Heilung – Warszawa (22.10.2019)

Człowiek i natura to nierozerwalna więź, o której często nie pamiętamy albo pamiętać nie chcemy. Żyjemy szybko, kochamy technologie ułatwiające codzienne funkcjonowanie, godzimy się na hałas. Każdy jednak czasem się męczy. Ponoć w poszukiwaniu ciszy i spokoju najczęściej podświadomie potrzebujemy powrotu do natury. A niektórzy znajdują tam nawet muzykę. W dobie coraz dziwniejszych rozwiązań na tworzenie sztuki albo zastępowania żywych instrumentów komputerami, jest ujście – i to całkiem szerokie – dla takich formacji jak Heilung, muzyków rodem z dawnego świata, którzy w hipnotycznych dźwiękach odgłosów matki ziemi przypominają o naszych korzeniach, atawizmie i czystym celebrowaniu symbiozy ze środowiskiem. Czary i pradawne, pogańskie rytuały zawitały do warszawskiego Palladium 22 października br. dzięki staraniom niezawodnych Knock Out Productions, i zawładnęły wypełnionym po brzegi klubem do cna. Co jednak dla mnie wyjątkowo ciekawe, publika tak doskonale podchwyciła klimat, że momentami to ich reakcje zwracały większą uwagę. Cóż, nie bez przyczyny mówi się o Heilung, że wyzwalają emocje, których można doświadczyć tylko podczas prawdziwych obrzędów. No właśnie, nie sięgam po dokonania studyjne Heilung z własnej woli, ale koncertowo takiej magii właśnie się spodziewałam.

Koncert w Palladium rozpoczął się punktualnie o 20.00 rytualnym odpędzaniem złych mocy (tak to sobie wyobrażam, nie mam wiedzy, czym było zamaszyste machanie kadzidłem i dymem w stronę publiki). Od początku cały anturaż koncertu, włączając scenografię, stroje i zachowanie sceniczne tego międzynarodowego kolektywu były doskonale opracowane i przygotowane. Podstawę zespołu tworzą niezwykła, cudowna i utalentowana, norweska wokalistka Maria Franz, duński multiinstrumentalista Christopher Juul i pomysłodawca tej fantazji oraz tekściarz, pochodzący z Niemiec Kai Uwe Faust. Poza filarami zespołu, na scenie pojawiły się dodatkowo dwie wokalistki i tancerki, plus…. pogańskie wojsko.

Całość koncertu stanowiła połączenie odgłosów natury w akompaniamencie bębnów oraz męskich i żeńskich wokali, chórów, przenikających się wzajemnie w melorecytacjach czy prościej – wypowiadanych modlitwach bądź zaklęciach. Ogromną rolę odegrała fantastyczna gra świateł i bardzo dobre nagłośnienie klubu. Show angażowało fanów, a jakże, publika wyła jak wilki w przerwach utworów albo zupełnie trwała w ciszy zgodnie z wymogiem danego utworu. Apogeum niezwykłej relacji fanów z zespołem nastąpiło w drugiej części koncertu, a właściwie pod koniec, kiedy niemal taneczne rytmy i przyspieszone bębny spowodowały prawdziwe wrzenie – oklaski, skakanie, taniec, jak na prawdziwy koncert przystało. Bisów nie było i moim zdaniem słusznie. Set był wystarczający, może nawet w niektórych momentach za długi, jednak to kwestia skupienia na tego typu teatralnych koncertach, którego tego wieczoru, przyznaję, mnie odrobinę zabrakło. Na pewno przeszkadzały świecące telefony, ale cóż, taki mamy klimat, jeśli zespół wyraźnie nie poprosi o zaniechanie takich praktyk podczas koncertu.

Na koniec pewna refleksja. Nie siliłam się na rozpatrywanie i analizę setlisty. Totalnie nie o to chodziło w całym przedsięwzięciu. Heilung niedawno wydali nową, drugą w dorobku płytę pod tytułem Futha, ale mam wrażenie, że nie o promocję albumu rozbija się cały ten ambaras. Koncert okazał się swoistym rytuałem, wciągającym od początku tajemniczością, pogłosami, szeptami, pięknymi wokalami, dźwiękami lasu, brzmieniem instrumentów wyglądających jak z kości, pełnym metalowych strzał, tarcz i włóczni. Ciekawym doznaniem były też śpiewane/mówione liryki w staroniemieckim i staronordyckim oraz ich odmianach. Całość brzmiała eksperymentalnie i nieszablonowo. Nie udało mi się zapamiętać z koncertu żadnej melodii, nie w tym rzecz, w lekkiej opozycji jednak do podobnych grup tworzących nową jakość folku, jak na przykład słynna Wardruna, mniej znani i mniej spektakularni Nytt Land, czy nasi raczkujący dopiero Panowie ze składu krzywdy. Jestem w stanie za to opisać emocje i uczucia towarzyszące koncertowi – wnioski są proste. Muzyka jest językiem uniwersalnym i czystym, warto być otwartym i spróbować poddać się jej pierwotnej odmianie. Tak po tym wieczorze czuję Heilung

Do następnego!

Autorem zdjęć jest Aleksander Honc – Photocoder.pl

Joanna Pietrzak
Latest posts by Joanna Pietrzak (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , .