temu Moonlight zaczął grać trochę inną muzykę, sporo fanów mówiło nam, że woli to wcześniejsze oblicze, choć przyznaję, że zdobyliśmy też nowych słuchaczy. Teraz wróciliśmy do naszych korzeni. Nie gramy prosto i lekko, to nie disco polo, ale gramy piosenki. Po prostu. Tu już nie ma rozbudowanych form, w których nie wiadomo, gdzie kończy się zwrotka, a gdzie zaczyna refren. Uprościliśmy formę, postawiliśmy na przestrzeń i melodię, już nie jest gęsto i mocno. Mam nadzieję, że uda nam się dotrzeć z taką muzyką do słuchacza.

Nazywasz to powrotem do korzeni, ale moim zdaniem Nate to potwierdzenie porzekadła, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, bo Moonlight A.D. 2018 to już jest inna rzeka.

Oczywiście, że inna. Pierwsza płyta wyszła – sama nie wierzę, kiedy to mówię – w 1996 roku. Wtedy grało się zupełnie inaczej, były inne brzmienia i my sami inaczej myśleliśmy o muzyce. Mówię o powrocie do korzeni, bo forma kompozycji jest podobna, ale jest to oczywiście album nagrany teraz, co słychać.

Niektórzy fani są zaskoczeni Waszym nowym albumem, a jak Ty odnajdujesz się w tej stylistyce?

Ja się zawsze bardzo dobrze odnajduję we współpracy z Danielem, tak to ujmę (śmiech). Ja z Danielem mieliśmy znacznie dłuższą przerwę niż te jedenaście lat, bo on przecież nie nagrywał z nami trzech ostatnich płyt, ale nadal potrafimy świetnie się ze sobą dogadywać.

Ale to są takie dźwięki, których sama słuchasz, czy raczej inne płyty stoją u Ciebie w domu na półce?

Słucham różnych rzeczy: elektroniki, popu, disco, reggae, muzyki instrumentalnej. Lubię też dźwięki klasycznych instrumentów jak kontrabas, który także pojawia się na Nate.

Skoro interesuje Cię tyle muzycznych bajek, a Moonlight nie był tak długo aktywny, nie myślałaś o nagraniu czegoś solowego?

Myślałam, ale na myśleniu się skończyło. Nie jest jednak tak, że przez te lata nic nie robiłam. Jeśli ktoś sobie w wyszukiwarkę wpisze „Maja Konarska”, to wyskoczy parę różnych projektów. A o płycie solowej na poważnie myślę dopiero teraz. Mam trochę piosenek, których nie wrzucałam do Internetu, nie dzieliłam się nimi szerzej. Jakbym się zastanowiła i nad tym posiedziała, to mogłabym już złożyć całą płytę. Cały czas tworzę. W innym składzie personalnym niż w Moonlight, bo staram się podążać w inne rejony muzyczne. Chcę dotknąć różnych obszarów, śpiewać rozmaite utwory i będę to robiła. Zobaczymy z jakim skutkiem (śmiech).

Gdyby ta płyta ukazała sie już jutro, to jaka ona by była?

Teraz? Oj, wszyscy by się zdziwili (śmiech). Kiedy zaprezentowałam moje pomysły kolegom, wszyscy zgodnie stwierdzili: „ale czegoś takiego, to byśmy się po Tobie nie spodziewali„. Kiedy mam ochotę coś stworzyć, to siadam do klawiatury i włączam dźwięk pianina. Takie rejony lubię. Choć myślę także o całości – perkusji, basie, sporej ilości chórków. Czasami te dźwięki idą w różnych kierunkach, nawet w stronę funky (śmiech). Chciałabym, aby to była muzyka, którą można sobie z kolegami pograć w klubie. Ostatnio bardzo polubiłam jam session. Spotykamy się co dwa tygodnie ze znajomymi w jednym klubie w Szczecinie i sobie gramy.

Czy na tej płycie solowej znalazłoby się także miejsce na jakieś kompozycje szerzej znane z filmów? Piję tutaj do Twojego zamiłowania…

Do horrorów (śmiech).

I do tego, że na albumie Audio 136 nagraliście piosenkę z Dziecka Rosemary.

Jeśli któregoś dnia poczuję, że mam ochotę coś takiego zaśpiewać to oczywiście. W Moonlight natomiast musiałaby być jeszcze zgoda trzech kolegów.

Wróćmy jeszcze na chwilę do okresu Twojej mniejszej aktywności. To prawda, że przez parę lat w ogóle nie śpiewałaś, nawet nie podśpiewywałaś w domu?

Tak, odstawiłam to całkowicie. Nie śpiewałam nawet pod prysznicem. Ograniczałam się do słuchania muzyki. Czułam się zmęczona. Nie fizycznie, tylko zmęczona tematem śpiewania, mimo że głos był w niezłej formie. Po jakimś czasie dostałam zaproszenie od Glacy, aby zaśpiewać na płycie My Riot i wtedy się odblokowałam, wystąpiłam razem z nim na scenie i się zaczęło. Teraz mam ochotę wydawać z siebie dźwięki na prawo i lewo!

Można więc powiedzieć, że Daniel wstąpił do Ciebie na tę kawę w odpowiednim czasie.

Można tak to ująć. Potrzebowałam impulsu do działania. Początkowo myśleliśmy, że koncert na Castle Party w 2016 roku to będzie jednorazowa przygoda. Nawet się nie pożegnaliśmy z publicznością kiedy zawieszaliśmy działalność, dlatego myślałam, że to będzie właśnie taki występ pożegnalny. Jednak już w trakcie wiedzieliśmy, że my mamy jeszcze trochę do zrobienia – parę koncertów do zagrania i płytę do nagrania.

Ta kwestia Twojego spotkania z Danielem po latach to jest coś, o co Was pytają w każdym wywiadzie. Pozwól, że i ja do tego nawiążę, ale z trochę innej strony… Kiedy zobaczyłaś go w progu kawiarni w której pracujesz, to jaka była Twoja pierwsza myśl? Bardziej „O, Daniel, jak fajnie!„, czy raczej „A ten tu czego szuka?„.

To pierwsze (śmiech). Pomyślałam, że warto pogadać. Wyjaśniliśmy sobie kilka rzeczy z przeszłości i doszliśmy do wniosku, że coś musimy razem zrobić.

Łatwo jest ponownie nawiązać nić porozumienia, kiedy pamięta się wszystkie nieuprzejmości, które niegdyś padły z Waszych ust?

Tak. To jest przeszłość, było, minęło. Ja zawsze miałam z Danielem dobry kontakt, więc wszystko wyszło bardzo naturalnie.

Podejrzewam, że powrót Pawła był jeszcze prostszą sprawą.

Kiedy planowaliśmy koncert na Castle Party, chcieliśmy perkusję i bas zrobić „z klawisza”, a zaprosić tylko gitarzystę (i tu poprosiliśmy Marka Pokornieckiego), mieliśmy więc być na scenie tylko we trójkę. I ja wtedy powiedziałam: „Przecież my możemy do Pawła się odezwać, on nigdzie teraz nie gra, a mógłby przecież z nami„. I Paweł się zgodził (śmiech). Tutaj też sprawy potoczyły się naturalnie. Najtrudniejsze było przypomnienie sobie materiału, bo jednak nie wszystko zostało w głowie. Na próbie czasami robimy sobie przerwy i zastanawiamy się: „Zaraz, zaraz, coś tu się nie zgadza, chyba trzeba to zagrać jeszcze raz„.

Powrót Daniela i Pawła bardzo ucieszył fanów, ale jest też coś, co zostało przyjęte ze smutkiem…

…nie ma Andrzeja.

Dokładnie. W Moonlight zmieniali się klawiszowcy, bębniarze, basiści, ale na gitarze zawsze grał Andrzej Kutys.

Z Andrzejem rozmawiałam dopiero kilka tygodni temu. Pracuje w Polskim Radiu Szczecin, płyta więc i tam dotarła. Andrzej posłuchał, stwierdził, że kompozycje są fajne. I tyle. Nikt nie ma do nikogo żalu, przyjaźniłam się przecież z nim wiele lat. To, że teraz gra z nami Marek wyszło – znów użyję tego określenia – naturalnie. Marek ma inne spojrzenie na granie na gitarze, co jest dla nas bardzo ciekawe. Prawda jest taka, że ja bardzo chciałam z nim grać.

Ten czas kiedy nie było Daniela, był okresem, kiedy sama zaczęłaś pisać teksty. Mówiłaś wtedy, że bardzo Cię to cieszy, bo lepiej Ci się śpiewa swoje słowa niż czyjeś. Tymczasem teraz znów oddałaś tę działkę Danielowi. Już nie lubisz dzielić się swoimi emocjami?

Faktycznie Daniel napisał prawie wszystkie teksty, ja dopisałam tylko refren Sensitive oraz w całości Kołysankę. Bardzo chciałam, aby to on się w tym temacie wykazał. Dla mnie wyrzucenie z siebie tekstu to jest męka (śmiech). Oczywiście ćwiczę pisanie, staram się być coraz lepsza, ale najbardziej się cieszę kiedy dostaję tekst, który tylko trzeba zredagować. Nie jestem tekściarzem. Coś tam piszę, ale to nie są wiersze, więc nie trzeba tam się doszukiwać czegoś większego.

Pozwól, że na chwilę zostaniemy w tym okresie, kiedy Daniel odszedł z zespołu. Pamiętam jak miałem okazję z Tobą rozmawiać po wydaniu DownWords i zapytałaś mnie, jak mi się podoba tamten album. Ja wtedy kręciłem nosem, narzekałem też na Audio 136, a po czasie uważam te albumy za jedne z najpiękniejszych, jakie słyszałem. Wydaje mi się, że Twoje zdanie także uległo zmianie, ale w ten sposób, że dziś te płyty oceniasz znacznie gorzej niż wtedy.

No właśnie nie. Ja wracam do tych albumów. Jak mówiliśmy, napisałam na te trzy płyty bez Daniela wszystkie teksty i teraz jak słucham tych piosenek to aż czasem myślę: „O matko, ja tak ładnie napisałam?!„. Choć pamiętam ile mnie to kosztowało i jak długo siedziałam nad każdym słowem. Ciężko mi też było dopasować swoje wokale, bo to trochę przypominało matematykę, wstrzelić się między jedną nutę a drugą. Ale jestem dumna, bo wykonałam kawał dobrej roboty na tych albumach. Dodam, że niedocenianych.

No właśnie. Kiedy czytam czasem rankingi najbardziej niedocenionych polskich płyt, zastanawiam się gdzie jest Moonlight?

Powinny być, nieprawdaż? (śmiech). Uważam, że zrobiliśmy wtedy coś naprawdę fajnego. Był wtedy z nami także Marcin Bors (producent i realizator nagrań – przyp.red.), który pomógł nam opracować nasze pomysły, podpowiedział nam mnóstwo rzeczy. Te trzy płyty to kawał dobrej muzyki. Myślę sobie jednak, że zostaną one docenione pośmiertnie, jak już sobie zejdę z tego świata (śmiech).

O Marcina Borsa także chciałem Cię spytać. Nie miałaś nigdy żalu, że współpracowaliście owocnie tyle lat, ale że tak się jakoś złożyło, że jego sława wystrzeliła i że zaczął być gwarantem szerokiego zainteresowania dosłownie parę tygodni po tym, kiedy zawiesiliście działalność?

Żal? Broń Boże! Ja się tyle od niego nauczyłam, że to cały czas procentuje. Bardzo się cieszę, że zaczął był tak sławny, jak na to zasługiwał. Marcin się na nas uczył. Nasz album Floe, był dopiero drugim, jaki Marcin produkował. Cieszę się, że doszedł do punktu, o którym marzył i współpracował z tymi wszystkimi artystami, z którymi bardzo pragnął (m.in. Nosowska, Hey, Brodka, Lao Che- przyp.red.). Bardzo bym chciała jeszcze z nim pracować w przyszłości. Żeby mnie tak zrugał, abym znowu się czegoś nowego nauczyła (śmiech).

Brakowało Ci go więc teraz przy pracy nad Nate?

Tak, bo wszystkim się od razu spodobało jak zaśpiewałam, a gdyby ktoś mnie zrugał to pewnie bym się bardziej postarała.

Bata Ci trzeba w pracy (śmiech)?

Jeśli chodzi o śpiewanie w studiu to tak. Przy nowej płycie to ja decydowałam kiedy już przestać, to moje zadowolenie z moich partii było najważniejsze. Z Marcinem natomiast było tak, że on zawsze kręcił nosem i mówił: „Nie, nie, nie, jeszcze raz, to musi być zaśpiewane czyściej„. Gdyby można było nagrywać wokale w nieskończoność, on na pewno by tak robił (śmiech).

Wracając do utworów z płyt od Audio 136 do Integrated…, widzisz dla nich miejsce w setliście na nadchodzących występach?

Nie. To nie jest dobry pomysł, bo to jest coś zupełnie innego. Trudno mi to sobie wyobrazić. To są utwory grane przez tamten skład i nie chciałabym, aby grał je ktoś inny.

Mnie ciekawi jak by zabrzmiał w Waszym wykonaniu na przykład Szpieg.

(śmiech) Ale bez Michała Podciechowskiego na basie? Kocham i wielbię Pawła, ale Michał tak pięknie potrafił zagrać Szpiega… Na dzisiaj mówię więc nie, ale nie mówię nigdy.

Po ukończeniu płyty szukaliście wydawcy, ale koniec końców album wydajecie sami.

Jakieś zainteresowanie było, ale warunki nie były najlepsze, dlatego stwierdziliśmy, że chyba będzie lepiej jak sami wydamy sobie płytę. Po raz pierwszy w historii mamy sto procent kontroli nad albumem.

Zrobiliście sobie piękną sesję zdjęciową do tej płyty, ale w booklecie znajdziemy tylko jedną, małą fotkę.

Ta płyta to nasz nowy początek, takie muzyczne narodziny, dlatego okładka i zawartość wkładki jest taka minimalistyczna. Z sesji, którą wspominasz mamy mnóstwo, jak zwykle, świetnych zdjęć autorstwa Waldka Jaszczaka i na pewno je wykorzystamy w różnych momentach promocji płyty.

Maju, jeśli nie masz nic przeciwko, zakończymy pytaniem niezwiązanym z muzyką. Jakiś czas temu poświęciłaś się pracy w palarni kawy. Jako kompletny ignorant, któremu nie smakuje nic innego niż tradycyjna, polska „plujka”, pozwól że zapytam, co takiego jest w kawie, że można w niej znaleźć swoją ścieżkę zawodową?

Pracuję w zawodzie dopiero siedem lat, więc ja się kawy dopiero uczę. Najbardziej mi się w niej podoba… różnorodność. Oraz to, że ludzie przychodzą do nas po kawę i wychodzą z nią szczęśliwi. To jest bardzo miłe. Lubię patrzeć jak w ekspresie woda przelatuje przez kawę i zastanawiać się, czy to dobre tempo. To wbrew pozorom bardzo ważne (śmiech).

Myślisz, że można by o tym napisać piosenkę?

Pewnie tak, ale musiałaby być w stylu funky (śmiech).

(Visited 4 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .