Barbarian Swords – „Worms” (2016)

Przyznam się, że gdy po włożeniu płyty do odtwarzacza, zobaczyłem 71 minut na wyświetlaczu, to naszły mnie obawy. Nagranie ponad godziny muzyki, która utrzyma przy sobie słuchacza przez taki czas to nie lada wyzwanie. A mimo to Hiszpanie z Barbarian Swords podjęli się go na swojej drugiej płycie wydanej w listopadzie 2016 roku we współpracy z Satanath Records i The Ritual Productions. Sprawdźmy, czy podołali.

Płytę pt. Worms otwiera I’m Your Demise, który rozpoczynają podniosłe wojenne dźwięki z odgłosami walki w tle, stopniowo zastępowane przez przesterowane gitary, będące wprowadzeniem do szybkiego i opętańczego black metalu. Z czasem ustępuje on miejsca powolnym doom metalowym riffom oraz sprzężeniom, które towarzyszą nam już do końca utworu. To, co łączy obie części tego utworu to opętany, o nienawistnym wydźwięku wokal. Outcast Worlords rozpoczyna powolne tempo z nawracającym riffem, który w pewnym momencie zostaje przełamany przez szaloną solówkę, po której następuje kolejny powtarzalny motyw. Początek Pure Demonology to kombinacja rytualnych bębnów, wolnego rytmu przeplatanych z blastami, na tle których demoniczny wokal deklamuje tekst utworu. Po mniej więcej dwóch minutach następuje gwałtowne przyspieszenie ze schizoidalnym riffem, które równie nagle się urywa i przechodzimy do Christian Worms. Już tytuł sugeruje, czego dotyczy ta kompozycja, a deklaracja pogardy dla wyznawców Nazareńczyków, cedzona przez opętańczy głos, odbywa się na tle kojarzących się z Gothic Paradise Lost zawodzących gitar. Chwilowe przyspieszenia nie wpływają na ogólny odbiór tego walcowatego kawałka. Jeszcze wolniej jest w Total Nihilism. Utwór ciągnie się, a świdrujące riffy wwiercają się w mózg. Sprzężone na wysokich dźwiękach gitary oraz dudniący bas zwiastują rozpoczęcie The Last Virgin On The Earth. Sodomized, będącego sugestywnym przedstawieniem wyuzdanego aktu seksualnego. Perwersyjna tematyka kontynuowana jest w Carnivorous Pussy, szybkiej, 2-minutowej kompozycji o punkowej motoryce i energii. Po niej następuje Requiem, najdłuższy i najbardziej popieprzony kawałek na płycie. Przez ponad 17 minut słuchacza zalewa kakofonia dźwięków będąca wypadkową nieartykułowanych, histerycznych wrzasków oraz stopniowo popadających w obłęd partii gitarowych. Przytłacza mozolne tempo tego utworu. Na zakończenie otrzymujemy Ultrasado Bloodpath, rozpoczynające się wariacją na temat marsza żałobnego. Przy akompaniamencie diabelskich krzyków i transowych riffów, toczymy się do końca zwieńczonego rytualnymi bębnami.

Pomimo swojego niejednoznacznego tempa Worms to album okrutny i brutalny. Momentami wręcz monotonne, chore dźwięki oplatają słuchacza i nie wypuszczają go nawet na krótką chwilę, bezlitośnie wysysają z niego siły witalne. Przy zastosowaniu stosunkowo prostych środków (a może właśnie dzięki nim) muzyka hipnotyzuje, wciąga, czas upływa niepostrzeżenie, a kiedy cichnie, odbiorca czuje się jak przepuszczony przez wyżymaczkę. Dla masochistów będzie jak znalazł. Osoby w zaawansowanych stadium depresji sięgają po Worms na własną odpowiedzialność.

Ocena 7,5/10

 

Łukasz
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .