Las Trumien – „Las Trumien” (2020)

Las Trumien debiutuje sobie małą epeczką, ewidentnie będącą wprowadzeniem do czegoś więcej. To, na czym krążek się skupia, zapowiada już pierwszy numer, w zasadzie intro Opowieści przy ognisku. Oto właśnie chodzi – o kilka przerażających historii opowiadanych nocą po to, żeby przeżyć dreszczyk emocji. Te opowieści zostały jednak ubrane w konkretne dźwiękowe ciuszki, dość zresztą adekwatne do samych tekstów. Spójrzmy zatem, co tu mamy.

Las Trumien swoją muzyczną zupę ugotował na kościach zwanych sludge. Smakować będzie zatem cierpko i należy się spodziewać refluksu, bo tak właśnie nakazują prawidła tejże kuchni. Lubię dobry sladżyk, właśnie taki z wyraźnymi naleciałościami z południa, ale nie naszego, a tego hamerykańckiego, skąd się to wszystko wzięło. Las Trumien właśnie taki jest. Jeden riff oscyluje bliżej stylistyki stonerowej, drugi ciągnie do doomu, ale każdy korzysta garściami z muzyczki rodem z bagien Luizjany (na dowód sprawdźcie Ostatniego kawalera). Jednocześnie zespół nie chce przeć za wszelką cenę w ekstremę i syf. Las Trumien jest o dziwo po prostu piosenkowy, czytelny, poukładany, sztywno trzyma się zasad gry. Nie potrafię zdecydować, czy to zaleta, czy wada. Fajnie się słucha tych piosenek, podoba mi się, że Suseł pozwala sobie na bardziej melodyjne momenty w Bandażach i szmatach, ale jednocześnie całość wydaje mi się nieco zbyt prosta. Mam wrażenie, że choć riff idzie tu za riffem, to brakuje im jakiejś tkanki łącznej. Różnice dynamiczne są sporadyczne i na tyle subtelne, że trudno zwrócić na nie uwagę (może za wyjątkiem tchnącego nieco Black Sabbath Domu aptekarza).

Ale jednocześnie jest to materiał fajny. Ta prostota broni się przy krótkim metrażu i nie zmusza do zbytniego wytężania uwagi, jakby Las Trumien chciał być zespołem, który ma gdzieś nagrania, a za to chce super wypadać na żywo, bo nie mam wątpliwości, że w wersji live te numery będą robić robotę. Jest jeszcze jedna rzecz, która przemawia za tezą świadomego przedkładania grania live nad nagranie – brzmienie epki. Niby jest, jak być powinno: syficznie, z odpowiednią ilością gruzu i śluzu, ale znów nieprzesadnie. Ale przeboleć nie mogę płasko brzmiącej perkusji, która zabiera Lasowi Trumien mocy, jaką mógłby mieć przy większych, mocno brzmiących bębnach. Z drugiej strony spektrum znakomitym patentem jest przerobienie sludge na polski. Suseł znalazł odpowiednią tematykę dla tej muzyki, nadał jej odpowiednie słowa – po raz kolejny okazuje się, że jak się dobrze to zrobi to polszczyzna w metalu nie musi walić popeliną.

Epka Las Trumien sprawdza się jako zapowiedź czegoś większego, gdzie – mam nadzieję – zespół rozepchnie trochę ramy gatunku. Jest to muzykanie męcząca, o dziwo na swój sposób rozrywkowa. Znajdziecie tu prosto grany, powolny jak trzeba klasyczny sludge, więc zainteresowani starym Kylesa, cięższymi momentami z dyskografii Down czy trochę grzeczniejszego Eyehategod z okolic Dopesick powinni znaleźć coś dla siebie. A jednak troszeczkę walczą we mnie te dwa wilki czy coś. Z jednej strony mam bowiem niedosyt – brakuje mi na epce nieco odwagi, czy to brzmieniowej, czy aranżacyjnej, którą obiecuję sobie usłyszeć na kolejnym materiale grupy. A z drugiej słucha mi się Lasu Trumien bardzo dobrze, nieźle się z tym materiałem bawię i odnoszę nawet wrażenie, że to, co określam mianem niedociągnięć, zostało zaplanowane i wyegzekwowane zupełnie świadomie. A zatem Las Trumien robi mnie w konia: daje mi super produkt z pewnymi małymi wadami tylko po to, żebym wiedział, że lada moment będzie więcej i lepiej. Rozszyfrowawszy zamiar zespołu stwierdzam, że taka taktyka działa. Epka spełniła swoją robotę i będę wyczekiwał na kolejne hektary Lasu Trumien.

7/10

Las Trumien na Facebooku – tutaj.

nmtr
Latest posts by nmtr (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

About nmtr

Pisał wszędzie i o wszystkim. Już mu się nie nudzi.
This entry was posted in Muzyka, Recenzje. Bookmark the permalink.