OOMPH!, Böse Fuchs – Poznań (7.11.2023)

Kiedy mowa o zespole pochodzącym z sąsiedniego kraju i założonym ponad 30 lat temu, ciężko uwierzyć, że dotychczas zagrał w Polsce tylko jeden koncert. Tak właśnie miały się sprawy z Oomph, którzy dali początek gatunkowi Neue Deutsche Härte. Jedyny jak dotąd raz zagościli w Polsce dopiero cztery lata temu i żal byłoby przegapić ich kolejne show w naszym kraju.

Kolejka przed poznańską Tamą zaczęła się wydłużać dopiero na krótko przed otwarciem drzwi, jednak koniec końców frekwencja dopisała. Główna sala klubu, elegancko prezentujące się pomieszczenie o wysokich sufitach, niekoniecznie kojarzyło się z mającym nadejść koncertowym szaleństwem, jednak wkrótce support pokazał, że czuje się w takim otoczeniu w stu procentach swobodnie.
Przed główną gwiazdą wieczoru publikę rozgrzewała grupa Böse Fuchs łącząca zarówno przystępne, dość „radiowe” brzmienie, jak i mocniejsze rockowe wtręty, z elektronicznymi partiami dodającymi ich materiałowi chwytliwości. W myśl teorii, że cover bardziej znanej kapeli to dobry patent na rozruszanie słuchaczy, muzycy zagrali m.in. energetyczny numer łączący w sobie kilka utworów Electric Callboy. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę i rozgrzała widownię na krótko przed zakończeniem koncertu, pozostawiając publiczność zwartą i gotową na występ Oomph.

Chociaż Böse Fuchs spotkali się z ciepłym przyjęciem, to prawdziwa euforia ogarnęła fanów w momencie wejścia Oomph na scenę. Założyciele zespołu, Flux i Crap, zostali głośno powitani, ale widownia zareagowała prawdziwym entuzjazmem również na Daniela Schulza, nowego wokalistę.
Frontman nie pozostał dłużny i po krótkim „Dobry wieczór, Poznań” (całkiem poprawnie wypowiedzianym!), zabrał się wraz z resztą zespołu za Soll das Liebe sein. Jako koncertowy otwieracz sprawdziło się to znakomicie, wraz z wpadającym w ucho rytmem i chwytliwym refrenem błyskawicznie podchwyconym przez wielu fanów w pierwszych rzędach, którzy wykrzykiwali tekst utworu. Potem było już tylko ciężej i mroczniej. Charakterystyczny riff, jakim rozpoczęło się Träumst Du, gwarantował zebranej w Tamie widowni solidną dawkę muzycznych wrażeń oraz swoiste Nostalgiereise przez lata twórczości Oomph. Nie było niczym dziwnym, że z ogromnym uznaniem publiki spotkały się klasyczne już utwory, takie jak napędzane syntezatorami, elektryzujące Mein Herz oraz Gekreuzigt uświetnione przy okazji doskonalą oprawą świetlną z migającymi w tle krzyżami. Oomph szybko udowodnili, że są doskonałą maszyną koncertową i dobrze wiedzą, jak zagospodarować przestrzeń na koncercie, zajmując scenę swoim show, a przy tym nie pozwolić ani na moment nudy.

Energia udzielała się zebranym i w klubie bardzo szybko zrobiło się gorąco, dosłownie i w przenośni, co zostało dodatkowo spotęgowane przez entuzjastycznie przyjęty Labirynth. Zwłaszcza w pierwszych rzędach powoli zaczął się robić ścisk i w Tamie było wprost duszno, a atmosferę podkręcały kolejne kawałki wzbogacające setlistę.Jednym z najlepszych aspektów wieczoru była właśnie atmosfera zrozumienia i widoczna więź miedzy zespołem i widownią – artyści dostrzegali fanów, którzy bez zająknięcia śpiewali do kolejnych utworów i najlepiej się bawili przy samych barierkach. Szczególna radość towarzyszyła Augen Auf! będącym chyba największym przebojem grupy – w momencie rozpoczęcia utworu klaskanie stało się wprost ogłuszające, a tekst chóralnie odśpiewano. Coś wspaniałego.
Wkrótce na scenie pozostał jedynie Der Schulz, który odegrał na gitarze klasyczne, nastrojowe Brennende Liebe. Balladowy klimat był niczym moment wyciszenia przed ponownym wejściem całej grupy oraz kolejnym bangerem Wem die Stunde Schlägt i jednocześnie pierwszym singlem, jaki zapowiadał najnowszy album niemieckiej trójcy. Warto tu wspomnieć, że jeśli dla kogoś Brennende Liebe tuż przed chwytliwym, niemal radiowym Wem die Stunde Schlägt było zbyt „piosenkowe”, to chyba trafił na niewłaściwy koncert. Jak to często w muzyce Oomph bywa (czy, powiedzmy sobie szczerze, w twórczości wielu zespołów zza naszej zachodniej granicy), nie zabrakło momentów lekkiego kiczu i przerysowania. I dobrze, bo stanowi to część ich twórczości, a artyści przecież nigdy nie bali się takiej ekspresji i wyrażania siebie. Wszystko wskazywało na to, że Flux, Crap oraz Der Schulz wraz z muzykami sesyjnymi realizują się na scenie dokładnie tak, jak chcą. I chwała im za to.

Oomph zaprezentowali nie tylko przekrojową setlistę, ale również profesjonalizm, w dodatku na koncercie trwającym niemal dwie godziny. Zaangażowanie zespołu nie malało, a widowni w zasadzie nie trzeba było zachęcać do klaskania, skandowania podziękowań i przede wszystkim naprawdę donośnego śpiewania, co nie umknęło uwadze zespołu. Poznański koncert niemieckiej grupy był powrotem w wielkim stylu i pozostaje tylko mieć nadzieję, że był to również początek częstszych odwiedzin Oomph w kraju nad Wisłą.

(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .