Amorphis – „Halo” (2022)

Parafrazując jedno z najbardziej znanych haseł polskiej myśli encyklopedycznej – „Amorphis jaki jest, każdy słyszy.” Finowie od wielu już lat pozostają zakonserwowani w swojej niszy, będącej wypadkową modern metalu i melodyjnego deathu, doprawionego szczyptą brzmień symfonicznych. 14. album zespołu (będący jednocześnie ósmym nagranym z udziałem Tomiego Joutsena) z grubsza poza tę ścieżkę nie wykracza, idąc wiec na łatwiznę, na tym stwierdzeniu mógłbym recenzję Halo zakończyć.

Za bardzo jednak ten zespół lubię (nie po to też słuchałem tej płyty dobrych kilkanaście razy), żeby się z wami swoimi spostrzeżeniami nie podzielić.

Spostrzeżenie pierwsze: muzycy Amorphis próbowali. Próbowali dodać do swojej muzyki wyraźne elementy progresywności, atmosfery znanej z pierwszych albumów, czy nieoczywistych melodii, do których trzeba ucho przyzwyczaić. Z tego względu Halo nie jest płytą tak prostą jak np. poprzednia, a niektóre smaczki potrafi przy pierwszych podejściach skrzętnie ukryć.

Spostrzeżenie drugie: próby nie zawsze są udane. Dla przykładu synkretyzm w otwierającym Northwards (folkowe melodie, klawiszowe solo, kobiece chóry, growlowane partie) wypada bardzo dobrze, jednak już np. w uderzającym w podobne tony On The Dark Waters odbija się to na ładzie i spójności (choć sama solówka jest w tym numerze bardzo ciekawa). O ile łamanie metrum w The Moon fajnie utwór urozmaica, o tyle War już na tym patencie niestety traci. Innymi słowy – chęci były, nie zawsze jednak pozwoliły osiągnąć pożądany skutek.

Spostrzeżenie trzecie: są na krążku numery, które zrywają papę z dachu (doskonale The Moon, A New Land, When the Gods Came, The Wolf), są jednak i takie, w których zespół zalicza wtopę, zdecydowanie, nawet jak na swoje standardy, przesadzając ze słodyczą (tu wspomniałbym o tytułowym Halo i słabiutkim My Name is Night). W ogóle Halo sprawia wrażenie płyty bardzo radosnej i mieniącej się pozytywnymi barwami.  Miejscami brakuje jej surowości znanej choćby z Eclipse, Silent Waters, Skyforger, czy Under the Red Cloud.

Nowa płyta Amorphis to dobry (momentami nawet bardzo dobry) krążek, niewystrzegający się jednak potknięć i słabostek. Zdradzający zakusy bycia ambitniejszym niż poprzednik, jednocześnie tylko miejscami wzniecający ogień, wyraźniej rozświetlający horyzont. Fani najpewniej przytulą do serca, reszta może, choć niekoniecznie musi.

Ocena: 7/10


Synu
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , , , .