Throne Of Iron – „Adventure One” (2020)

Historia powstania tej młodej, amerykańskiej grupy jest wynikiem nagłego impulsu. Tucker Thomasson, wokalista i gitarzysta Throne Of Iron, otwarcie przyznaje, że bezpośrednią inspiracją do założenia zespołu była śmierć Marka Sheltona. Panowie zaczęli działać od razu, bo zaledwie miesiąc po śmierci lidera Manilla Road mieli już na koncie pierwsze demo. Półtorej roku później przyszła pora na pełny album.

Nie ma wątpliwości, że Mark Shelton jest patronem tej płyty. Duch jego twórczości unosi się nad każdym utworem, nad każdym riffem i solówką. Zespół na szczęście dobrze rozumie różnice między nienachlaną inspiracją a czołobitnym kopiowaniem i salutuje Sheltonowi w sposób, jakiego on sam mógłby sobie życzyć. Throne Of Iron sięga po wzorce brzmieniowe, ale filtruje przez własne rozumienie heavy metalowej surowizny, dzięki czemu dostajemy album mocarny w swej wymowie, nacechowany pierwotnym ciężarem, opartym na bardzo żywej i mocnej sekcji rytmicznej. Muzycznie również nie uświadczymy żadnej, bezczelnej zrzynki, ani od Manilla Road, ani od pochodnych zespołów. Adventure One oczywiście sięga po sprawdzone i udoskonalone lata temu patenty, na których opiera się cała, epicka odmiana surowego heavy metalu, ale nie próbuje wyważać dawno otwartych drzwi. Muzyka jest pełna szlachetnej prostoty, ale poprzez idealne balansowanie między mocą riffów i melodią refrenów a perfekcyjnie dopasowanym brzmieniem nabiera cech indywidualności. Trzeba pamiętać, że jest to indywidualność w ramach dość sztywnej konwencji, bo każdy bez problemu znajdzie bardzo wyraźne nawiązania do Cirith Ungol, Brocas Helm czy Warlord, ale w przypadku Amerykanów jest ona rozsądnie wypracowana. Taka muzyka przeważnie opiera się na średnich lub wolnych tempach, i nie inaczej jest w tym przypadku, ale wydaje się, że Throne Of Iron znalazł złoty środek między marszowymi, majestatycznymi motywami mądrze ozdobionymi riffami a szybszymi momentami (głównie w refrenach). Na ścianie heavy metalowej, pierwotnej mocy wyróżnia się The Fourth Battle of the Ash Plains, który w zwrotkach pędzi jak stary Motorhead, a w refrenie uderza powolnie odmierzanymi ciosami. Trochę szkoda, że podobnych momentów jest tak mało, bo płyta może sprawiać wrażenie zbyt sztywnego okopania się w obranej formie, ale z drugiej strony grupa daje nadzieję na więcej urozmaicenia w przyszłości.

Dzięki takim krążkom jak Adventure One, nie ma wątpliwości, że klasyczny, epicki heavy metal ciągle żyje i ma się dobrze, może nawet najlepiej od bardzo wielu lat. Znakomity krążek.

Ocena: 8,5/10

 

Rafał Chmura
Latest posts by Rafał Chmura (see all)
(Visited 1 times, 1 visits today)

Tagi: , , , , , , , .