Warszawska grupa Czerń po 5 latach niebytu wróciła niedawno z pełną płytą po przetasowaniu składu i modyfikacji stylu. Zgliszcza to debiutancki album Czerni, choć w zasadzie słowo „debiut” jest jedynie formalizmem dla muzyków. Arek Lerch, Bernard Sierakowski, Janek Fronczak i nowy na wokalu, Łukasz Zając, znają się od lat, wojują na undergroundowej scenie w różnych konfiguracjach i właśnie przypomnieli o sobie w pełniejszej krasie. Materiał i wnętrze Czerni w odpicowanej odsłonie opisałam w recenzji, natomiast co było punktem zapalnym takiego a nie innego stanu rzeczy, czym tak naprawdę są Zgliszcza, dlaczego korzeniami tkwią w HC/punku i czy warto w muzyce mówić o swoich poglądach, dowiecie się poniżej z lektury wywiadu.
Zapraszam!
Wiosną wyszła Wasza pierwsza, pełna płyta o bardzo zachęcającym tytule Zgliszcza. Na początek pytanie od czapy, czemu akurat tę porę roku na taki czarny debiut sobie wybraliście? Zanim przejdziemy do konceptu projektu, już sama zapowiedź zwiastuje mało optymistyczny kontent, kojarzący się raczej z marną jesienią (jak teraz!) czy polską zimą….
Ł: Data wydania materiału była wypadkową tego, co nam się wydaje o wydawaniu płyt, a tego, co wie nasz wydawca. Wypadło akurat w czasie pandemii, ale uznaliśmy wszyscy, że nie zmieniamy nic, bo w sumie idealne okoliczności.
B: Pora przyszła sama. Jesienią nagraliśmy materiał na LP, grudzień i styczeń to podobno nienajlepszy okres na wydawanie płyt, dlatego nasz debiut wyszedł w okresie pandemii w Europie w kwietniu. Mało wesołego metalu/punka wychodzi na świecie, nie wiem skąd zaskoczenie mało optymistycznym kontentem. Ostatnie okładki albumów z 2020, które mam w tym momencie w głowie to nowa Xibalba – płonąca świątynia Azteków, Slaver – jakiś barbarian z toporem trzyma uciętą głowę, Temple of Void – piękny obraz, na którym łódka wpływa do jakiejś jaskini, z której bije nieprzyjemne światło. Żadna z tych okładek nie kojarzy mi się z czymś pozytywnym. To chyba normalne w cięższych gatunkach muzyki…
Poniekąd (śmiech). Zgliszcza powstawały aż 6 lat po EPce Nie ze skały a ze strachu i po świetnym splicie z Kalderą. Przez ten czas na pewno pochłonęły Was inne sprawy, projekty, zwykłe życie. Scena też w różne strony się rozszerzyła, a w innych miejscach skurczyła. Co Was skłoniło – brzydko mówiąc – do reaktywacji?
Ł: Dołączyłem do funkcjonującej kapeli, od której odszedł wokalista. Wszyscy się znamy, ja byłem fanem Czerni, i moment, kiedy chłopaki zapytali, czy nie chciałbym wskoczyć za Darka, był dla mnie trochę szokiem. Raz, że wokal Darka uważam za jeden z lepszych i wręcz nierozerwalny z muzą Czerni, a dwa, zwyczajnie się zastanawiałem, czy doskoczę do jego pułapu. Wyszło nam jednak na próbach coś zupełnie innego. Ja wywodzę się z klimatów death/grind. Świnie, cowbelle i polki patatajki. Tutaj musieliśmy zagrać próbę i zobaczyć czy to w ogóle siedzi, na szczęście siadło i zostałem.
B: Nigdy się nie rozpadaliśmy, nigdy też nie byliśmy zespołem, który ciśnie mocno na nagranie albumu, granie ogromnej ilości koncertów, dodatkowo każdy z nas ma od cholery pracy, problemów życiowych, albo innych zespołów. Graliśmy regularnie próby, jak odszedł Darek musieliśmy się pozbierać, bo jednak jesteśmy zespołem kumpli, z którymi graliśmy przez lata w innych zespołach hardcore’owych. Ja z Darkiem grałem już ponad 10 lat temu w jednym zespole – NBU, Arek z Jankiem w Born Anew, potem ja z Jankiem w Reality Check, znamy się od ponad dekady i kumplujemy cały czas, Zając to też super ziom, stąd chęć na dalsze granie w tym samym zespole. Nie zastanawialiśmy się czy jego styl wokalu siądzie u nas w zespole, po prostu chcieliśmy grać z ziomkiem. Nie wiem, o jakiej scenie mówisz, jeżeli o punk to chyba nic się nie zmieniło, a co do metalu – oprócz chodzenia na koncerty i słuchania muzyki nie mam z tą sceną za dużo do czynienia, mam kilku znajomych satanistów, z którymi pale weed, ale to bardziej mentalnie punki niż metalowcy z grupy „metal i piwko”.
A w takim razie śledzicie w ogóle tak zwane trendy w muzyce undergroundowej czy nie ma to kompletnie znaczenia?
Ł: Benek zarzuca nas wszystkich gruzem, z Arkiem dobrze się gada o muzie, bo ma wiedzę i szerokie horyzonty, ja sam lubię popłynąć za sugestiami znajomych i wrzucam czasem coś nowego na słuchawki. Kiedyś latały przegrywane kasety, dzisiaj latają linki po messengerach. Trudno jest być na bieżąco, ale powiedzmy, że się staram.
B: Odpowiadam za siebie, chociaż nasz perkusista jest dziennikarzem muzycznym, a gitarowy pracuje w branży muzycznej, więc podejrzewam, że są na czasie. Ja śledzę, ile się da, jeżeli chodzi o metal, punk, rapsy, cała reszta to muzyka, która wpada okazyjnie, albo podsyłają mi ją przyjaciele. Jeżeli źle zrozumiałem pytanie i chodzi o to jakie ciuchy trzeba nosić na sobie na scenie, jaki model gitary jest najbardziej popularny, to mam wyjebane.
Po co powstały Zgliszcza? Nie jesteście nowicjuszami, nie eksplorujecie też nowych terenów. Wasze muzyczne CV są bogate i dość różnorodne. Czerń zdaje się to ani wypadkowa dokonań, ani nowy eklektyczny twór, zgadza się? Co chcecie powiedzieć tym albumem?
Ł: To jasne – dla hajsu i sławy!
B: Czasy są – że tak określę – nieciekawe, ludzie cierpią, nienawidzą się nawzajem, o tym jest ta płyta: o zgliszczach człowieczeństwa. Nie uważam, żeby ten album był jakimś manifestem, to po prostu komentarz świata, który nas otacza.
Dla mnie ośrodkiem ciężkości na Zgliszczach jest perkusja Arka i to wokół niej skupiłam uwagę. W zespole panuje demokracja czy jest tak zwany lider odpowiedzialny za kropkę nad „i”? Utwory napisaliście razem, krążyliście wokół danego tematu – jak wygląda ta chemia u Was, kto jest autorem utworów?
B: O perkusji najlepiej porozmawiać z Arkiem, cieszę się, że podoba ci się to, co Arek wytłukł na Zgliszczach, uważam, że to najbardziej utalentowany i doświadczony kolega z zespołu, warto zobaczyć co robi na żywo, łatwo to sprawdzić, bo ma sporo projektów – polecam zwrócić szczególną uwagę na thrashowy Sanity Control. W zespole panuje demokracja, ale za cały album odpowiedzialny jest Janek, który napisał większość riffów i numerów na Zgliszczach, każdy z naszej czwórki napisał teksty i dopasowaliśmy je do poszczególnych numerów, chyba do dwóch numerów trafiły teksty Arka, a cała reszta dostała po jednym numerze. Obecnie robimy nowe numery i zmieniamy trochę styl pracy, wszyscy od początku do końca będziemy przy powstawaniu muzyki, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Ł: Ja przyszedłem prawie na gotowe, przypominam – do zespołu, którego byłem fanem, dla mnie wszystko w tym albumie siedzi od początku do końca. Bujam się do tych numerów, trochę dalej jestem fanem, ale jednocześnie wokalistą, to dziwne… Mogę chyba nawet powiedzieć, że to moja ulubiona płyta, jaką nagrałem.
A: Dziękuję za miłe słowa, ale równie dobrze można je skierować do reszty chłopaków, bo dużo robiły ich sugestie odnośnie warstwy rytmicznej, no i do realizatora, że coś dobrego z bębnów wyciągnął w studiu. Jest to dla mnie krępujące, bo po pierwsze to była trudna sesja, jeśli chodzi o bębny, wyczerpująca fizycznie i psychicznie, że tak to ujmę. Jeśli ktoś komplementuje, oczywiście bardzo się cieszę. Drugi problem jest taki, że z roku na rok poziom krytycznego podejścia do własnych umiejętności rośnie u mnie w zastraszającym tempie i zastanawiam się, czy za jakiś czas nie zrezygnuję z grania, bo zwyczajnie uznam, że wstydem jest wychodzić z moimi umiejętnościami na scenę. Ale jednocześnie cały czas – niezależnie czy mam choć szczyptę talentu, czy pozostaje jedynie katorżnicza praca na sali – kocham walić w bębny i póki nie dojedzie mnie artretyzm, coś tam będę stukał.
To idziemy dalej. Kompozycje są raczej zwarte, nie ma solówek i ozdobników oprócz elektroniki na obrzeżach, a jednak utwory są całkiem długie. Nie ze skały a ze strachu czytałam jako HC/punk, stąd zdaje się wywodzi zamysł Czerni, czy tak? Natomiast nowa Czerń to w wielkim skrócie post-metal z domieszkami. Już nie zadziory i wykrzykiwana wściekłość a smutek i pożoga. Skąd (r)ewolucja w tę stronę? Wszystko przemija, wszyscy się starzejemy w końcu… Jesień życia, kurczę.
B: Nie pamiętam, żeby w naszej dotychczasowej działalności były jakieś solówki, numery zawsze były przydługie, elektronika, którą robią nasi zdolni koledzy towarzyszy nam już od pierwszego wydawnictwa. Rzeka ze splitu miała chyba 9 minut, to chyba nasza dziwna zmiana po latach grania w bandach, gdzie po dwóch i pół minuty numer już się kończył. Wszyscy też mocno czujemy się związani ze sceną punkową i tak pewnie zostanie, nieważne, czy na następnej płycie będziemy grać polkę, black metal, czy d-beat. Faktycznie, demko mocno hc/punkowe, chcieliśmy przemycić trochę inspiracji z naszych ulubionych bandów mieszających w garze HC/metal, Cursed i Converge. Nie lubię określenia post-coś tam, bo zespołów post-cośtam słucham najmniej, ale faktycznie, uciekamy z hardcore’a i chyba przychodzi to naturalnie (chociaż nie wiem jeszcze, co przyniosą nowe próby i jakie numery zrobimy w najbliższej przyszłości). Przez to jakie zmiany przyniósł też ze sobą wokal Łukasza, podejrzewam, że będzie dużo więcej gruzu, niż post-czegoś. Niestety, nie umiem ustosunkować się do ilości smutku i pożogi na początku naszej działalności do teraz, ale chyba wściekłość bardziej opisuje muzykę hc-punk, a pożoga bardziej wbija się w definicję metalu, którego, jak mówiłem, trochę więcej niż na poprzednich płytach. Co do starości – koledzy, z którymi gram zawsze byli w porównaniu ze mną tetrykami, albo tak się określali, teraz jako trzydziesto-paro latek mogę powiedzieć, że rozumiem co to proces starzenia, ale chyba nigdy w życiu nie byliśmy w tak dobrej formie fizycznej, przynajmniej ja, ale patrząc po kumplach też jest dobrze.
Ł: Nie jest łatwo grać prosto – powiedział mi kiedyś Jaro, wokalista kultowego Dead Infection. Dla mnie, kolesia z kapel grind/death, 9 minut to znakomita okazja do zagrania 5 numerów. A jednak muza Czerni nigdy mnie nie nudziła, fajnie prowadzi słuchacza, leje w pysk, przygniata kolanem, ale i koi skołatane nerwy.
Czarno widzę koncept. Czytając wspomniane liryki, zastanawiałam się, czy opowiada o upadku człowieka, który już nie widzi nadziei, a może to nie jest klucz i przekaz jest bardziej uniwersalny? No właśnie, to opowieść czy narracja?
B: Wszystko wyszło bardzo naturalnie, teksty, chociaż pisane oddzielnie, zahaczały o wspólny mianownik pt. „upadek człowieka”, potem Kris Cieślik (polecam serdecznie tego tatuatora/grafika) po krótkiej rozmowie z Jankiem zrobił swoje i też przedstawił swoją wizję Zgliszczy, która tak jak teksty nie opowiada o zniszczonych miastach i czołgach na ulicach, tylko skupia się na postaci człowieka. Chyba każdy może sobie inaczej zinterpretować całość liryczną i graficzną, osobiste zdanie przemilczę, żeby nie wyjść na jakiegoś socjopatę.
Ł: Jeśli słuchacz odniesie wrażenie, że to trochę koncept-album to dobrze, bo wyszło nam to naturalnie, ale nie było założeniem. Wszyscy wrzuciliśmy coś do tego kociołka.
Bardzo podobają mi się drobne detale definiujące całość. Fajne intra, prosta i wymowna grafika. Czarno-biało, oszczędnie. Natomiast dewiza w Waszym bio jest kolorowa. Jak rozumieć ten skrót myślowy: „wspieramy wegetarianizm & weganizm, antyfaszyzm, antyszowinizm i DIY”. To deklaracja, definicja, ideologia?
B: Takie hasła to coś, co HC/punk zaszczepił w nas najbardziej, czyli głośne mówienie o swoich poglądach, podejściu do świata, empatii do innych istnień. Pierdolenie o tym, że muzyka jest najważniejsza i nie ma sensu ustawiać się po jakiejś stronie jest moim zdaniem słabe, mówimy głośno o naszych postawach i nie powinno to Ciebie dziwić. Po śmierci George’a Floyda amerykański kvlt głośno informował o tym, po której stronie barykady się opowiada, Municipal Waste robi merch z Trumpem strzelającym sobie w łeb, Sepultura jebie policję i system w numerach od początku swojej kariery, Misery Index od zawsze byli konkretni w swoich tekstach i przekazie, Nuclear Assault mocno antypolityczni, Obituary, Napalm Death… mógłbym wymieniać jeszcze długo zespoły, które opowiadają się przeciwko wojnie, rasizmowi itp. Nie będę ukrywał, że nie toleruję nazistów, nie udzielam się w antifie, ale jestem antyfaszytą, mięsa każdy z nas nie je, a szowinizm jest postawą bardzo odległą od mojego światopoglądu. Nic odkrywczego dla ludzi, którzy są zaangażowani w scenie punkowej.
Ł: A gdzie tu skrót myślowy?! Chyba wszystko jasne. DIY zbudowało całe podziemie, postawy antyfaszystowskie to norma w XXI wieku, tak samo jak nie bycie szowinistą i nikogo to chyba nie dziwi. Bycie wege to już nie fanaberia, to też pewna świadomość tego, co się dzieje z naszą planetą.
Ostatnio spotkałam się ze stwierdzeniem, że w polskiej muzyce podziemia idealnie funkcjonuje smutek. Tu przodujemy. Polacy nie umieją robić wesołej (radosnej?) muzyki, która nie jest cepelią. Prawda to czy malkontenckie marudzenie?
B: Jeżeli coś idealnie funkcjonuje, to lepiej tego nie zmieniać. Nie wiem, jak ustosunkować się do terminu „wesoła muzyka”, czy chodzi tu o żenująco wesołkowaty klimat Nocnego Kochanka, czy Kabanosa, czy o zespół CF98 z pozytywnym przekazem i miłymi dla ucha melodiami. Moim zdaniem metal grany na wesoło jest gorszy w odbiorze, nie umiem brać go na serio i z miejsca staje się dla mnie głupkowaty i asłuchalny. W moim idealnym rozumieniu muzyki undergroundowej powinno być smutno, ciężko i na pełnym wkurwionym dzieciaku.
Ł: Bo tu się kurwa nie ma z czego cieszyć. W podziemiu nigdy nie robiło się „wesołej” muzy. Od tego jest mainstream. A czy umiemy – pewnie, że tak! Choćby Roztańczony Narodowy impreza na 60 tysięcy ludzi drących mordę do disco polo, tańczących w parach, pokazuje, że jesteśmy wesołym narodem, może bez gustu, ale wesołym. Hail Satan!
I tym wesołym jednak na koniec akcentem dziękuję Panom za rozmowę.
- Podsumowanie roku 2023 wg redakcji KVLT - 6 stycznia 2024
- Summer Dying Loud 2023 – Aleksandrów Łódzki (8-10.09.2023) - 26 września 2023
- Mystic Festival 2023 (Gdańsk) - 28 czerwca 2023
Tagi: Czerń, metal, post-metal, Sludge, warszawa, warszawska scena muzyczna, Zgliszcza.