Madarikatua – „Melo – Drama – Death” (2017)

Madarikatua to słowo z języka Basków i według słownikowych podpowiedzi oznacza  „potępiony”. To także nazwa pewnego bardzo enigmatycznego projektu z Francji, o którym trzeba pokopać bardzo głęboko w czeluściach internetu, aby zebrać jakiekolwiek informacje. Madarikatua jest jednoosobowym tworem, który w listopadzie 2017 wydał debiutancką EP-kę pod szyldem Via Nocturna. Jest to  bodajże pierwsze heavy metalowe wydawnictwo sygnowane znaczkiem tej wytwórni, więc byłem ciekaw, jakie dźwięki usłyszę na Melo-Drama-Death. W końcu nadszedł piątkowy wieczór i w słuchawkach popłynęła muzyka.

Melo-Drama-Death trwa 47 minut i zawiera 11 utworów, ale tylko 6 kompozycji. O co mi chodzi? Ostatnie 5 utworów to po prostu wersje demo, pięciu z sześciu utworów z pierwszej części płyty. Tylko otwierający Lagertha nie ma swojej drugiej wersji. Muzyka na niej zawarta koresponduje z tytułem.

Melo – dźwięki na płycie to rzeczywiście heavy metal oparty na szybkich i średnich, marszowych tempach. Dominują ostre, czasami podchodzące pod speed metal riffy, które zarazem zawierają w sobie dużo melodii, podkreślonej przez częste partie solowe. Wszystkie 6 kompozycji to utwory instrumentalne. Mogę jeszcze dodać, że czasami pojawiają się urozmaicenia w postaci krakania wron, trąb czy bliżej nieokreślonych okrzyków typu „Ugh!”. I to w sumie byłoby na tyle.

Drama – i tu zaczynają się schody. Niestety, ale zawartość Melo-Drama-Death można określić właśnie tym słowem – dramat. Pomimo że muzykowi nie brak umiejętności, to wszystko zabija brzmienie tej płyty oraz aranżacje. Muzyka gitarowa powinna dźwiękami opowiadać jakąś historię, wywoływać emocje. W tym przypadku nic mnie nie wzruszyło. Definitywnie brak tu wokalisty. Prawdę mówiąc, wersje poszczególnych utworów nie różnią się niczym od siebie, a przynajmniej niuanse są na tyle nieuchwytne, że nie legitymizują umieszczenia wersji demo na tej płycie. Poza tym same utwory brzmią jak nagrane w domu z laptopem i bardziej kojarzą się ze wstępnymi szkieletami kompozycji, które dopiero w studiu zostaną dopracowane, do których dojdą partie wokalne, może klawisze. Podobno w nagraniach brało udział jeszcze dwóch muzyków, z czego jeden z nich grał na basie. Problem w tym, że tego basu w ogóle nie słychać, przez co materiał traci na ciężarze. Gwoździem do trumny jest perkusja, która brzmi płasko, sztucznie i plastikowo. Skłaniam się w kierunku automatu perkusyjnego, chociaż nie wykluczam potraktowania ścieżek nagranych na żywo, może jakimś programem do obróbki muzyki. Rażą też błędy realizatorskie, jak na przykład nieumiejętne połączenie La Ciel, la Terre et Ragnard i La Charge du Sanglier czy też ucięta w trakcie trwania dźwięku perkusja w Boue de Sang.

O Death już nie będę pisał…

Staram się zrozumieć sens wydania tego materiału. Albo inaczej – nie widzę powodu, dla którego tego typu materiał nie może być udostępniony w sieci, ale nie rozumiem, dlaczego jest on płatny. Zastanawiam się, co kierowało zawiadującym Via Nocturna, że zdecydował się na sygnowanie tej muzyki znaczkiem VN, skoro wokół jest tyle o wiele bardziej wartościowej muzyki. Widocznie każda wytwórnia musi zaliczyć jakąś spektakularną wpadkę. A może to ja zbyt wiele obiecywałem sobie po tym wydawnictwie?

Ocena: 2/10

 

 

Łukasz
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .